nocny lokal, w ktorym nie ma zadnej takiej. Niektorzy paradowali, rzecz jasna, w przebraniach, ale kto na dobra sprawe wchodzi do baru dla samotnych bez kamuflazu.
To dopiero glebokie spostrzezenie.
Glowy i oczy obrocily sie w ich strone. Przez chwile Myron zastanawial sie dlaczego. Lecz tylko chwile. Badz co badz towarzyszyl Wielkiej Cyndi, dwumetrowej, wazacej sto czterdziesci kilo, pstrej olbrzymce, niecacej wiecej blyskow niz magiczny show Siegfrieda i Roya. Przyciagala wzrok. Najwyrazniej pochlebialo jej, ze zwraca uwage. Spuscila oczy, grajac zawstydzenie, co jej wyszlo jak Edowi Asnerowi rola kokieta.
– Znam tutejszego barmana – powiedziala. – Ma na imie Pat.
– To mezczyzna czy kobieta? Usmiechnela sie i klepnela w ramie.
– Nareszcie pan zalapal – pochwalila.
Z grajacej szafy plynela piosenka Police Every Little Thing is Magie. Myron probowal policzyc, ile razy Sting powtorzyl slowa „every little”. Przy tysiacu stracil rachube.
Znalezli dwa wolne stolki przy barze. Wielka Cyndi rozejrzala sie za Patem. Myron omiotl wzrokiem lokal jak prawdziwy detektyw. Odwrocil sie tylem do baru i oparl lokcie na kontuarze, podrygujac w rytm muzyki. Bywalec za dyche. Jego uwage przyciagnela ciziula w czarnym kocim kostiumie. Wsliznela sie na sasiedni stolek i zwinela na nim. Myron powrocil wspomnieniem do Julie Newmar, Kocicy z telewizyjnego Batmana z tysiac dziewiecset szescdziesiatego siodmego roku, co nie zdarzalo mu sie czesto. Jego sasiadka byla wprawdzie ciemna blondynka, lecz poza tym tak niepokojaco podobna do aktorki w sugestywnym kocim kostiumie, ze Myron gotow byl uwierzyc w telekineze.
– Czesc – powiedziala glosem, ktory obudzil w nim pozeracza serc.
– Nawzajem.
Wolnym ruchem siegnela do szyi i zaczela sie bawic zamkiem blyskawicznym kociego wdzianka. Myronowi udalo sie mimo to utrzymac jezyk w okolicy ust. Zerknal na Wielka Cyndi.
– Niech pan nie bedzie taki pewny – ostrzegla. Myron zmarszczyl brwi. Tam do licha, kociak mial dekolt jak sie patrzy. Z naukowej ciekawosci zaryzykowal nastepny rzut oka. Dekolt, bez dwoch zdan! W dodatku obfity. Znow spojrzal na Wielka Cyndi.
– Piersi – rzekl szeptem. – Dwie. Wzruszyla ramionami.
– Jestem Rozkosz – wymruczala kocica.
– A ja Myron.
– Myron – powtorzyla, zataczajac jezykiem kolko, jakby smakowala jego imie. – Podoba mi sie. Bardzo meskie.
– Chyba… dziekuje.
– Tobie sie nie podoba?
– Przyznam, ze od poczatku. – Spojrzal na nia gosc pelna geba, unoszac brew niczym model Fabio wpadajacy w przepasc zamyslenia. – Skoro jednak podoba sie tobie, to moze zmienie zdanie. Wielka Cyndi zareagowala na to kaszlem losia wypluwajacego skorupe zolwia.
Rozkosz obdarzyla Myrona kolejnym uwodzicielskim spojrzeniem, uniosla szklanke i zrobila cos, co mozna by z grubsza nazwac „lykiem”, choc watpliwe, czy amerykanskie Stowarzyszenie Producentow Filmowych pozwoliloby obejrzec ow „lyk” osobom ponizej lat siedemnastu.
– Opowiedz mi o sobie, Myron.
Wdali sie w pogawedke, a poniewaz barman Pat mial przerwe, rozmawiali dobry kwadrans. Myron, choc nie kwapil sie do tego przyznac, dobrze sie bawil. Rozkosz usiadla twarza do niego i przysunela sie blizej. Znow poszukal wzrokiem zdradzieckich oznak plci. Slady zarostu? Zadnych. Biust? Trwal w najlepsze. Doswiadczony detektyw nie da sie oszukac.
Rozkosz dotknela jego uda. Przez dzinsy poczul goraco. Krotko przyjrzal sie jej dloni. Byla dziwnie duza? Duza jak na dlon kobieca, mala jak na meska? Zawirowalo mu w glowie.
– Nie chce byc niegrzeczny… czy jestes kobieta? – spytal wreszcie.
Odrzucila glowe do tylu i zasmiala sie. Myron poszukal wzrokiem jablka Adama. Nic z tego – szyje miala przewiazana czarna wstazka. Jej smiech byl cokolwiek chrapliwy, ale… wolne zarty. To nie mogl byc mezczyzna. Z takim biustem? Zwlaszcza ze koci kostium mocno obciskal… nizsze partie ciala.
– Co za roznica? – odparla.
– Slucham?
– Przeciez ci sie podobam.
– Z wygladu.
– No wiec? Myron uniosl rece.
– Powiem wprost: gdyby w chwili uniesienia okazalo sie, ze w pokoju jest drugi penis, to… co do mnie, nastroj by prysl.
Zasmiala sie.
– Zadnych konkurencyjnych penisow?
– Wlasnie. Tylko moj. Taki ze mnie dziwak.
– Znasz Woody'ego Allena?
– No pewnie.
– Pozwol zatem, ze go zacytuje.
Myron zastygl. Rozkosz miala zacytowac Woody'ego. Jesli byla kobieta, byl gotow sie jej oswiadczyc.
– Seks we dwoje to piekna sprawa. Seks w piecioro fantastyczna.
– Ladny cytat.
– Wiesz z czego?
– Z dawnego wystepu w nocnym klubie. Kiedy w latach szescdziesiatych Woody wystepowal na stojaka.
Skinela glowa, zadowolona, ze uczen zdal egzamin.
– Ale nie mowimy o grupowym seksie – rzekl Myron.
– Bawiles sie w to kiedys?
– No… nie.
– A gdybys sie bawil, powiedzmy w szescioro, przeszkadzaloby ci, ze jedno z nich ma penisa? Teoretyzujemy, tak?
– Chcesz, to sprowadze kilkoro znajomych.
– Nie, nie, w porzadku, dzieki. – Myron wzial gleboki oddech. – No wiec teoretycznie chyba niezbyt by mi to przeszkadzalo, jesli gosc zachowalby dystans.
– Ale gdybym to ja miala penisa…
– Rozpryskalby nastroj jak banke.
– Rozumiem – odparla, kreslac male kolka na jego udzie. – Przyznaj, ze cie intryguje.
– Owszem.
– No i?
– Intryguje mnie tez, co mysli skaczacy z drapacza chmur, zanim plasnie na chodnik. Rozkosz uniosla brew.
– Pewnie ma w glowie ped.
– Zakonczony plasnieciem.
– W twoim przypadku zas…
– Plasnieciem bylby penis.
– Ciekawe. Przypuscmy, ze jestem transseksualna.
– To znaczy?
– Przypuscmy, ze mialam penisa, ale juz go nie mam. Czulbys sie wtedy bezpiecznie?
– Nie.
– Dlaczego?
– Z powodu penisa urojonego.
– Jakiego?
– Urojonego. Inwalidom wojennym, ktorzy stracili konczyny, wydaje sie, ze nadal je maja.
– To nie bedzie twoj penis.
– Nie moj, niemniej urojony.
– Gdzie tu sens?