– No, wiesz! Nawet ty nie mozesz byc az tak cyniczny.

– Wcale nie jestem, przeciwnie. Moze zabrzmi to dziwnie, ale wkladam w te sprawe serce.

– Jak to?

Win znow zakrecil koniakowka, przyjrzal sie bursztynowemu trunkowi i pociagnal lyk.

– Jeszcze raz ujme to prosto: niewazne, co wykaze badanie krwi, ty nie jestes ojcem Jeremy’ego Downinga. Jego ojcem jest Greg. A ty co najwyzej dawca spermy. Przypadkiem biologii i zadzy. Dostarczycielem prostej mikroskopijnej struktury komorkowej, ktora polaczyla sie ze struktura nieco bardziej skomplikowana. Ale nie jestes ojcem tego chlopca.

– To nie takie proste, Win.

– To jest bardzo proste, przyjacielu. Uparles sie, zeby zagmatwac problem, ale to nic nie zmienia. Pozwol na maly wywod.

– Slucham.

– Kochasz swojego ojca, prawda?

– Znasz odpowiedz.

– Znam. Ale co czyni go twoim ojcem? To, ze kiedys po paru glebszych postekal na twojej mamie, czy to, ze przez trzydziesci piec lat troszczyl sie o ciebie i kochal?

Myron spuscil oczy na puszke yoo-hoo.

– Nic nie jestes winien temu chlopcu – ciagnal Win – i, co rownie wazne, on nic nie jest winien tobie. Jezeli sobie zyczysz, sprobujmy ocalic mu zycie, ale na tym powinno sie skonczyc.

Jeszcze bardziej niz irracjonalne postepki Wina, Myrona przerazalo, gdy przyjaciel mowil do rzeczy.

– Pewnie masz racje – odparl po namysle.

– Ale i tak uwazasz, ze nie jest to proste.

– Nie wiem.

Na ekranie Archie, w jarmulce na glowie, podszedl do pulpitu.

– Zaczyna sie – rzekl Win.

6

Myron wsypal do miski owocowe koleczka dla dzieci, otreby dla doroslych i zalal mieszanke chudym mlekiem. Wyjasnienie dla niewyksztalconych na brykach studenckich: takie zachowanie – bardzo symboliczne i wzruszajace – swiadczy, ile z chlopca nadal tkwi w mezczyznie.

Pociagiem numer 1 Myron dotarl na peron przy Sto Szescdziesiatej Osmej Ulicy, usytuowany tak gleboko pod ziemia, ze pasazerowie musieli wyjezdzac na powierzchnie zasikana winda. Wielka, ciemna, rozedrgana kabina przywodzila na mysl obrazy z oswiatowego filmu o kopalniach.

Stojacy w dzielnicy Washington Heights, o rzut kamieniem od Harlemu, po drugiej stronie Broadwayu, na wysokosci sali tanecznej przy Audibon Avenue, gdzie zginal Malcolm X, slynny budynek pediatrii Osrodka Medycznego Columbia Presbyterian nazwano Szpitalem dla Niemowlat i Dzieci. Kiedys byl to Szpital Dzieciecy, lecz powolana przez wladze, zlozona z wybitnych fachowcow komisja po dlugich i zmudnych naradach uchwalila zmiane nazwy. Z czego wynika moral, ze komisje sa bardzo, bardzo wazne.

Nazwa ta, choc niezbyt blyskotliwa, dobrze oddaje rzeczywistosc – jest to szpital scisle pediatryczny: jedno pietro wysluzonego budynku zajmuje porodowka, a pozostalych jedenascie chore dzieci. Trudno pogodzic sie z ich losem, ale widac taka jest wola nieba.

Myron zatrzymal sie przed wejsciem i przyjrzal zbrazowialym ceglom. W tym miescie nieszczesc sporo dzieci trafialo wlasnie tutaj. Wszedl do srodka i w portierni podal swoje nazwisko. Straznik, ktory rzucil mu przepustke, o malo nie oderwal wzroku od gazety z programem telewizyjnym. Podczas dlugiego czekania na winde Myron przeczytal wydrukowana w dwoch jezykach, angielskim i hiszpanskim, Karte Praw Pacjenta. Z logo szpitalnego Burger Kinga sasiadowala reklama Osrodka Kardiologicznego Sola Goldmana. Przypadkowa zbieznosc czy dbalosc o interesy? Nie byl pewien.

Winda otworzyla sie na dziewiatym pietrze. Na wprost niej pysznil sie teczowy scienny fresk „Ocal las tropikalny”, namalowany, jak glosil napis, przez szpitalnych „pacjentow pediatrii”. Ocal las tropikalny! Tak jakby te dzieciaki mialy za malo zmartwien.

Myron spytal pielegniarke, gdzie znajdzie doktor Singh. Wskazala mu kobiete, idaca korytarzem na czele gromady lekarzy.

Doktor Singh, jak wskazywalo nazwisko, byla indyjskiego – nie indianskiego! – pochodzenia. Na oko trzydziestokilkuletnia, z wlosami nieco jasniejszymi od tych, jakie spotykal u rodowitych Hindusow, miala na sobie oczywiscie bialy kitel. Podobnie jak reszta lekarzy stazystow, ktorych wiekszosc wygladala na czternascie lat, a ich kitle na fartuchy ochronne, jakby za chwile czekalo ich malowanie palcem na lekcji plastyki lub krojenie zaby na lekcji biologii. Czesc z nich miala powazne miny, smiesznie kontrastujace z cherubinowa uroda, lecz wiekszosc zdradzala zmeczenie po zbyt wielu nocnych dyzurach.

Wsrod nich byli tylko dwaj mezczyzni, a wlasciwie chlopcy – obaj w dzinsach, kolorowych krawatach i bialych sportowych butach jak kelnerzy z sieci Bennigana. Kobiety – gdyby nazwal je dziewczetami, wyczerpalby tygodniowy limit slow niepoprawnych politycznie – wybraly fartuchy chirurgiczne. Tacy mlodziutcy. Dzieciaki zajmujace sie dzieciakami.

Podazyl za ich grupa w dyskretnej odleglosci. Co jakis czas zagladal do sal i natychmiast tego zalowal. Zamiast tryskajacych kolorem, wesolych scian jak na korytarzu, ozdobionych obrazkami z Disneya, kolazami, zdjeciami dzieci i pojazdow, widzial tylko czern i biel. Oddzial byl pelen umierajacych dzieci. Lysych chlopcow i dziewczynek, z zylami poczernialymi od toksyn i jadow. Wiekszosc wygladala tak spokojnie, tak niewiarygodnie dzielnie, tak heroicznie. Gdyby ktos chcial ujrzec nagi strach, musialby zajrzec w oczy ich rodzicom, ktorzy jakby wessali w siebie cale przerazenie, by dzieci go nie zaznaly.

– Pan Bolitar? – Doktor Singh spojrzala mu w oczy i wyciagnela reke. – Jestem Karen Singh.

O malo jej nie spytal, jak to wytrzymuje, jak jest w stanie dzien w dzien patrzec na umierajace dzieci. Wymienili zwykle uprzejmosci. Myron spodziewal sie po niej hinduskiej wymowy, lecz wylowil zaledwie slad akcentu z Bronksu.

– Porozmawiajmy tutaj – powiedziala.

Pchnela nadzwyczaj ciezkie, nadzwyczaj szerokie drzwi, rozpowszechnione w szpitalach i klinikach, i weszli do pustego pokoju z lozkami bez poscieli. Pustka ta pobudzila jego wyobraznie. Ujrzal, jak bliska mu osoba wpada do szpitala, niecierpliwie naciska guzik przywolujacy winde, wsiada do niej, naciska wiecej guzikow, biegnie korytarzem, wpada do tego cichego pokoju i, widzac pielegniarke zwijajaca posciel, wydaje okrzyk bolu…

Potrzasnal glowa. Ogladal za duzo telewizji.

Doktor Singh usiadla na materacu w rogu lozka. Myron patrzyl przez chwile na jej twarz. Wygladala surowo. Ostre, wydluzone rysy. Szpiczasty nos i podbrodek, brwi jak napiete luki.

– Pan sie gapi – powiedziala.

– Przepraszam.

– Spodziewal sie pan kropki?

Wskazala na czolo.

– E, nie.

– To dobrze, przejdzmy do rzeczy.

– Prosze.

– Pani Downing pragnie, bym odpowiedziala na wszystkie panskie pytania.

– Dziekuje, ze znalazla pani dla mnie czas.

– Jest pan prywatnym detektywem?

– Raczej przyjacielem rodziny.

– Gral pan w koszykowke z Gregiem Downingiem?

Myrona nieodmiennie zaskakiwala pamiec kibicow. Po tylu latach wciaz pamietali jego najlepsze mecze, najlepsze strzaly, czasem dokladniej niz on sam.

– Lubi pani te gre? – spytal.

– Skadze. Nie znosze sportu.

Вы читаете Najczarniejszy strach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату