blokow w manhattanskich firmach prawniczych, Myron patrzyl przez okno na zadufanych, rozowiutkich, wygolonych absolwentow Harvardu, wiernych kopii miliona podobnych im osobnikow z innych manhattanskich duzych kancelarii prawniczych. W jego oczach wszyscy mlodzi biali prawnicy wygladali jednakowo. Dyskryminacja a rebours? Byc moze.
Z tym ze sam byl bialym absolwentem harvardzkiego wydzialu prawa. Hm!
Chase Layton, ze swym dobrze odzywionym obliczem, pulchnymi palcami i gladzia zaczesanej siwizny, wygladal wypisz wymaluj jak wspolwlasciciel duzej manhattanskiej firmy prawniczej. Na jednej rece nosil slubna obraczke, na drugiej sygnet z Harvardu. Wtoczywszy sie w calej swej kraglej okazalosci, cieplo – jak wiekszosc bogaczy – przywital sie z Winem, a potem mocno – jak „swoj chlop” – uscisnal reke Myrona.
– Spieszy nam sie – zaznaczyl Win.
Chase Layton w jednej chwili wyrzucil szeroki usmiech za drzwi i przybral mine jak do boju. Usiedli. Adwokat zlozyl rece przed soba i pochylil sie, pokaznym brzuszkiem napierajac na guziki kamizelki.
– Czym moge sluzyc, Windsor?
Bogaci zawsze nazywali Wina Windsorem.
– Od dawna zabiega pan o reprezentowanie mojej firmy – rzekl Win.
– No, nie powiedzialbym…
– Przyszedlem, zeby ja panu powierzyc. W zamian za pewna przysluge.
Chase Layton byl za sprytny, by natychmiast chapnac przynete. Spojrzal na Myrona. Giermka. Moze w tej plebejskiej twarzy kryla sie podpowiedz, jak rozegrac te partie. Myron nie zmienil nieprzeniknionej miny. Byl w tym coraz lepszy. Pewnie dlatego, ze tak duzo czasu spedzal teraz z Winem.
– Musimy sie zobaczyc z Susan Lex – ciagnal Win. – Jest pan jej prawnikiem. Chcielibysmy, zeby pan ja tu bezzwlocznie sciagnal.
– Tutaj?
– Tak – potwierdzil Win. – Do kancelarii. Bezzwlocznie.
Chase otworzyl usta, zamknal je i znow zbadal wzrokiem twarz jego giermka. Zadnej wskazowki.
– Mowi pan serio, Windsor? – spytal.
– Jezeli pan to zalatwi, zajmie sie pan interesami firmy Lock-Horne. Zdaje pan sobie sprawe, ile na tym zarobi?
– Duzo – odparl Chase Layton. – Ale nawet nie jedna trzecia tego, co dostajemy od Leksow.
Win usmiechnal sie.
– Mozna upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.
– Nie rozumiem.
– To bardzo proste, Chase.
– W jakim celu chce pan sie zobaczyc z pania Lex?
– Nie mozemy tego zdradzic.
– Rozumiem. – Chase Layton podrapal wymanikiurowanym paznokciem policzek rozowy jak szynka. – Pani Lex bardzo sobie ceni prywatnosc.
– Wiemy.
– Przyjaznie sie z nia.
– Nie watpie.
– Moglbym zaaranzowac spotkanie.
– To na nic. Musze sie z nia spotkac juz.
– Coz, interesy omawiamy zwykle w jej biurze.
– To na nic. Spotkanie musi odbyc sie tu.
Chase poruszyl szyja, grajac na czas. Probowal znalezc jakies wyjscie z sytuacji, sposob na rozegranie tej sprawy.
– Pani Lex jest bardzo zajeta – odparl. – Nie wiedzialbym, co powiedziec, zeby ja tu sciagnac.
– Jest pan dobrym adwokatem, Chase. – Win zlozyl dlonie koniuszkami palcow. – Na pewno pan cos wymysli.
Chase Layton skinal glowa i wpatrzyl sie w manikiur.
– Nie – rzekl wreszcie, wolno unoszac glowe. – Nie sprzedaje moich klientow, Windsor.
– Nawet w zamian za zlowienie tak duzej ryby jak Lock-Horne?
– Nawet.
– A nie robi pan tego, zeby zaimponowac mi lojalnoscia i taktem?
Chase usmiechnal sie z taka ulga, jakby wreszcie zrozumial zart.
– Skadze. Ja nie pieke dwoch pieczeni przy jednym ogniu – odparl, probujac skwitowac to smiechem, ale Win nie przylaczyl sie do niego.
– To nie jest proba, Chase. Pan musi ja tu sprowadzic. Pani Lex nie dowie sie, ze pan mi pomogl.
– Mysli pan, ze tylko o to mi chodzi? O to, jak by to wygladalo?
Win nie odpowiedzial.
– W takim razie zle mnie pan zrozumial. Niestety, musze odmowic.
– Niech pan sie zastanowi.
– Nie ma nad czym. – Chase rozsiadl sie w fotelu, zalozyl noge na noge i poprawil kant spodni. – Chyba nie oczekiwal pan, ze sie na to zgodze, Windsor.
– Mialem taka nadzieje.
Chase spojrzal na Myrona, a potem znow na Wina.
– Niestety, nie pomoge panom – oswiadczyl.
– Alez pomoze pan – rzekl Win.
– Slucham?
– To tylko kwestia srodkow potrzebnych, by sklonic pana do wspolpracy.
Chase zmarszczyl czolo.
– Probuje mnie pan przekupic? – spytal.
– Skadze. To juz zrobilem, proponujac prowadzenie naszych interesow.
– W takim razie nie rozumiem…
– Zalatwie pana – odezwal sie Myron.
Chase Layton spojrzal na niego i usmiechnal sie.
– Slucham? – powtorzyl.
Myron wstal. Twarz mial kamienna, pomny nauk Wina o zastraszaniu przeciwnikow.
– Nie chce zrobic panu krzywdy – powiedzial. – Zadzwoni pan do Susan Lex i ja tu sciagnie. Ale juz.
Chase splotl rece i oparl je na brzuchu.
– Zechce pan wyjasnic to blizej…
– Nie.
Myron obszedl stol. Chase Layton nie cofnal sie.
– Nie zadzwonie – oswiadczyl stanowczo. – Windsor, zechce pan poprosic znajomego, zeby usiadl?
Win bezradnie wzruszyl ramionami. Myron stanal nad Chase’em i obejrzal sie na przyjaciela.
– Moze ja to zalatwie – zaproponowal Win.
Myron potrzasnal glowa i wpatrzyl sie z gory w adwokata.
– Daje panu ostatnia szanse – powiedzial.
Chase Layton mine mial spokojna, niemal rozbawiona. Pewnie uznal to za dziwaczny zart, a moze byl przeswiadczony, ze Myron sie wycofa. Ludzie jego pokroju juz tacy byli. Przemoc fizyczna nie wchodzila dla nich w gre. Oczywiscie, niewyksztalcone, ciemne bydlaki z ulicy mogly jej uzyc. Mogly walnac go w glowe, zeby pozbawic portfela. Tak, osobnicy podlejszego rodzaju mogli rozwiazywac problemy za pomoca piesci. Ale zyli oni na calkiem innej planecie, zamieszkanej przez bardziej prymitywne gatunki. W swiecie Chase’a Laytona, w swiecie wysokich stanowisk, pozycji spolecznej i wyszukanych manier, bylo sie nietykalnym. Stosowano grozby. Pozywano do sadu. Obrzucano sie obelgami. Knuto za cudzymi plecami. Ale nigdy nie stosowano bezposredniej przemocy fizycznej.
Dlatego Myron byl pewien, ze w tej sytuacji blef sie nie sprawdzi. Dla ludzi pokroju Laytona blefem bylo wszystko, co choc troche pachnialo fizycznoscia. Gdyby zagrozil mu pistoletem, Chase Layton najprawdopodobniej nawet by nie drgnal. I slusznie.