– Znalazlem ja w mieszkaniu Meliny Garston. Napisano na niej: „Z wyrazami milosci, Tata”.
– No i?
Gibbs przelknal sline.
– Od samego poczatku ta kartka nie dawala mi spokoju. A przede wszystkim slowo „tata”.
– Nie rozumiem…
– Dobrze pan rozumie, Stan. Bratowa Meliny mowi o George’u Garstonie „papa”. On sam w rozmowie ze mna nazwal siebie „papa”. Czemu mialby podpisac sie „tata”?
– To o niczym nie swiadczy.
– Moze tak, moze nie. Nie dawalo mi spokoju jeszcze jedno: kto podpisuje sie na gorze zlozonej kartki? Ludzie zwykle podpisuja zyczenia na dole, prawda? Ale to nie byla kartka z zyczeniami, tylko kartka papieru zlozona na pol. W tym rzecz. Na dodatek z zabkami z lewej strony. Widzi je pan? Tak jakby ja skads wydarto.
Win podal Myronowi powiesc, ktora przyslano Kimberly Green. Myron otworzyl ksiazke i przylozyl do niej kartke.
– Na przyklad, z ksiazki.
Kartka pasowala jak ulal.
– To dedykacja panskiego ojca. Dla pana. Sprzed lat. Od poczatku wiedzial pan o tej powiesci.
– Niczego nie udowodnicie.
– No wie pan, Stan. Grafolog nie bedzie mial z tym najmniejszych trudnosci. To nie Leksowie znalezli te ksiazke, tylko Melina Garston. Poprosil pan ja, zeby sklamala w sadzie. Zrobila to. Ale potem nabrala podejrzen. Przeszukala wiec dom i znalazla powiesc. To ona przeslala ja Kimberly Green.
– Nie macie dowodu…
– Wyslala ja anonimowo, bo wciaz jej na panu zalezalo. Wyrwala dedykacje, tak zeby nikt, zwlaszcza pan, nie odkryl, kto ja przeslal. Mial pan mase wrogow. Takich jak Susan Lex. I federalni. Pewnie liczyla, ze przynajmniej na jakis czas uzna pan, ze to ich robota. Ale pan od razu wiedzial, kto to zrobil. Nie przewidziala tego. Ani panskiej reakcji.
Gibbs zacisnal dlonie w piesci. Zadygotal.
– Do artykulu potrzebowal pan wypowiedzi rodzin ofiar, ale ich bliscy nie chcieli z panem rozmawiac. Skonczylo sie na tym, ze czerpal pan bardziej z ksiazki niz z rzeczywistosci. Federalni mysleli, ze chce pan ich zwiesc. Mylili sie. Byc moze ojciec wyznal panu, ze jest morderca, ale nic ponadto. Moze prawda nie byla zbyt ciekawa, wiec musial ja pan ubarwic. Moze z braku pisarskiej weny uznal pan, ze cytaty z tej ksiazki nadadza sie, jak znalazl. Nie wiem. W kazdym razie popelnil pan plagiat. A jedyna osoba, ktora mogla pana powiazac z ta powiescia, byla Melina Garston. Dlatego ja pan zabil.
– Nie dowiedziecie mi tego!
– FBI przekopie te sprawe. Pomoga tez Leksowie. Pomozemy ja i Win. Znajdziemy dosc dowodow. W kazdym razie lawa przysieglych i swiat uslysza, co pan zrobil. I znienawidza na tyle, zeby pana skazac.
– Ty skurwysynu!
Gibbs zamierzyl sie piescia na Myrona, ale w tej samej chwili zwalil sie na ziemie, bo Win skosil go od niechcenia plynnym ruchem nogi i, wskazujac go palcem, parsknal smiechem. Wszystko to widzieli synowie dziennikarza.
Kimberly Green i Rick Peck wysiedli z samochodu. Myron dal im znak, zeby zaczekali, ale agentka FBI potrzasnela glowa. Zakuli Gibbsa w kajdanki i odprowadzili. Jego synowie wciaz patrzyli. Myron pomyslal o Melinie Garston i swoim cichym slubowaniu. A potem wrocil z Winem do samochodu.
– Caly czas miales zamiar oddac go policji – rzekl Win.
– Tak. Najpierw jednak musialem go sklonic do oddania szpiku.
– A kiedy sie upewniles, ze Jeremy wyzdrowial…
– Powiedzialem o wszystkim Green.
Win zapalil silnik.
– Dowody sa marginalne. Dobry adwokat przekluje je jak balon.
– To juz nie moj problem – odparl Myron.
– Puscilbys go wolno?
– Ja tak. Ale ojciec Meliny mu nie podaruje. Ma duze wplywy.
– Odradziles mu branie prawa we wlasne rece.
Myron wzruszyl ramionami.
– Nikt nie liczy sie z moim zdaniem.
– Prawda.
Win ruszyl.
– Zastanawiam sie – rzekl Myron.
– Nad czym?
– Kto naprawde byl seryjnym zabojca? Ojciec Stana? Czy moze on sam?
– Watpie, czy sie kiedykolwiek dowiemy.
– Pewnie nie.
– Niewazne – powiedzial Win. – Skaza go za zabojstwo Meliny Garston.
– Chyba tak. – Myron zmarszczyl brwi. – Niewazne? – powtorzyl.
Win wzruszyl ramionami.
– A wiec to koniec, przyjacielu? – spytal.
Noga Myrona wykonala nerwowy taniec. Powstrzymal ja.
– Jeremy – rzekl.
– Aha. Powiesz mu?
Myron wyjrzal przez szybe. Nie zobaczyl nic.
– W mysl credo Wina odpowiedz brzmialaby: tak.
– A w mysl credo Myrona?
– Nie wiem, czy bardzo sie roznia.
Jeremy gral w koszykowke w klubie mlodziezowym. Myron wszedl na rozchwierutana, trzesaca sie przy kazdym kroku trybune i usiadl. Chlopiec byl nadal blady. Chudszy, niz go zapamietal z poprzedniego spotkania, ale w ciagu kilku zeszlych miesiecy bardzo wystrzelil w gore. Na mysl o tym, jak szybko rozwija sie jego mlody organizm, Myronowi mocniej zabilo serce.
Przez jakis czas tylko obserwowal parkiet, starajac sie obiektywnie ocenic gre syna. Na pierwszy rzut oka bylo widac, ze Jeremy ma duze mozliwosci, lecz czeka go wiele pracy. Zaden problem. Byl mlody. A mlodzi latwo nadrabiaja zaniedbania.
Patrzyl na trening z szeroko otwartymi oczami, ale sciskalo go w zoladku. Gdy pomyslal, z czym tu przyszedl, znow przygniotla go i wchlonela potezna fala uczucia.
Jeremy spostrzegl go i usmiechnal sie. Jego usmiech podzielil mu serce na dwie rowne polowy. Pogubil sie, stracil orientacje. Przypomnial sobie, co powiedzial mu Win o prawdziwym ojcu i slowa Esperanzy. Pomyslal o Gregu i Emily. Moze powinien porozmawiac z wlasnym ojcem, powiedziec mu, ze jego pytanie nie bylo hipotetyczne, ze bomba naprawde spadla, i poprosic o pomoc.
Jeremy nie przerwal gry, ale Myron czul, ze jego obecnosc go rozprasza. Chlopiec raz po raz zerkal ukradkiem w strone trybun. Zaczal grac ostrzej, przyspieszyl. Myron zachowywal sie kiedys tak samo. Pragnal imponowac. Motywowalo go to rownie mocno, jak chec wygranej. Plytkie uczucie, ale co zrobic.
Po przerobieniu jeszcze kilku zagrywek trener ustawil graczy w szeregu pod koszem. Zakonczyli trening tak zwanymi samobojstwami, czyli seriami zabojczych sprintow, przerywanych sklonami i dotykaniem linii na parkiecie. Myron tesknil za wieloma rzeczami zwiazanymi z koszykowka. Ale „samobojstwa” do nich nie nalezaly.
Dziesiec minut pozniej trener zebral podopiecznych, z ktorych wiekszosc wciaz starala sie zlapac oddech, podal im plan treningow do konca tygodnia i glosno klasnal w dlonie na znak, ze sa wolni. Najliczniejsza grupa chlopcow skierowala sie do wyjscia, zakladajac plecaki. Kilku udalo sie do szatni. Jeremy podszedl wolno do Myrona.
– Czesc – powiedzial.