pracownika dydaktycznego w college’u stal sie milionerem. W przeciwienstwie do ogolu artystycznej braci mial glowe do interesow. Inwestujac, zgromadzil wielki majatek, choc nie wiadomo jak duzy.

– Gazety oceniaja go na miliardy.

– Nie przecze.

– To kupa pieniedzy.

– Potrafisz ubrac rzeczy w slowa. Jak Proust.

– Napisal tylko te jedna ksiazke?

– Tak.

– Dziwne.

– Nie tak bardzo. Harper Lee i Margaret Mitchell tez napisali po jednej. Ale przynajmniej Lex nie zasypial gruszek w popiele. Trudno zbudowac jedna z najwiekszych prywatnych korporacji na swiecie i podpisywac ksiazki.

– A po jego smierci rodzina… walczy ze soba na atomowki?

– Niewiele przesadziles.

Mistrz Kwon przeniosl swoja siedzibe i glowny dodzang na pierwsze pietro w budynku przy Dwudziestej Trzeciej Ulicy blisko Broadwayu. Do pieciu pokojow – a wlasciwie sal – z podlogami z twardego drewna, lustrzanymi scianami, nowoczesnym naglosnieniem, lsniacymi nowoscia przyrzadami do cwiczen i wschodnimi plakatami z papieru ryzowego, tworzacymi tu pospolu atmosfere dawnej Azji.

Myron i Win przebrali sie w biale stroje, doboki, i przewiazali czarnymi pasami. Myron zglebial tajniki taekwondo i hapkido od czasu studiow, gdzie zapoznal go z nimi Win, ale w ubieglych trzech latach odwiedzil dodzang najwyzej piec razy. Natomiast jego przyjaciel pozostal zabojczo wierny obu tym sztukom walki. Nie ciagnij Supermana za peleryne, nie pluj pod wiatr, nie sciagaj maski Samotnemu Jezdzcowi, nie zadzieraj z Winem. Lu-bu-du, lu-bu-du, bam, bam!

Mistrz Kwon mial dobrze po siedemdziesiatce, ale wygladal dwadziescia lat mlodziej. Pietnastoletni Win poznal go podczas swych podrozy po Azji. Myron wiedzial jedynie tyle, ze mistrz Kwon byl najwyzszym kaplanem lub kims takim w malym buddyjskim klasztorze, wypisz wymaluj jak z hongkonskiego filmu o krwawej zemscie. Po przyjezdzie do Stanow Kwon mowil po angielsku bardzo slabo. Teraz zas, po uplywie dwudziestu lat, prawie wcale. Ledwie stopa madrego mistrza postala na amerykanskiej ziemi, otworzyl – oczywiscie dzieki finansowemu wsparciu Wina – siec ekskluzywnych szkol taekwondo. Gdy obejrzal serie filmow Karate Kid, calkowicie wcielil sie w role starego medrca. Zapomnial o angielskim. Zaczal sie nosic niczym dalajlama i kazde zdanie zaczynal od „Konfucjusz rzecze”, niepomny drobnego szczegolu, iz pochodzi z Korei, a Konfucjusz byl Chinczykiem.

Win i Myron poszli do biura mistrza Kwona. W wejsciu nisko mu sie uklonili.

– Wejsc, prosze – rzekl mistrz.

Jego biurko bylo z pieknego debu, a wygladajacy na ortopedyczny fotel z doskonalej skory. Ubrany w swietnie skrojony garnitur, stal w poblizu kata. W reku trzymal kij golfowy. Na widok Myrona rozpromienil sie. Padli sobie w ramiona i uscisneli sie.

– Ci lepiej? – spytal mistrz, kiedy sie rozlaczyli.

– Lepiej.

Starzec usmiechnal sie i chwycil za klape garnituru.

– Armani – powiedzial.

– Tak myslalem – odparl Myron.

– Podoba sie?

– Bardzo ladny.

– Isc – powiedzial usatysfakcjonowany mistrz Kwon.

Win i Myron gleboko sie uklonili. W dodzangu przyjeli zwykle role: Win prowadzil cwiczenia, Myron go nasladowal. Zaczeli od medytacji. Win kochal medytowac. Usiadl w pozycji lotosu, z rekami na kolanach, z dlonmi skierowanymi ukosnie w gore, wyprostowanymi plecami i jezykiem opartym o gorne zeby. Wciagal powietrze przez nos, pracujac brzuchem. Chociaz Myron od lat probowal tej sztuki, nigdy do konca jej nie opanowal. Nawet w mniej nerwowych czasach nie byl w stanie wylaczyc mysli. Kontuzjowane kolano zesztywnialo. Zaczal sie wiercic.

Rozciaganie miesni skrocili do dziesieciu minut. Win jak zwykle cwiczyl bez wysilku, dzieki stawom i kosciom gietkim jak kregoslup moralny polityka, z latwoscia wykonujac szpagaty i glebokie sklony. Myron nigdy nie byl gibki. Ale kiedy intensywnie trenowal, bez klopotu dotykal rekami palcow stop i biegal przez plotki. Niestety, bylo to dawno temu.

– Wszystko mnie boli – wymruczal.

Win przechylil glowe.

– Dziwne.

– Co?

– To samo powiedziala mi wczoraj moja partnerka.

– Nigdy dotad nie zartowales. Naprawde z ciebie zgrywus jak Red Buttons.

Podczas krotkiego sparingu Myron natychmiast odkryl, jak jest bez formy. Sparing to najbardziej wyczerpujaca forma fizycznej aktywnosci. Nie wierzycie? To znajdzcie worek treningowy i przeboksujcie z nim jedna trzyminutowa runde. Z workiem, ktory nie oddaje ciosow. Tylko jedna. A zobaczycie.

Na szczescie weszla Esperanza i przerwali sparing. Myron chwycil sie za kolana, ciezko dyszac. Uklonil sie Winowi, przerzucil recznik przez ramie i zlapal butelke z woda mineralna. Esperanza splotla rece i czekala. Na jej widok mijajaca drzwi grupa adeptow taekwondo dopiero za drugim wejrzeniem zrobila zdziwione miny.

Esperanza wreczyla Myronowi dokument.

– Metryka urodzenia Davisa Taylora, znanego wczesniej jako Dennis Lex.

– Lex – powtorzyl Myron. – Jak w…

– Tak.

Przeczytal fotokopie. Wedlug dokumentu Dennis Lex mial teraz trzydziesci siedem lat. Jego ojcem byl Raymond Lex, matka Maureen Lehman Lex. Urodzil sie w East Hampton na Long Island.

Myron podal kartke Winowi.

– Mieli drugie dziecko?

– Bez watpienia – odparla Esperanza.

Myron spojrzal na Wina. Win wzruszyl ramionami.

– Pewnie umarl przedwczesnie – powiedzial.

– Jesli umarl. Nie moge sie tego doszukac. Nie ma swiadectwa zgonu.

– Nikt w rodzinie nie wspomnial o drugim dziecku? – zagadnal Myron Wina.

– Nie.

– Masz cos jeszcze? – zwrocil sie do Esperanzy.

– Niewiele. Dennis Lex zmienil nazwisko na Davis Taylor osiem miesiecy temu. Ponadto znalazlam to.

Esperanza podala fotokopie wycinka z „Hampton Gazette” sprzed trzydziestu siedmiu lat, z krotka informacja o narodzinach dziecka:

Raymond i Maureen Lex z Wister Drive w East Hampton, rodzice Susan i Bronwyna, z radoscia zawiadamiaja, ze 18 czerwca urodzil im sie syn Dennis, ktory wazy dwa kilogramy dziewiecdziesiat piec gramow.

Myron pokrecil glowa.

– Jak to mozliwe, zeby nikt o tym nie wiedzial?

– Mnie to az tak nie dziwi – rzekl Win.

– To znaczy?

– Leksowie nie afiszuja sie rodzinnymi aktywami. Zazarcie bronia swojej prywatnosci. Strzezeni sa na okraglo, z wykorzystaniem najdrozszych dostepnych urzadzen. Kazdy, kto dla nich pracuje, musi podpisac klauzule tajnosci.

– Nawet ty?

– Nie zawieram podobnych umow. Bez wzgledu na sumy wchodzace w gre.

– Nigdy nie zazadali, zebys podpisal?

Вы читаете Najczarniejszy strach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату