czekal. Zanim otwarly sie na szerokosc stopy, juz byl w srodku i wbijal rewolwer w ucho Granitowego. Myron zrobil to samo z drugim ochroniarzem.
– Klopoty z miodem w uszach, Grover? – spytal Win glosem aktora z telewizyjnej reklamy. – Smith-wesson to zalatwi!
Susan Lex juz otwierala usta, ale uciszyl ja przylozeniem palca do warg i lagodnym „ciii”, a potem obszukal i rozbroil szefa jej ochrony. Myron zajal sie drugim gorylem.
– Alez prosze, bardzo prosze – zachecil Win Grovera, odbijajac jego ostre jak sztylet spojrzenie – niech pan zrobi gwaltowny ruch.
Granitowy ani drgnal.
Win cofnal sie. Myron przytrzymal noga zamykajace sie drzwi windy i wymierzyl glocka w Susan Lex.
– Pani pojdzie ze mna – powiedzial.
– A moze przedtem mi oddasz? – zagadnal Grover.
Myron wpatrzyl sie w niego.
– Smialo. – Grover rozlozyl rece. – Uderz mnie w brzuch. No dalej, walnij mnie z calej sily.
– Pardon moi – wtracil Win. – Czy panskie zaproszenie obejmuje moja osobe?
Grover spojrzal na niego jak na smakowita tartinke.
– Slyszalem, ze jest pan niezly – odparl.
– „Niezly”. – Win przeniosl wzrok na Myrona. – Monsieur Grover slyszal, ze jestem „niezly”.
– Win – ostrzegl Myron.
Cios kolanem w krocze byl tak silny, ze wbil Granitowemu jadra az do zoladka. Ochroniarz zlozyl sie bezglosnie jak kiepska „reka” w partii pokera.
– Zaraz, powiedzial pan: „w brzuch”? – spytal Win, marszczac brwi. – Musze popracowac nad celnoscia. Byc moze ma pan racje. Moze istotnie jestem tylko „niezly”.
Win kopnal go w glowe podbiciem stopy. Kleczacy z dlonmi wcisnietymi miedzy nogi Grover przewrocil sie jak kregiel. Drugi ochroniarz uniosl pod spojrzeniem Wina rece i predko wycofal sie do kata.
– Przekaze pan kolegom, ze jestem „niezly”? – spytal Win.
Ochroniarz skinal glowa.
– Wystarczy – rzekl Myron.
– Melduj, Zorra – powiedzial Win do komorki.
– Stoja jak slupy, przystojniaku.
– W takim razie wjedz na gore. Pomozesz sprzatnac.
– Sprzatnac?! Zorra leci, pedzi.
Win zasmial sie.
– Wystarczy – powtorzyl Myron. Nie dostal odpowiedzi, ale na nia nie liczyl. – Idziemy.
Wzial pod reke Susan Lex i wyciagnal ja na klatke schodowa. Zobaczyl, ze z dolu nadbiega w podskokach Zorra. W szpilkach! Musial zostawic dwoch nieuzbrojonych ludzi na pastwe jego i Wina. Zgroza. Ale nie mial wyboru.
– Musi mi pani pomoc – zwrocil sie do Susan Lex, mocno trzymajac ja za lokiec.
Spojrzala na niego hardo, z dumnie uniesiona glowa.
– Przyrzekam, ze wszystko zostanie miedzy nami – ciagnal. – Nie mam interesu w szkodzeniu pani i pani rodzinie. Ale zawiezie mnie pani do Dennisa.
– A jezeli odmowie?
Myron spojrzal na nia wymownie.
– Zrobi mi pan krzywde? – spytala.
– Dopiero co pobilem niewinnego czlowieka.
– Kobiete tez pan pobije?
– Nie chcialbym byc oskarzony o seksizm.
Choc nie zmienila wyzywajacej miny, to w przeciwienstwie do Chase’a Laytona wiedziala, na czym swiat stoi.
– Zdaje pan sobie sprawe, jaka wladza dysponuje.
– Tak.
– A wiec wie pan, co pana czeka po wszystkim?
– Nie dbam o to. Porwano trzynastoletniego chlopca.
Niemal sie usmiechnela.
– A powiedzial pan, ze wymaga on przeszczepu szpiku kostnego.
– Nie mam czasu na tlumaczenia.
– Moj brat nie ma z tym nic wspolnego.
– Slysze to od poczatku.
– Bo to prawda.
– Wiec prosze o dowody.
W rysach Susan Lex zaszla zmiana, jej napieta twarz rozluznila sie i zagoscil na niej dziwny spokoj.
– Dobrze. Jedzmy – powiedziala.
33
Kierujac sie jej wskazowkami, dojechal FDR Drive do Harlem River Drive i skierowal ponownie na polnoc autostrada nr 684. Gdy znalezli sie w Connecticut, na drogach zrobilo sie znacznie spokojniej. Lasy zgestnialy. Zabudowa sie przerzedzila. Ruch zmalal niemal do zera.
– Dojezdzamy – oznajmila Susan Lex. – Chce poznac prawde.
– Mowie prawde.
– No dobrze… Ale jak pan zamierza sie z tego wykrecic?
– Z czego?
– Zabije mnie pan?
– Nie.
– Przeciez pana dopadne. W najlepszym razie podam do sadu.
– Juz powiedzialem: nie dbam o to. Ale mam cos w zanadrzu.
– Tak?
– Ocali mnie Dennis.
– Jakim cudem?
– Jezeli jest porywaczem Siej Ziarno…
– Nie jest.
– …albo ma z nim cos wspolnego, to porwanie pani wyda sie przy tym blahostka.
– A jezeli nim nie jest?
Myron wzruszyl ramionami.
– To przynajmniej dowiem sie, co chce pani ukryc przed swiatem. Zawrzyjmy umowe. Ja nie powiem, co zobaczylem, a pani zostawi mnie w spokoju.
– Moge tez pana zabic.
– Nie wierze w to.
– Nie?
– Pani nie jest zabojczynia. Zreszta byloby z tym za duzo zachodu. Pozostawilbym dowody. Chroni mnie Win. W sumie skorka za wyprawke.
– Zobaczymy – odparla Susan Lex, ale nie sztywno. – Prosze skrecic tam.
Wskazala w lewo na gruntowa droge, ktora wyrosla jak spod ziemi. Piecdziesiat metrow dalej byla portiernia. Kiedy Myron zatrzymal sie przy niej, Susan Lex pochylila sie i usmiechnela do straznika. Dal znak, zeby wjechali za brame. Nie bylo tu zadnych napisow, zadnych znakow, nic. Sceneria przywodzila na mysl oboz wojskowy.
Za brama gruntowa droga zmieniala sie w brukowana. Nowy czarno-szary bruk wygladal jak po ulewie. Po obu stronach tloczyly sie jak gapie na defiladzie drzewa. Kiedy droga sie zwezila, a drzewa zblizyly do siebie,