– A ty nie?
– Nie. Za jego smierc odpowiada ten, kto wpakowal mu trzy kule. Kropka.
– Zycie rzadko jest takie proste, Myron.
– W przeciwienstwie do morderstwa. W koncu Clu ktos zastrzelil. Nie zginal dlatego, ze pomoglismy mu wybrnac z klopotow, w ktore sam sie wpedzil. Ktos go zamordowal. I to ta osoba jest winna jego smierci, a nie ja, ty ani ci, ktorzy sie o niego troszczyli.
– Moze masz racje – odparla po zastanowieniu, choc bez przekonania.
– Wiesz, dlaczego Clu uderzyl Esperanze? Pokrecila glowa.
– Policja tez mnie o to spytala. Nie wiem. Moze byl nacpany.
– Po narkotykach robil sie agresywny?
– Nie. Ale byl chyba w duzym stresie. Moze zdenerwowal sie, ze nie powiedziala mu, gdzie jestes. Poczucie winy powrocilo. Odczekal, az odplynie.
– Do kogo jeszcze mogl sie zwrocic, Bonnie?
– Co masz na mysli?
– Szukal wsparcia. Mnie nie bylo. Ty z nim nie rozmawialas. Do kogo poszedlby w dalszej kolejnosci?
– Nie jestem pewna – odparla po namysle.
– Do kogos ze znajomych, kolegow z druzyny?
– Watpie.
– A do Billy'ego Lee Palmsa? Wzruszeniem ramion okazala, ze nie ma pojecia. Myron zadal jeszcze kilka pytan, lecz nie uslyszal nic waznego. Bonnie udala, ze sprawdza godzine.
– Musze wracac do dzieci – powiedziala.
Skinal glowa, wstal z fotela i ja objal. Tym razem go nie powstrzymala. Odpowiedziala mocnym usciskiem.
– Zrob cos dla mnie – poprosila.
– Powiedz co.
– Oczysc swoja przyjaciolke. Wiem, dlaczego musisz to zrobic. Nie chce, zeby wsadzono ja do wiezienia za cos, czego nie zrobila. Ale potem zostaw te sprawe.
Myron odsunal sie od niej.
– Nie rozumiem.
– Juz powiedzialam, szlachetny z ciebie chlop. Pomyslal o rodzinie Brendy Slaughter, o tym, jak to wszystko sie skonczylo, i znow cos w nim peklo.
– Od studiow uplynelo mnostwo czasu – rzekl cicho.
– Nie zmieniles sie.
– Zdziwilabys sie, jak bardzo.
– Wciaz szukasz sprawiedliwosci, przyzwoitosci, logicznych zakonczen. Nie odpowiedzial.
– U Clu tego nie znajdziesz. Nie byl szlachetny.
– Nie zasluzyl, zeby go zabito.
– Uratuj przyjaciolke, Myron – powiedziala Bonnie, kladac mu dlon na ramieniu. – A Clu sobie daruj.
10
Myron wjechal dwa pietra wyzej do serca firmy maklerskiej Lock – Horne. Wyczerpani biali, czasteczki uwijajace sie jak w ukropie – rosnaca z kazdym rokiem liczba zatrudnionych tu kobiet i przedstawicieli mniejszosci etnicznych byla wciaz zalosnie mala – pedzili we wszystkie strony z zyciodajnymi pepowinami szarych telefonow przy uszach. Natezenie halasu i otwarta przestrzen przywodzily na mysl kasyno w Las Vegas, choc noszone tu tupeciki wydawaly sie lepszej jakosci. Pokrzykiwano z radosci i udreki. Tracono i zdobywano pieniadze. Rzucano kosci, puszczano w ruch kola, rozdawano karty. Maklerzy caly czas z respektem zerkali na tablice elektroniczna, sledzac kursy akcji tak pilnie, jak hazardzisci czekajacy na zatrzymanie sie kola ruletki albo jak starozytni Izraelici wypatrujacy Mojzesza i jego kamiennych tablic.
Byly to okopy finansjery, skupisko uzbrojonych zolnierzy, z ktorych kazdy probowal przezyc w swiecie, gdzie zyski ponizej sum szesciocyfrowych oznaczaly tchorzostwo i prawdopodobnie smierc. Terminale komputerowe mrugaly wsrod nawaly zoltych kartek samoprzylepnych. Wojownicy pili kawe, grzebiac oprawione w ramki rodzinne zdjecia pod wulkaniczna lawa analiz rynkowych, zestawien finansowych i sprawozdan spolek. Nosili biale koszule zapinane na guziki i tradycyjne krawaty, marynarki zas wieszali porzadnie na oparciach krzesel, tak jakby krzeslom bylo ciut za zimno lub wybieraly sie na lunch do ekskluzywnej Le Cirque.
Win oczywiscie siedzial gdzie indziej. Generalowie w tej wojnie – finansowi magowie, wielcy producenci, wplywowe osoby et cetera – kwaterowali na obrzezach, w biurach z oknami, calkowicie odcinajac piechocie dostep do nieba, swiezego powietrza i podobnych coraz powszechniej dostepnych dobrodziejstw.
Myron ruszyl pochylym, wylozonym dywanem przejsciem, zdazajac do naroznego biura po lewej. Win siedzial tam zazwyczaj sam. Lecz nie dzis. Kiedy Myron wsadzil glowe w uchylone drzwi, w jego strone obrocilo sie grono ludzi w garniturach. Spore grono. Nie umial powiedziec ilu, szesciu, moze osmiu. Jak w inscenizacji wojny secesyjnej, tworzyli szaro – granatowa plame przetykana czerwienia krawatow i chustek. Najblizej biurka Wina, w skorzanych fotelach koloru burgunda, siedzieli, raz po raz kiwajac glowami, starsi dystyngowani jegomoscie z wymanikiurowanymi dlonmi i spinkami w mankietach koszul. Mlodsi, scisnieci na kanapach pod sciana, z pochylonymi glowami pisali w zoltych notatnikach z takim przejeciem, jak gdyby Win zdradzal im tajemnice wiecznego zycia. Co jakis czas podnosili wzrok na starszych, popatrujac jakby na wlasna swietlana przyszlosc, na ktora skladaly sie w gruncie rzeczy wygodniejsze siedzisko i mniej notowania.
Ich tozsamosc zdradzaly zolte notesy. Byli prawnikami. Starsi brali prawdopodobnie przeszlo czterysta zielonych za godzine, mlodsi dwiescie piecdziesiat. Myron odpuscil sobie arytmetyke, glownie ze wzgledu na trud policzenia osob w garniturach. Niewazne. Firme maklerska Lock – Horne stac bylo na ten wydatek. Redystrybucja bogactw – czyli wprawianie w ruch pieniedzy bez tworzenia lub produkowania czegokolwiek nowego – przynosila krocie. Myron Bolitar, agent sportowy, marksista.
Win klasnieciem w dlonie odprawil zebranych. Wstali wolno, z ociaganiem – prawnikom, podobnie jak panienkom z sekstelefonow, placi sie od minuty, bez gwarancji zadowolenia – i opuszczali rzedem gabinet. Starsi najpierw, mlodsi za nimi, niczym japonskie panny mlode. Myron wszedl do srodka.
– Co sie dzieje? – spytal.
Win dal mu znak, zeby usiadl, zaglebil sie w fotelu i zlozyl dlonie koniuszkami palcow.
– Zaniepokoila mnie sytuacja – odparl.
– Wyjecie gotowki przez Clu?
– Tak, po czesci. – Win zastukal koniuszkami palcow o siebie, wskazujace oparl na dolnej wardze.
– Bardzo zmartwilem sie polaczeniem w jednym zdaniu slow „wezwanie do sadu” i „Lock – Horne”.
– Dlaczego? Nie masz nic do ukrycia. Win lekko sie usmiechnal.
– To znaczy?
– Udostepnij im swoje akta. Masz wiele zalet, Win. Glowna z nich jest uczciwosc.
– Jestes bardzo naiwny, Myron.
– Slucham?
– Moja rodzina prowadzi firme maklerska.
– I co z tego?
– To, ze wspomniana firme moze zniszczyc najlzejsze pomowienie.
– Przesadzasz.
Win wygial brew i przylozyl dlon do ucha.
– Pardon?
– Daj spokoj, Win. Na Wall Street nigdy nie brak skandali. Ludzie ledwie je zauwazaja.
– Te skandale dotycza glownie spekulacji.
– I co z tego?
Win spojrzal na Myrona.
– Udajesz glupiego? – spytal.