– I pomyslala pani, ze sprobuje pania zabic?
– Sama nie wiem. Balam sie i tyle. Perlmutter znowu w zadumie pokiwal glowa.
– Chyba rozumiem. No, wie pani, w wiekszosci spraw me wszystko uklada sie w logiczna calosc. Znow odwrocila sie do niego plecami.
– Mowi pani, ze prowadzil forda windstara?
– Zgadza sie.
– Wyjechal tym pojazdem z garazu, prawda?
– Tak.
– Widziala pani tablice rejestracyjne?
– Nie.
– Hmm. Jak pani mysli, dlaczego to zrobil?
– Co?
– Zaparkowal samochod w garazu.
– Nie mam pojecia. Moze po to, zeby nikt nie zauwazyl jego samochodu.
– Tak, to mozliwe.
Charlaine znowu wziela meza za reke. Pamietala, jak ostatni raz trzymali sie za rece. Dwa miesiace temu, kiedy poszli obejrzec te romantyczna komedie z Meg Ryan. To dziwne, ale Mike uwielbial filmy o milosci. Ogladajac melodramaty, mial lzy w oczach. W prawdziwym zyciu tylko raz widziala, jak plakal, kiedy umarl jego ojciec. Jednak w kinie, mimo ciemnosci widziala, jak drzy mu broda, a z oczu plyna lzy. Tamtego wieczoru wzial ja za reke, a Charlaine – co teraz najbardziej ja dreczylo – w ogole nie zareagowala. Mike probowal splesc palce z jej palcami, ale ona lekko scisnela swoje, nie pozwalajac na to. Oto, jak niewiele, po prostu nic nie znaczylo dla niej to, ze ten otyly mezczyzna z rzednacymi wlosami wzial ja za reke.
– Czy moglby pan juz sobie pojsc? – zapytala Perlmuttera.
– Pani wie, ze nie moge. Zamknela oczy.
– Wiem o pani problemach z wyliczeniem podatku. Milczala.
– Dzis rano dzwonila pani w tej sprawie do H amp;R Block, prawda? Tam, gdzie pracuje pan Sykes.
Nie puscila reki Mike'a, ale nagle wydalo jej sie, ze maz sie od niej oddala.
– Pani Swain?
– Nie tutaj – powiedziala Charlaine do Perlmuttera. Puscila dlon meza i wstala. – Nie przy moim mezu.
22
Pensjonariusze domow opieki sa zawsze obecni i chetnie przyjmuja gosci. Grace wybrala numer i uslyszala rzeski kobiecy glos.
– Starshine Assisted Living!
– Chcialabym sie dowiedziec, jakie sa godziny odwiedzin – powiedziala Grace.
– Nie ma zadnych! – padla stanowcza odpowiedz.
– Slucham?
– Nie ma godzin odwiedzin. Mozna odwiedzac pensjonariuszy w dowolnej porze miedzy siodma a dwudziesta czwarta.
– Och. Chcialabym odwiedzic pana Roberta Dodda.
– Bobby'ego? Zaraz pania polacze z jego pokojem. Och, chwileczke, jest osma. Teraz ma zajecia sportowe. Bobby stara sie trzymac forme.
– Czy moge jakos sie z nim umowic?
– Na spotkanie?
– Tak.
– Nie ma takiej potrzeby, wystarczy wpasc.
Podroz zajmie jej niecale dwie godziny. To lepsze niz proby wyjasnienia przez telefon, zwlaszcza ze nie miala pojecia, o co go zapytac.
– Sadzi pani, ze zastane go dzis do poludnia?
– Pewnie. Bobby juz od dwoch lat nie prowadzi samochodu. Bedzie tu.
– Dziekuje.
– Cala przyjemnosc po mojej stronie.
Siedzacy przy stole i jedzacy sniadanie Max wpakowal obie rece do pudelka platkow Capin Crunch. Widzac, jak siega po zabawke, Grace zastygla. Wszystko wyglada tak zwyczajnie. Dzieci wyczuwaja nastroje. Grace dobrze o tym wie. Jednak czasem, no coz, dzieci sa tak cudownie niczego nieswiadome. W tym momencie byla za to wdzieczna losowi.
– Juz wyjales te zabawke – powiedziala. Max znieruchomial.
– Tak?
– Takie duze pudla, a takie male zabawki.
– Co mowisz?
Prawde mowiac, kiedy byla mala, tez tak robila – grzebala w platkach, szukajac tandetnej zabawki. Skoro juz o tym mowa, chyba w platkach tej samej marki.
– Niewazne.
Pokroila banana i zmieszala go z platkami. Zawsze probowala przechytrzyc syna, stopniowo dajac wiecej banana, a mniej platkow. Przez pewien czas dodawala Cheerio, zawierajace mniej cukru, ale Max szybko sie zorientowal.
– Emmo! Wstawaj natychmiast!
Przeciagly jek. Corka jest za mala, zeby miec klopoty ze wstawaniem. Grace zaczela je miec dopiero na studiach. No dobrze, moze w polowie szkoly sredniej. Jednak z cala pewnoscia nie w wieku osmiu lat. Pomyslala o swoich rodzicach, zmarlych tak dawno temu. Czasem ktores z dzieci robilo cos, co przypominalo Grace ojca lub matke. Emma wydymala wargi w sposob bardzo przypominajacy babcie i Grace czasem az zastygala ze zdziwienia. Max mial usmiech jej ojca. Geny dawaly o sobie znac i Grace nigdy nie byla pewna, czy to pocieszajace, czy smutne.
– Emmo, natychmiast!
Jakis halas. Chyba wstajacego z lozka dziecka.
Grace zaczela szykowac sniadanie dla corki. Max lubil kupowac je sobie w szkole, a Grace nie miala nic przeciwko temu. Poranne przygotowywanie sniadan bylo cholernie nudnym zajeciem. Emma przez pewien czas tez kupowala sobie sniadania, ale niedawno zniechecil ja jakis nieprzyjemny zapach w bufecie, od ktorego zbieralo jej sie na wymioty. Jadla na podworku, nawet w zimie, ale szybko uswiadomila sobie, ze jedzenie tez jest przesiakniete tym zapachem. Teraz jadla w bufecie, ale wlasne sniadanie, przyniesione w pudelku z Batmanem.
– Emmo!
– Jestem.
Emma miala na sobie swoj standardowy stroj sportowy: jasnobrazowe szorty, niebieska podkoszulke Converse oraz bluze New Jersey Nets. Wyjatkowo niedobrane kolory, ale moze o to chodzilo. Emma nie chciala nosic niczego choc odrobine kobiecego. Naklanianie jej do wlozenia sukienki wymagalo negocjacji rownie delikatnych jak rozmowy na Bliskim Wschodzie i czesto rownie bezskutecznych.
– Co chcesz na sniadanie? – zapytala Grace.
– Maslo orzechowe i galaretke.
Grace tylko na nia spojrzala. Emma zrobila niewinna mine.
– No co?
– Jak dlugo chodzisz do tej szkoly?
– Hm?
– Juz cztery lata, prawda? Rok zerowki, a teraz jestes w trzeciej klasie. To razem cztery.
– I co z tego?
– Przez caly ten czas, ile razy prosilas, zebym zrobila ci do szkoly kanapke z maslem orzechowym?