– Zaraz oddzwonie.
Myron polaczyl sie z kancelaria Hester Crimstein i od sekretarki uslyszal, ze pani Crimstein jest w tej chwili niedostepna. Podkreslil, ze dzwoni w pilnej sprawie. Nie wplynelo to jednak na dostepnosc adwokatki. Kiedy spytal, czy pani Crimstein ma telefon komorkowy, sekretarka rozlaczyla sie. Wcisnal przycisk.
Telefon odebral Win.
– Co o tym myslisz? – spytal go.
– Esperanza sypiala z Clu – odparl Win.
– Moze nie sypiala.
– A jakze. Ktos podrzucil na miejsce morderstwa jej wlosy lonowe?
– Ten przeciek moze byc falszywy.
– Niewykluczone.
– Mogla go odwiedzic w mieszkaniu w sprawach zawodowych.
– I przypadkiem zgubila tam wlosy lonowe?
– Moze korzystala z lazienki. Moze…
– Myron?
– Slucham?
– Nie wchodz dalej w szczegoly, dziekuje. Musimy uwzglednic jeszcze cos.
– Co?
– Dane z elektronicznej rogatki.
– Dobrze. Przejechala przez most Waszyngtona godzine po morderstwie. To wiemy. Ale czy to nie pasuje do reszty? Po ostrej klotni z Clu w garazu parkingowym Esperanza chce oczyscic atmosfere, wiec jedzie do jego mieszkania.
– A kiedy tam przyjezdza?
– Nie wiem. Moze znajduje zwloki i wpada w poploch.
– A jakze. A potem wyrywa sobie kilka wlosow lonowych i ucieka.
– Nie twierdze, ze nie byla przedtem w tym mieszkaniu.
– Byla.
– Skad wiesz?
– Elektroniczna rogatka zarejestrowala przejazdy twojego forda taurusa. Z rachunku, ktory przyszedl w zeszlym tygodniu, wynika, ze w minionym miesiacu przejechal on przez most Waszyngtona osiemnascie razy.
Myron zmarszczyl brwi.
– Zartujesz.
– Aha, taki ze mnie figlarz. Pozwolilem tez sobie zbadac zeszly miesiac. Przejazdow przez most bylo szesnascie.
– Moze Esperanza jezdzila do Polnocnego Jersey z innego powodu.
– A jakze. Centra handlowe w Paramus to prawdziwa atrakcja.
– Dobrze – ulegl Myron. – Przyjmijmy, ze miala romans.
– To najroztropniejszy domysl, zwlaszcza ze pozwala sensownie wyjasnic wiekszosc zdarzen.
– Jak to?
– Takich jak milczenie Esperanzy.
– W jaki sposob?
– Kochankowie to z reguly wymarzeni podejrzani – odparl Win. – Na przyklad, gdyby Esperanza i Clu tanczyli z soba poscielowe mambo, glosna wymiane zdan w garazu mozna by uznac za sprzeczke kochankow. W sumie taki fakt nie wrozylby jej najlepiej. Pragnelaby go ukryc.
– Przed nami? – zaripostowal Myron.
– Tak.
– Dlaczego? Ona nam ufa.
– Na mysl przychodzi mi kilka powodow. Adwokatka zabronila jej pewnie mowic cokolwiek.
– Esperanzy by to nie powstrzymalo.
– Mogloby. Lecz wazniejsze, ze prawdopodobnie sie wstydzi. Niedawno zrobiles ja wspolniczka. Odpowiadala za sprawe Clu. Wprawdzie uwazasz, ze jest za twarda, zeby przejmowac sie czyms takim, ale watpie, czy ucieszylaby ja twoja dezaprobata.
Myron przetrawil to sobie. Brzmialo sensownie, choc mial zastrzezenia.
– Chyba jednak cos pominelismy – powiedzial.
– To dlatego, ze nie uwzgledniamy najwazniejszego powodu jej milczenia.
– To znaczy?
– Tego, ze go zabila.
I na tej figlarnej nucie Win zakonczyl rozmowe. Myron pojechal Nortfield Avenue w kierunku Livingston. W przodzie wylonily sie znajome charakterystyczne obiekty rodzinnego miasta. Przemyslal sobie, co uslyszal w wiadomosciach i od Wina. Czyzby to Esperanza byla tajemnicza kobieta, z ktorej powodu Haigowie sie rozstali? A jezeli tak, to czemu Bonnie tego nie potwierdzila? Moze nie wiedziala. A moze… Wolnego!
Moze Clu i Esperanza spotkali sie w Zgadnij. Wybrali sie tam razem czy wpadli na siebie przypadkiem? Czy tak sie zaczal ich romans? Pojechali i wzieli udzial w czyms… jak zwal, tak zwal? Moze byl to zwyczajny traf? Moze zjawili sie w przebraniu, nie zdajac sobie sprawy, kim sa, az… sprawy zaszly za daleko? Mialo to sens?
Przy Nero's Restaurant skrecil w prawo w Hobart Gap Road. Mial juz niedaleko. Wjechal w kraine swojego dziecinstwa – poprawka: calego zycia, ktore spedzil z rodzicami. Dopiero jakis rok temu wreszcie odcial familijna pepowine i przeprowadzil sie do Jessiki. Psycholodzy, psychiatrzy i podobni, uzywajac sobie na tym, ze przekroczywszy trzydziestke, nadal mieszkal z tata i mama, z pewnoscia snuliby rozliczne teorie na temat nienaturalnych ciagot, ktore go przy nich trzymaly. Byc moze mieliby racje. Dla niego wszakze odpowiedz byla znacznie prostsza. Lubil swoich najblizszych. Owszem, bywali nieznosni – ktorzy rodzice nie sa? – i lubili wscibiac nos w jego sprawy. Ale zwykle to wscibstwo dotyczylo spraw marginalnych. Respektowali jego prywatnosc, a przy tym czul, ze sie o niego troszcza i jest dla nich wazny. Czy to bylo niezdrowe? Moze. Lecz i tak znacznie lepsze od losu znajomych, namietnie oskarzajacych rodzicow o wszystkie zyciowe niepowodzenia. Skrecil w swoja ulice. Osiedle nie wyroznialo sie niczym. Jak tysiace podobnych w New Jersey, a setki tysiecy w Stanach. Typowe przedmiescie, podstawa tego kraju, bitewne pole legendarnego Amerykanskiego Marzenia, kwintesencja banalu, ale Myron lubil tu mieszkac. Pewnie, byly tez nieszczescia, niezadowolenie, niesnaski i co tylko, a jednak uwazal to miejsce za „najbardziej rzeczywiste” na swiecie. Uwielbial placyk do kosza na podjezdzie do domu, male kolka przy nowych rowerkach pomagajace w nauce jazdy, ustalony porzadek dnia, chodzenie do szkoly, nadmierna dbalosc o kolor trawnikow. To bylo zycie. Na tym polegalo.
W koncu dotarlo do niego, ze on i Jessica zerwali z soba z klasycznych powodow, z dodatkiem nieporozumien wynikajacych z roznic plci. On chcial sie ustatkowac, kupic dom na przedmiesciach, zalozyc rodzine, a obawiajaca sie rodzinnych zobowiazan Jessica przeciwnie. Wjechal na podjazd, krecac glowa. To zbyt proste wyjasnienie. Za latwe. Oczywiscie, kwestia zobowiazan byla stalym zrodlem napiec miedzy nimi, ale nie tylko. Chocby niedawna tragedia. Smierc Brendy.
Z drzwi wypadla mama i pomknela ku niemu z otwartymi ramionami. Zawsze witala go, jakby wyszedl niedawno z obozu jenieckiego, lecz dzis zupelnie wyjatkowo. Objela go tak mocno, ze o malo nie przewrocila. Za nia nadciagnal tata, pozornie spokojny, choc podekscytowany jak ona. Zawsze zachowywal sie powsciagliwie, kochal bezgranicznie, lecz nie dusil swoja miloscia, troszczyl sie, nie narzucajac. Zdumiewajacy czlowiek. Kiedy do niego dotarl, nie uscisneli sobie dloni, tylko bez najmniejszej zenady padli sobie w ramiona. Myron ucalowal ojca w policzek. Znajomy dotyk szorstkiej skory pomogl mu zrozumiec, co chciala osiagnac pani Palms, wyklejajac sciany zdjeciami.
– Jestes glodny? – zapytala tradycyjnie mama.
– Troche.
– Cos ci zrobic? Wszyscy troje zamarli.
– Zamierzasz gotowac? – spytal tata, robiac przestraszona mine.
– Wielka mi sprawa.
– Pozwolisz, ze sie upewnie, czy mam numer osrodka toksykologicznego.
– Ale smieszne. Ha, ha, pekam ze smiechu. Masz zabawnego ojca, Myron.
– A zreszta prosze bardzo, ugotuj cos, Ellen. Musze zrzucic pare kilo.