Uscisneli sobie dlonie.
– Widzialem, jak gral pan w druzynie Duke – rzekl Stanley Rickenback. – Za panskich czasow to byl inny zespol.
– Dziekuje.
– Nie chcialem przeszkadzac. Przyszedlem sprawdzic, czy moja niesmiala oblubienica zechce rozkoszowac sie ze mna specjalami podawanymi w naszym szpitalnym bufecie.
– Wlasnie wychodzilem – powiedzial Myron i zaraz dodal: – Byl pan z zona, kiedy widziala Katie Rochester, prawda?
– W tej sprawie pan tu przyszedl?
– Tak.
– Jest pan policjantem?
– Nie.
Edna Skylar juz wstala. Cmoknela meza w policzek.
– Pospieszmy sie. Za dwadziescia minut mam pacjentow.
– Tak, bylem przy tym – powiedzial Stanley Rickenback do Myrona. – Dlaczego pan pyta?
– Zajmuje sie zaginieciem innej dziewczyny.
– Chwileczke, jeszcze jedna dziewczyna uciekla z domu?
– Byc moze. Chcialbym uslyszec, jakie byly panskie odczucia, doktorze Rickenback.
– Prosze?
– Czy panu takze Katie Rochester wygladala na uciekinierke?
– Tak.
– Wydaje sie pan bardzo tego pewny – rzekl Myron.
– Byla w towarzystwie mezczyzny. Nie probowala uciekac. Prosila Edne, zeby nikomu nie mowila i… – Rickenback zwrocil sie do zony. – Powiedzialas mu?
Edna sie skrzywila.
– Chodzmy juz.
– O czym miala mi powiedziec?
– Moj drogi Stanley robi sie stary i stetryczaly – powiedziala Edna. – Ma przywidzenia.
– Cha, cha, bardzo zabawne. Ty masz swoja specjalizacje. Ja mam swoja.
– Specjalizacje? – powtorzyl Myron.
– To nic takiego – powiedziala Edna.
– A wlasnie, ze nie – upieral sie Stanley.
– Swietnie – rzekla Edna. – Powiedz mu, co twoim zdaniem zobaczyles.
Stanley odwrocil sie do Myrona.
– Moja zona powiedziala panu, ze studiuje ludzkie twarze. Dlatego rozpoznala te dziewczyne. Patrzy na ludzi i probuje stawiac diagnozy. Tak dla rozrywki. Ja zostawiam moja prace w gabinecie.
– A jaka jest panska specjalnosc, doktorze Rickenback?
Usmiechnal sie.
– Wlasnie to jest istotne.
– Dlaczego?
– Jestem ginekologiem-poloznikiem. Wtedy wcale o tym nie myslalem. Jednak po powrocie do domu poszukalem w sieci zdjec Katie Rochester. No wie pan, tych zamieszczonych w srodkach masowego przekazu. Chcialem sie upewnic, ze to ta sama dziewczyna, ktora widzielismy w metrze. I wlasnie dlatego jestem calkowicie pewien tego, co widzialem.
– Czyli?
Stanley nagle jakby stracil pewnosc siebie.
– Widzisz? – Edna pokrecila glowa. – To kompletny nonsens.
– Byc moze – zgodzil sie Stanley Rickenback.
– Jednak? – naciskal Myron.
– Albo Katie Rochester sporo przytyla – powiedzial Stanley Rochester – albo przypuszczalnie jest w ciazy.
Rozdzial 33
Harry Davis zbyl klase, kazac jej przeczytac taki a taki rozdzial, i wyszedl. Jego uczniowie byli zdziwieni. Inni nauczyciele przez caly czas stosowali zagrywke typu „a teraz popracujcie w ciszy, a ja pojde sobie zapalic”. Jednak on, przez cztery ostatnie lata Nauczyciel Roku, nigdy tego nie robil.
Korytarze liceum w Livingston byly niemilosiernie dlugie. Kiedy, tak jak teraz, stal sam na koncu jednego z nich, od patrzenia w glab krecilo mu sie w glowie. Oto caly Harry Davis. Nie lubil, gdy bylo tu pusto. Lubil gwar, gdy te arterie wypelnialy sie halasem, dziecmi, plecakami i niepokojem wieku dojrzewania.
Znalazl klase, zapukal do drzwi i wsunal glowe w szpare. Drew Van Dyne uczyl glownie trudne dzieci. Co bylo widac. Polowa dzieciakow miala sluchawki w uszach. Niektorzy siedzieli na stolikach. Inni stali pod oknem. Jakis grubas obsciskiwal dziewczyne w kacie. Oboje mieli otwarte usta. Bylo widac, jak sie slinia.
Drew Van Dyne polozyl nogi na biurku, a rece splotl na brzuchu. Obrocil sie do Harry’ego Davisa.
– Panie Van Dyne? Moge chwile z panem porozmawiac?
Drew Van Dyne poslal mu krzywy usmiech. Byl okolo trzydziestopiecioletnim mezczyzna, dziesiec lat mlodszym od Davisa. Od osmiu lat uczyl w liceum muzyki. Wygladal na takiego. Byly rockman, ktory mogl i powinien wspiac sie na szczyt, gdyby nie glupota firm fonograficznych, ktore nie poznaly sie na jego geniuszu. Tak wiec teraz dawal lekcje gry na gitarze i pracowal w sklepie muzycznym, krzywiac sie na muzyczny gust klientow.
Ostatnie redukcje etatow zmusily Van Dyne’a do prowadzenia zajec z ta klasa, co niewiele roznilo sie od pracy opiekunki do dzieci.
– Alez oczywiscie, panie D.
Obaj nauczyciele wyszli na korytarz. Drzwi byly grube. Kiedy je zamkneli, na korytarzu znow zrobilo sie cicho. Van Dyne nadal usmiechal sie krzywo.
– Wlasnie mialem zaczac zajecia. Co moge dla ciebie zrobic?
– Slyszales o Aimee Biel? – szepnal Davis, poniewaz kazdy dzwiek odbijal sie tu glosnym echem.
– O kim?
– O Aimee Biel. Uczennicy naszej szkoly.
– To chyba nie moja uczennica.
– Ona zaginela, Drew.
Van Dyne nic nie powiedzial.
– Slyszysz, co mowie?
– Powiedzialem, ze jej nie znam.
– Drew…
– Poza tym – przerwal mu Van Dyne – mysle, ze powiadomiono by nas, gdyby zaginela jedna z naszych uczennic, prawda?
– Policja uwaza, ze uciekla z domu.
– A ty tak nie uwazasz? – Van Dyne nie przestawal sie usmiechac, a moze nawet usmiechnal sie jeszcze szerzej. – Policja bedzie chciala wiedziec, dlaczego tak przypuszczasz, panie D. Moze powinienes do nich pojsc. Powiedziec wszystko, co wiesz.
– Moze tak zrobie.
– Dobrze. – Van Dyne nachylil sie do niego i szepnal: – Mysle, ze policja zdecydowanie zechce wiedziec, kiedy ostatni raz widziales Aimee, nie sadzisz?
Wyprostowal sie i obserwowal reakcje Davisa.
– Widzisz, panie D – dodal. – Oni beda chcieli wiedziec wszystko. Zechca wiedziec, dokad poszla, z kim rozmawiala i o czym. Zapewne sprawdza to wszystko, nie sadzisz? Moze rozpoczna oficjalne dochodzenie w