plasteliny, a dobrze zbudowany mlodzian, ktory zahamowal za nimi, butnie naprezyl biceps. Naprawde! Na oczach wszystkich! Myron zmarszczyl brwi. Nie wiedzial, co jest gorsze: goscie, ktorzy nie powinni zdejmowac koszul, a zdejmuja, czy goscie, ktorzy powinni je zdejmowac i robia to.

– Nie przeszkadzalo pani, ze Melina spotyka sie z zonatym mezczyzna? – spytal, gdy dotarli do Central Park West.

Sandra wzruszyla ramionami.

– Oczywiscie, martwilam sie o nia. Ale obiecal jej, ze zostawi zone.

– Wszyscy tak mowia.

– Melina mu uwierzyla. Byla szczesliwa.

– Poznala pani Stana Gibbsa?

– Nie. Utrzymywali swoj zwiazek w tajemnicy.

– Czy mowila pani, ze sklamala w sadzie?

– Nie. Nigdy.

Sandra przekrecila klucz i otwarla drzwi. Weszli do srodka. Kolory. Mnostwo kolorow. Wesolych. Mieszkanie wygladalo jak skrzyzowanie Magical Mystery Tour Beatlesow z Teletubisiami – same jaskrawe barwy, szczegolnie zielone, z zamglonymi psychodelicznymi rozbryzgami. Na scianach wisialy zywe akwarele przedstawiajace dalekie lady i podroze morskie. Bylo tez troche prac surrealistycznych. Calosc przypominala wideoklip Enyi.

– Zaczelam wrzucac jej rzeczy do pudel. Ale trudno jest spakowac czyjes zycie.

Myron skinal glowa. Ruszyl w obchod malego mieszkania, liczac – na prozno – ze cos go oswieci. Przesunal wzrokiem po obrazach.

– W przyszlym miesiacu miala miec pierwsza wystawe w Village – powiedziala Sandra.

Przyjrzal sie obrazowi z bialymi kopulami i krystalicznie niebieska woda. Rozpoznal pejzaz z Mykonos. Swietnie namalowany. Niemal czul sol Morza Srodziemnego, smak ryby smazonej przy plazy, piasek, ktory przywieral noca do skory kochankow. Nie znalazl zadnej wskazowki, ale przez minute czy dwie nie mogl oderwac wzroku od akwareli.

Zabral sie do przegladania zawartosci pudel. Znalazl pochodzacy z 1986 roku album ze szkoly sredniej i odszukal zdjecie Meliny. Z podpisu wynikalo, ze chcialaby malowac. Zerknal na obrazy na scianie. Takie barwne, optymistyczne. Smierc zawsze byla podszyta ironia. A najbardziej smierc w mlodym wieku.

Ponownie skupil sie na zdjeciu. Usmiechnieta niepewnie i niesmialo licealistka Melina patrzyla gdzies w bok. Myron dobrze znal takie usmiechy. Znamy je wszyscy. Zamknal album i podszedl do szaf. Ubrania byly porzadnie ulozone, na gornych polkach duzo swetrow, buty stojace karnie w szeregu jak mali zolnierze. Wrocil do pudel i w pudelku po butach – pudelku z roznosciami – znalazl zdjecia. Potrzasnal glowa i zaczal je przegladac. Sandra przysiadla obok na podlodze.

– To jej matka – powiedziala.

Myron spojrzal na fotografie dwoch obejmujacych sie kobiet, matki i corki. Po niesmialym usmiechu nie zostalo sladu. Usmiech Meliny w matczynych ramionach wzbijal sie w niebo niczym spiew aniolow. Wpatrujac sie w jej anielski usmiech, wyobrazil sobie, jak z niebianskich ust kobiety wydobywa sie krzyk strasznego bolu. Wrocil myslami do samotnego George’a Garstona w oswietlonym zolto gabinecie. I zrozumial go.

Sprawdzil godzine. Musial sie pospieszyc. Przerzucil zdjecia ojca Meliny, jej brata, Sandry, pamiatki z wycieczek z rodzina, nic niezwyklego. Zadnych zdjec Stana Gibbsa. Nic przydatnego.

W drugim pudelku znalazl kosmetyki i perfumy. W trzecim natknal sie na pamietnik, ale ostami wpis pochodzil sprzed dwoch lat. Przerzucil kartki z uczuciem, ze wchodzi z butami w jej prywatnosc. Byl tam list milosny od dawnego chlopaka Meliny. Kilka recept…

I kopie artykulow Stana.

Hm!

W notesie z adresami? Wszystkie artykuly? Nie bylo na nich zadnych adnotacji. Gole wycinki spiete spinaczem. Czy to cos znaczylo? Sprawdzil jeszcze raz. Nic procz wycinkow. Odlozyl je na bok i wrocil do kartkowania notesu. Cos z niego wypadlo. Kremowa, a moze pozolkla, wydarta skads kartka z postrzepionym brzegiem, raczej kartonik zlozony na pol. Z wierzchu czysty. Rozlozyl go. Na gorze napisano odrecznie slowa: „Z wyrazami milosci, Tata”. Myron znow pomyslal o siedzacym sam jak palec w swoim gabinecie George’u Garstonie i zapiekla go skora.

Przysiadl na kanapie, probujac wywolac niewidzialne. To, ze siedzial w opustoszalym pokoju, w ktorym wciaz unosil sie slodki zapach zmarlej, i zachowywal jak obdarzona parapsychologicznymi zdolnosciami malutka kobieta z filmow z serii Duch, moglo sie wydac dziwne. Ofiary nie przemawialy do niego zza grobu, skadze, ale niekiedy wyobrazal sobie, co myslaly i czuly. Bywalo, ze jakas iskra zapalala plomien. Dlatego znow probowal.

Nadaremnie.

Jeszcze raz powedrowal oczami po obrazach i znow zapieklo go pod skora. Przesunal wzrokiem po jaskrawych kolorach, pozwalajac, zeby go zaatakowaly. Te barwy powinny ja ochronic. Bezsensowna mysl, ale coz poradzic. Melina miala swoje zycie. Pracowala, malowala, kochala jaskrawe kolory, miala za duzo swetrow, mile wspomnienia przechowywala w pudelku po butach. I ktos to zycie zgasil, ktos, kto mial to wszystko za nic. Ktos, dla kogo to nic nie znaczylo. Myron poczul wscieklosc.

Zamknal oczy, probujac zdusic gniew. Gniew nie pomagal. Macil umysl. W przeszlosci nieraz szedl za swoim wewnetrznym glosem – nazwanym przez Esperanze kompleksem Batmana – ale wcielanie sie w bohatera szukajacego sprawiedliwosci czy zemsty (na jedno wychodzilo) bylo niemadre, niebezpieczne. Ogladales rzeczy, ktorych nie chciales widziec. Odkrywales prawdy, ktorych nie powinienes znac. Rzeczy i prawdy, ktore gryzly, znieczulaly. Lepiej bylo ich unikac.

Ale goraco w zylach pozostalo. Przestal z nim walczyc i pozwolil, zeby z wolna spowilo go calego, kojac i rozluzniajac miesnie. Moze nie bylo takie zle. Moze zle rzeczy, ktore widzial, i prawdy, ktore odkryl, mimo wszystko nie zmienily go, nie znieczulily.

Zamknal pudelka, po raz ostatni wpatrzyl sie w rozsloneczniona wyspe Mykonos i zlozyl ciche slubowanie.

28

Spotkali sie na boisku. Kiedy Myron wkladal ochraniacz, Greg odwrocil wzrok. Przez pol godziny strzelali na kosz, malo sie odzywajac, skupieni na rzutach. Ludzie zagladajacy do sali pokazywali Grega rekami. Kilku chlopcow poprosilo go o autograf. Spelniajac ich prosbe, Greg z piorem w reku zerkal na Myrona, najwyrazniej speszony, ze skupia na sobie az tyle uwagi w obecnosci rywala, ktoremu zrujnowal kariere.

Myron nie odpuscil mu, mierzac go wzrokiem.

– Chciales sie ze mna zobaczyc z konkretnego powodu, Greg? – zagadnal jakis czas potem.

Greg nie przestal cwiczyc strzalow.

– Pytam, bo musze wrocic do agencji.

Greg chwycil pilke, odbil ja dwa razy i z obrotu strzelil na kosz.

– Tamtej nocy widzialem ciebie z Emily. Wiesz o tym? – spytal.

– Wiem.

Greg zlapal pilke odbita od tablicy, strzelil leniwym hakiem, a gdy spadla na parkiet, wolno nia kozlujac, podszedl do Myrona.

– Nastepnego dnia byl nasz slub. Wiesz o tym?

– O tym tez.

– A tu raptem widze, ze jej byly rznie ja, az sie kurzy.

Myron przejal pilke.

– Probuje sie wytlumaczyc – dokonczyl Greg.

– Przespalem sie z Emily. Widziales nas. Chciales sie zemscic. Poprosiles Wielkiego Burta Wessona, zeby mnie uszkodzil w meczu przed sezonem. Zrobil to. Koniec historii.

– Tak, chcialem, zeby cie uszkodzil. Ale nie, zeby zakonczyl twoja kariere.

– Ty mowisz pomarancz, a ja pomarancza.

– To nie bylo zamierzone.

Вы читаете Najczarniejszy strach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату