– Ale nikt go nie odwolal – rzekl Myron. Ricky skinal glowa.
– Zerwalem zaklad, ale za pozno. Kiedy przyszla moja kolej, odmowilem.
– Po tym, jak wszyscy to zrobili?
– Tak. Stalem, patrzylem, a nawet zachecalem ich okrzykami.
Ricky zamilkl.
– Zatrzymales jej majtki?
– Tak.
– I na wiesc o wszczeciu sledztwa wrzuciles je do kosza na smieci.
Ricky odwrocil sie.
– Nie – odparl, bliski slabiutkiego usmiechu. – Nie bylbym az tak glupi, zeby zostawiac je na wierzchu kosza. Spalilbym je.
Byl to bardzo istotny fakt.
– Wiec kto je wyrzucil? – spytal Myron po krotkim zastanowieniu.
– Pewnie Kathy. – Ricky wzruszyl ramionami. – Oddalem jej majtki.
– Kiedy?
– Pozniej.
– Po jakim czasie?
– Okolo polnocy. Po wszystkim… po jej wyjsciu z szatni zapanowala atmosfera, jakby ktos dal nam antidotum. Albo nagle zapalil swiatla i wreszcie dotarlo do nas, co zrobilismy. Wszyscy zamilkli i sie rozeszli. Ale nie Horty. Coraz mocniej nacpany, smial sie wrednie jak hiena. Reszta wrocila do pokojow. Nikt sie nie odzywal. Polozylem sie do lozka, ale na krotko. Ubralem sie i wyszedlem na dwor. Wlasciwie bez zadnego planu. Pragnalem ja odszukac. Powiedziec jej cos. Chcialem… kurcze, nie wiem czego.
Ricky bawil sie wlosami, okrecajac je na palcach jak dziecko. Myronowi wydal sie mniejszy.
– Wreszcie ja odnalazlem.
– Gdzie?
– Szla przez kampus.
– Gdzie konkretnie?
– W samym srodku. Na trawniku.
– Dokad zmierzala?
– Na poludnie – odparl Ricky po krotkim namysle.
– Szla od strony domow dla pracownikow uczelni?
– Tak.
Wyszla od dziekana Gordona, pomyslal Myron.
– Mow.
– Podszedlem do niej. Zawolalem po imieniu. Myslalem, ze ucieknie. Bylo ciemno, noc. Odwrocila sie i spojrzala na mnie. Nie byla przestraszona. Stala i na mnie patrzyla. Przeprosilem ja za wszystko. Nie odpowiedziala. Oddalem jej majtki. Powiedzialem, ze moze ich uzyc jako dowodu. Powiedzialem nawet, choc nie planowalem, ze zloze zeznanie. Tak wyszlo. Wziela majtki i odeszla. Bez jednego slowa.
– Wtedy widziales ja po raz ostatni?
– Tak.
– W co byla ubrana?
– Ubrana?
– Kiedy widziales ja po raz ostatni.
Ricky podniosl oczy w gore, probujac sobie przypomniec.
– Chyba na niebiesko – odparl.
– Nie na zolto?
– Nie. Na pewno nie.
– Nie przebrala sie po gwalcie?
– Nie. Na pewno byla w tym samym ubraniu.
Myron ruszyl do drzwi.
– Bedziesz potrzebowal nie tylko nowego agenta, Ricky. Bedziesz potrzebowal rowniez dobrego adwokata – powiedzial.
40
Kiedy Myron i Win weszli do poczekalni, zastali Jake’a. Wstal na ich widok.
– Masz chwile? – spytal.
– Porozmawiamy w gabinecie – odparl Myron.
– W cztery oczy.
Win bez slowa odwrocil sie na piecie i wyszedl.
– Nic do niego nie mam, ale na jego widok cierpnie mi skora – wyjasnil Jake.
– Wejdz. – Myron przystanal przy biurku Esperanzy. – Dodzwonilas sie do Chaza? – spytal.
– Jeszcze nie. Wreczyl jej koperte.
– W srodku jest zdjecie. Pojedz do Lucy i sprawdz, czy zna tego goscia.
Skinela glowa.
Myron wszedl za Jakiem do gabinetu. Klimatyzacja byla nastawiona na maksimum. Jak przyjemnie.
– Co cie sprowadza do miasta, Jake? – spytal.
– Sprawdzalem cos u Johna Jaya.
– W laboratorium kryminalistyki?
– Tak.
– I znalazles cos?
Jake nie odpowiedzial. Pochylony do przodu, mruzac oczy, przyjrzal sie zdjeciom klientow Myrona na scianie.
– O niektorych slyszalem – rzekl – ale nie masz tu supergwiazd.
– Zgadza sie.
– Nikogo kalibru Christiana Steele’a.
Myron usiadl i zarzucil nogi na biurko.
– Wciaz podejrzewasz, ze zabil Nancy Serat? – spytal.
Jake’owi drgnely ramiona. Byc moze nimi wzruszyl.
– Powiedzmy, ze Christian przestal byc glownym podejrzanym.
– A kto nim zostal?
Jake odsunal sie od sciany ze zdjeciami sportowcow.
– Zajrzalem do akt sprawy zabojstwa Adama Culvera i znalazlem cos interesujacego. Policja skupila sie wylacznie na miejscu zbrodni i najblizszej okolicy. Nie mieli powodu sprawdzac niczego poza tym. Byli pewni, ze Culver padl ofiara przypadkowego rozboju. Ja poszedlem innym tropem. Zasiegnalem jezyka w sasiedztwie domu Culverow w Ridgewood. Mile miasteczko. Bielusienkie. Zadnych czarnych braci. Na pewno tam byles.
Myron skinal glowa.
– No i pogadalem z gosciem, ktory mieszka dwa domy od Culverow. Powiedzial, ze wieczorem w dniu smierci Adama wyszedl na spacer z psem. Nie moze podac dokladnej godziny, ale bylo okolo osmej. Twierdzi, ze u Culverow trwala ostra klotnia. Awantura na calego. W zyciu takiej nie slyszal. Darli takie koty, ze o malo co nie wezwal policji, ale nie chcial wyjsc na wscibskiego. Byli sasiadami od dwudziestu lat. Wiec darowal sobie.
– Czy wie, o co poszlo?
– Nie. Slyszal tylko podniesione glosy. Adama i Carol.
Usadowiony wygodnie w fotelu Myron zamilkl. A wiec na pare godzin przed smiercia Adama Culverowie sie poklocili. Probowal dopasowac to do tego, co wiedzial. Po raz pierwszy szczegoly zaczely ukladac sie w spojna calosc.
– Odkryles cos jeszcze? – spytal.