– Zgrywal skina?
– A jak, glaca, syfiasta broda. I ten taki tatuaz na lapie.
– Jaki?
– No ten, wie pan. – Dziewczyna nakreslila cos palcem w powietrzu. – Taki porabany krzyz, z dawnych czasow.
– Masz na mysli swastyke?
– Jak ja zwal, tak zwal. Wygladam na studentke historii?
– A ile normalnie mial lat? – spytal Myron. Powiedzial „normalnie”! Grozilo mu, ze jezeli zabawi tu troche dluzej, w koncu sobie cos przekluje. Dokladnie.
– Stary.
– Zgredzisko.
– Co najmniej dwadziescia.
– Wzrost? – spytal Myron. – Waga?
– Metr osiemdziesiat.
– No, metr osiemdziesiat, co nie?
– Koscisty.
– Zeby tylko.
– Normalnie zero tylka.
– Decha.
– Byl ktos z nim?
– Co pan!
– Z nim?!
– W zyciu!
– Kto by chcial chodzic z takim lujem?
– Byl przy tym automacie z pol godziny.
– Napalil sie na Mindy.
– Wcale ze nie!
– Momencik. Byl tam pol godziny? – spytal Myron.
– Tak dlugo to nie.
– Ale dluzszy czas.
– Z pietnascie minut. Amber zawsze, kurde, przesadza.
– Zejdz ze mnie, Trish, dobra?! Daj se siana!
– Cos jeszcze? – spytal Myron.
– Pager.
– Racja, pager. Kto by w ogole chcial dzwonic do takiego luja!
– Trzymal go przy sluchawce.
Pewnie nie byl to pager. Predzej minimagnetofon – tlumaczyloby to krzyk w sluchawce. Albo zmieniacz glosu. Zmieniacze tez byly niewielkie.
Myron podziekowal dziewczetom i wreczyl im wizytowki z numerem swojej komorki. Jedna z nich przeczytala ja i zrobila mine.
– Pan ma na imie Myron? Powaga? – spytala.
– Tak.
Wszystkie zamarly i wpatrzyly sie w niego.
– Wiem, wiem. Jest ekstrafajansiarskie – dodal. Kiedy wracal do samochodu, dopadla go dreczaca mysl.
Porywacz wspomnial przez telefon o „zoltej dziwce”. Skads wiedzial, ze Esme Fong przyjechala do Coldrenow. Pytanie skad?
Nasuwaly sie dwie mozliwosci. Pierwsza: w domu byl podsluch.
Nieprawdopodobne. Gdyby rezydencja Coldrenow byla na podsluchu lub pod innym elektronicznym dozorem, porywacz wiedzialby rowniez o jego zaangazowaniu w sprawe.
Druga: ktorys z porywaczy sledzil dom.
Takie wyjasnienie wydawalo sie najlogiczniejsze. Myron zastanawial sie chwile. Jesli ktos obserwowal dom zaledwie przed godzina, przypuszczalnie nadal ukrywal sie za jakims drzewem lub krzakiem. Gdyby go niepostrzezenie wypatrzyl, mogl jego tropem dotrzec do Chada Coldrena.
Warto bylo zaryzykowac?
A jak, dokladnie.
Rozdzial 9
Znow podal nazwisko Wina i zajechal na parking w Merion. Rozejrzal sie, lecz nie dostrzegl jaguara przyjaciela. Po zaparkowaniu sprawdzil, czy nie ma straznikow. Nie bylo zadnego. Wszyscy pilnowali wjazdu. Ulatwialo to sprawe.
Przestapil biala line odgradzajaca widzow od graczy i ruszyl przez pole golfowe. Zapadl zmrok, ale swiatla w domach po drugiej stronie drogi wystarczajaco oswietlaly murawe. Wbrew swej slawie Merion bylo malym polem. Oddzielona dwoma torami od parkingu, Golf House Road znajdowala sie niecale sto metrow dalej.
Myron szedl przez trawe. Laskotala go w nagie kostki. W powietrzu niczym ciezka derka z kropli wisiala wilgoc. Koszula zaczela mu lgnac do ciala. Chmary swierszczy caly czas graly melodie monotonna jak CD Mariah Carey, choc nie tak drazniaca.
Mimo wrodzonej niecheci do golfa Myron zachowal nalezny szacunek dla swietego gruntu, po ktorym stapal. Noca miejsce to, niczym stare owiane legendami zamczyska, zdawaly sie nawiedzac duchy. Przypomnial sobie, jak stal kiedys samotnie na parkiecie hali Boston Garden. Tydzien wczesniej w pierwszej rundzie naboru NBA trafil do druzyny Celtics. Tego dnia legendarny menedzer Celtow Clip Arnstein przedstawil go prasie. Niesamowita frajda. Wszyscy sie cieszyli, usmiechali i nazywali go nastepca Larry’ego Birda. Wieczorem, gdy stal sam w slawnej hali Garden, mial wrazenie, ze zwisajace z krokwi flagi mistrzowskie kolysza sie w nieruchomym powietrzu, przywolujac go i szepczac historie z przeszlosci i obietnice na przyszlosc. Nie rozegral na jej parkiecie ani jednego meczu. Gdy doszedl do Golf House Road, zwolnil, przekroczyl biala line i skryl sie za drzewem. Zadanie nie bylo latwe. Lecz ten, na ktorego polowal, tez nie mial latwo. W tak ekskluzywnych dzielnicach zwracano uwage na wszystko, co podejrzane. Na przyklad na samochod parkujacy tam, gdzie nie powinien.
Wlasnie dlatego zostawil swoj w klubie. Czy porywacz rowniez? A moze zaparkowal na ulicy? Albo ktos go podwiozl? Myron skulil sie i pomknal do nastepnego drzewa. Pewnie wygladal glupio – stukilowy, mierzacy ponad metr dziewiecdziesiat stary chlop sadzacy susy od krzaka do krzaka, jak w walajacej sie po podlodze montazowni, zbednej scenie z Parszywej dwunastki. Ale jaki mial wybor?
Nie mogl jakby nigdy nic pojsc ulica, zeby nie zobaczyl go porywacz. Swoj plan opieral na zalozeniu, ze sam odkryje go wczesniej. Jak tego dokonac? Nie mial pojecia. Uznal, ze najlepiej zrobi, zataczajac coraz ciasniejsze kola wokol domu Coldrenow i wypatrujac – no wlasnie – czego?
Rozejrzal sie dookola, niezdecydowany, czego wlasciwie szuka. Chyba miejsca, z ktorego porywacz mogl obserwowac dom. Bezpiecznej kryjowki, a moze punktu obserwacyjnego, skad mogl lornetkowac okolice. Nie dostrzegl niczego. Noc byla bezwietrzna i spokojna.
Okrazyl kwartal ulic, skaczac na chybil trafil od krzaka do krzaka z uczuciem takim jak John Belushi wlamujacy sie do gabinetu dziekana Wormera w Menazerii. Menazeria i Parszywa dwunastka! Ogladal za duzo filmow. Kiedy spiralnie zblizal sie do domu Coldrenow, zdal sobie sprawe, ze predzej zostanie „wypatrzony”, niz „wypatrzy” kogos. Postaral sie ukryc lepiej, dokladniej wtopic sie w mrok, zlac z tlem, stac sie niewidzialnym.
Myron Bolitar, Wojowniczy Mutant Ninja.
W przestronnych kamiennych domach z czarnymi okiennicami migotaly swiatla. W domach pieknych, imponujaco opiekunczych, nieprzystepnie przytulnych. Domach solidnych. Domach, jakie moglaby zbudowac zapobiegliwa trzecia swinka. Domach trwalych, mocnych, okazalych.
Znalazl sie bardzo blisko domu Coldrenow. Ciagle nic – ani jednego samochodu na ulicach. Byl zlany potem niczym nalesnik syropem. Boze, z jaka rozkosza wzialby prysznic. Skulil sie i zaczal obserwowac dom.