Juz mial otworzyc drzwiczki, gdy uslyszal syk. Weza? Predzej powietrza z przebitej opony. Tylnej prawej. Szybko sprawdzil, ze ja przecieto.
– Czesc, Myron.
Odwrocil sie i ujrzal dwoch usmiechnietych mezczyzn. Jeden z nich byl rozmiarow nielicznego narodu Trzeciego Swiata. Choc sam – przy wzroscie metr osiemdziesiat z okladem i wadze stu kilogramow – tez nie nalezal do ulomkow, to tamten mierzyl ponad dwa metry i dobijal do stu trzydziestu. Cialo intensywnie trenujacego ciezarowca mial tak napakowane miesniami, jakby pod ubraniem nosil niezatapialne kamizelki ratunkowe. Drugi, przecietnie zbudowany, paradowal w filcowym kapeluszu.
Duzy, z lapami sztywno zwisajacymi przy bokach, podszedl ciezko do samochodu Myrona, przechylajac glowe na boki przy akompaniamencie trzaskow tej czesci anatomii, ktora u normalnych ludzi zwie sie szyja.
– Klopot z bryczka? – spytal ze smiechem.
– Z opona. W bagazniku mam zapasowa. Zmien ja.
– Nic z tego, Bolitar. To drobne ostrzezenie.
– Tak?
Zbudowany jak kamienica zbir chwycil Myrona za klapy.
– Zostaw Chaza Landreaux – powiedzial. – On juz podpisal kontrakt.
– Najpierw zmien mi opone.
Olbrzym usmiechnal sie szerzej. Glupawo i okrutnie.
– Ostatni raz jestem taki mily. – Mocniej zacisnal dlonie na klapach i krawacie Myrona. – Rozumiesz?
– Na pewno zdajesz sobie sprawe, ze od anaboli kurcza ci sie jaja.
Mezczyzna poczerwienial.
– Co ty powiesz? Prosisz sie, zebym ci skul morde? Mam przerobic ja na owsianke?
– Na owsianke?
– No.
– Urocze.
– Wal sie.
Myron westchnal. A potem w jednej chwili jego cialo ozylo. Najpierw strzelil oprycha z glowki. Zachrzescilo jak zuki pod podeszwa. Z nosa wielkoluda trysnela krew.
– Skurwy…
Jedna reka przytrzymujac jego glowe za potylice, lokciem drugiej niemalze zgniotl mu tchawice ciosem w grdyke. Osilek zakrztusil sie bolesnie i zapadla cisza. Uderzenie jak tasakiem dlonia w kark ponizej czaszki dokonczylo dziela.
Drab osunal sie na ziemie niczym worek z piaskiem.
– Dobra, wystarczy!
Mezczyzna w miekkim filcowym kapeluszu podszedl blizej, celujac w piers Myrona z rewolweru.
– Cofnij sie!
Myron spojrzal spod oka na jego kapelusz.
– To prawdziwy pilsniak? – spytal.
– Cofnij sie, powiedzialem!
– Dobrze, juz sie cofam.
– Nie musiales tego robic – powiedzial nizszy gangster tonem urazonego dziecka. – Wykonywal zlecenie.
– Biedny, zblakany mlodzian. Czuje sie okropnie.
– Zostaw Chaza Landreaux, dobra?
– Niedobra. Przekaz to Royowi O’Connorowi.
– Placa mi za przekazywanie ostrzezen, a nie wiadomosci.
Mezczyzna w filcowym kapeluszu pomogl wstac powalonemu koledze. Wielkolud, jedna reka trzymajac sie za nos, a druga masujac tchawice, dowlokl sie do samochodu. Nos mial zlamany, ale gardlo bolalo go jeszcze mocniej, zwlaszcza gdy przelykal.
Dwaj gangsterzy wsiedli i szybko odjechali. Nie zmienili Myronowi opony.
2
Z samochodu Myron zadzwonil do Chaza Landreaux.
Na zmiane opony stracil pol godziny, bo nie mial smykalki do takiej roboty. Pierwsze kilka kilometrow przejechal wolno w obawie, ze opona zsunie sie z kola. Gdy tylko nabral pewnosci, ze mu to nie grozi, przyspieszyl i zawrocil w strone akademika Christiana.
Kiedy Landreaux odebral telefon, Myron szybko wyjasnil, co sie stalo.
– U mnie juz byli – odparl Chaz.
W tle panowal halas. Plakalo niemowle. Cos spadlo i rozbilo sie na podlodze. Chaz krzyknal do smiejacych sie dzieci, zeby byly cicho.
– Kiedy? – spytal Myron.
– Przed godzina. Trzech gosci.
– Oberwales?
– Nie. Tylko mnie postraszyli. Ostrzegli, ze jezeli zerwe kontrakt, polamia mi nogi.
Polamia nogi? Jacy oryginalni.
Chaz Landreaux, koszykarz druzyny Uniwersytetu Stanowego w Georgii, mial duze szanse trafic juz w pierwszym naborze do ligi NBA. Dorastal bez ojca w biedzie na ulicach Filadelfii. Jego najblizsza rodzina – matka, szesciu braci i dwie siostry – mieszkali w dzielnicy, ktora – gdyby znacznie poprawic tam warunki zycia – mozna by laskawie nazwac „ubogim gettem”.
Na poczatku studiow, wbrew przepisom (o kontrakcie mogl bowiem rozmawiac dopiero po czterech latach) duza agencja sportowa Roya O’Connora zaproponowala mu – wyplacana w miesiecznych ratach po dwiescie piecdziesiat dolarow – pieciotysieczna „zaliczke”, jesli podpisze zobowiazanie, ze po przejsciu na zawodowstwo powierzy jej swoje interesy.
Chaz znalazl sie w kropce. Przepisy NCAA (Krajowego Akademickiego Zrzeszenia Sportowego) zabranialy podpisywania kontraktow w trakcie studiow. Taki kontrakt uznano by za niewazny. Wyslannik Roya O’Connora zapewnil go, ze to zaden problem. Po prostu antydatuja umowe i bedzie wygladalo, ze Chaz podpisal ja na ostatnim roku. Kontrakt polezy w sejfie i nikt sie o niczym nie dowie.
Chaz ciagle sie wahal. Podpisanie kontraktu bylo niezgodne z prawem, lecz z drugiej strony dobrze wiedzial, ile taki zastrzyk gotowki znaczy dla gniezdzacych sie w dwuizbowej norze mamy i osmiorga rodzenstwa. W tym momencie do akcji wkroczyl sam Roy O’Connor z przyneta nie do odrzucenia: gdyby w przyszlosci Chaz zmienil zdanie, to odda pieniadze i podrze kontrakt.
Po czterech latach Chaz zmienil zdanie. Kiedy przyrzekl zwrocic „zaliczke” co do centa, uslyszal od Roya O’Connora: „Nic z tego. Podpisales kontrakt. Jestes nasz”.
Takie sztuczki byly praktykowane przez tuziny agentow. Dwoch najwiekszych menedzerow w kraju, Norby Walters i Lloyd Bloom, trafilo za to do aresztu. Na porzadku dziennym byly rowniez grozby, ale na nich zwykle sie konczylo. Zaden agent nie smial posunac sie dalej. Jesli jakis chlopak trwal przy swoim, agent ustepowal.
O dziwo, Roy O’Connor posunal sie do uzycia sily.
– Musisz na krotko wyjechac z miasta – rzekl Myron. – Masz gdzie sie schowac?
– Tak, u znajomka w Waszyngtonie. A co dalej?
– Wszystkim sie zajme. Tylko zniknij z oczu.
– Dobra, zrobi sie… Aha, jeszcze jedno.
– Tak?
– Jeden z tych, co mnie dorwali, powiedzial, ze cie zna. Potwor, czlowieku. Kawal byka. Elegant, ty go nie rusz.
– Powiedzial, jak sie nazywa?
– Aaron. Kazal ci przekazac pozdrowienia.
Myron oklapl. Aaron. Imie z przeszlosci. I to kojarzace sie jak najgorzej. Roy O’Connor nie tylko uzywal sily,