– Wlasnie.
Rozkosz odslonila ladne, rowne biale zeby. Myron przyjrzal sie im. Niewiele mu powiedzialy o jej plci. Lepiej bylo powrocic do bardziej wymownych piersi.
– Jestes strasznie niepewny swojej seksualnosci – orzekla.
– Poniewaz lubie wiedziec, czy osoba, z ktora wybieram sie do lozka, ma penisa?
– Prawdziwego mezczyzny nie obchodzi, ze go wezma za pedala.
– Nie przejmuje sie tym, co mysla ludzie.
– Tylko penisem – dokonczyla za niego.
– Tak jest!
– Mimo to brak ci pewnosci w kwestii plci. Myron wzruszyl ramionami i uniosl rece.
– A kto ja ma?
– To prawda. – Przesunela tyleczek. Winyl po winylu. Zapiszczalo. – Zaprosisz mnie na randke?
– Juz o tym mowilismy.
– Przeciez ci sie podobam. To znaczy, z wygladu.
– Tak.
– I milo sobie rozmawiamy.
– Tak.
– Jestem interesujaca? Odpowiada ci moje towarzystwo?
– Dwa razy tak.
– Jestes samotny i wolny? Myron przelknal sline.
– Ponownie dwa razy tak.
– No wiec?
– No wiec… i znow nie bierz tego do siebie…
– Znow chodzi o penisa.
– Tak jest!
Rozkosz odchylila sie do tylu i podciagnela lekko w gore zamek blyskawiczny na piersiach, ktorym sie bawila.
– Ej, to tylko pierwsza randka. Nie musimy od razu wyskakiwac z ciuchow.
– Tak? – zdziwil sie po chwili Myron.
– Zaskoczony?
– Nie… to znaczy…
– Moze nie jestem taka latwa.
– Wybacz, ze pozwolilem sobie… no, bo przesiadujesz w tym barze…
– I co z tego?
– Nie sadzilem, ze wiekszosc bywalcow gra trudnych do zdobycia. Zeby zacytowac Woody'ego: „Jak moglem blednie odczytac te znaki?”.
– Zagraj to jeszcze raz, Sam – odgadla natychmiast Rozkosz.
– Jezeli jestes kobieta, moze sie w tobie zadurze – rzekl Myron.
– Milo mi. Ale skoro obecnosc w tym barze jest znakiem, to co tu robisz? Ty, ktory masz zgryz z penisem?
– Dobre pytanie.
– Wiec?
– Wiec co?
– Dlaczego nie zaproponujesz mi, zebysmy stad wyszli? – spytala, lypiac uwodzicielsko. – Trzymalibysmy sie za rece. Byc moze calowali. Moglbys nawet zabladzic reka pod moja koszulke, pokusic sie o dotarcie do drugiej bazy. Pozerales mnie wzrokiem tak, jakbys niemal tam byl.
– Nie pozeram cie wzrokiem – odparl.
– Nie?
– Jezeli patrzylem, podkreslam jezeli”, to zapewniam, ze wylacznie po to, zeby rozwiac watpliwosci co do plci.
– Dzieki za wyjasnienie. Ja tylko proponuje, zebysmy stad wyszli i zjedli kolacje. Albo poszli do kina. Nie musi dojsc do zblizenia.
– Mimo wszystko bilbym sie z myslami.
– Nie lubisz szczypty tajemniczosci?
– Lubie tajemnice. Lecz w kwestii zawartosci rozporka wylazi ze mnie tradycjonalista.
– Nadal nie rozumiem, co cie tu sprowadza.
– Kogos szukam. – Myron wyjal zdjecie Clu Haiga. – Znasz go? Spojrzala na fotografie i zmarszczyla brwi.
– Powiedziales, ze jestes agentem sportowym.
– Jestem. On byl moim klientem.
– Byl?
– Zamordowano go.
– To ten baseballista? Myron skinal glowa.
– Widzialas go tutaj?
Rozkosz wziela karteczke i cos na niej napisala.
– To moj numer telefonu, Myron. Zadzwon.
– A co z gosciem z tego zdjecia?
Wreczyla mu karteluszek, zeskoczyla ze stolka i odeszla, kolyszac biodrami. Uwaznie sledzil jej ruchy, wypatrujac… ukrytej broni? Wielka Cyndi kuksnela go w bok. O malo nie spadl ze stolka.
– To jest Pat – powiedziala.
Barman Pat wygladal na typa, ktorego w swoim barze chetnie zatrudnilby serialowy Archie Bunker.
Mial piecdziesiat kilka lat, krotkie siwe wlosy, garbil sie i byl zmeczony zyciem. Nawet jego wasy – z gatunku posiwialych, wpadajacych w zolc – opadaly tak, jakby ich wlasciciel widzial juz w zyciu wszystko. Z podwinietych rekawow koszuli wystawaly porosniete wlosem przedramiona, mocarne jak u marynarza Popeye'a. Widac z ta knajpa mial krzyz panski.
Za plecami Pata wisialo duze lustro, a tuz obok na scianie rozowy napis „Panteon klientow” i oprawione w ramki zdjecia czolowych prawicowcow: Pata Buchanana, Jerry'ego Falwella, Pata Robertsona, Newta Gingricha, Jesse'ego Helmsa.
– Wciaz mi sie to narzuca – rzekl Pat, widzac, ze Myron patrzy na zdjecia.
– Co?
– Ze najwieksze antycioty nosza dwuplciowe imiona: Pat, Chris, Jesse, Jeny. To moze byc facet, moze byc dziewczyna. Tak czy nie?
– Aha – odparl Myron.
– A co to za imie Newt? – spytal Pat. – Czy ktos z takim imieniem moze wyrosnac na zdrowego seksualnie?
– Nie mam pojecia.
– Moja teoria? – Pat wzruszyl ramionami i wytarl bar scierka. – W dziecinstwie z tych wszystkich ciasnomozgich dupkow robiono sobie jaja. To nastawilo ich wrogo do plci.
– Ciekawa teoria – odparl Myron. – A czy pan nie ma na imie Pat?
– No, owszem, ja tez nienawidze ciot. Ale daja dobre napiwki.
Pat puscil oko do Wielkiej Cyndi. W szafie grajacej zmienily sie plyty. Lou Rawls zanucil Love Is in the Air. Czujnie.
Zdjecia prawicowcow byly opatrzone „autografami”. Ten Jesse'ego Helmsa brzmial: „Wszystko mnie boli, usciski i calusy, Jesse”. Szczerze. Pod spodem widnialy iksy i kolka, a takze wielki odcisk uszminkowanych zacisnietych warg, jakby Jesse osobiscie podstemplowal nimi swoj konterfekt. Fuj! Pat od niechcenia zaczal wycierac scierka kufel. Myron niemal spodziewal sie, ze splunie do niego jak w dawnym westernie.
– Co podac? – spytal.
– Interesuje sie pan sportem?
– A pan kto, ankieter?