sie i grozil, ze nada sprawe prasie, wladze stadionu mogly go oskarzyc o pijanstwo w miejscu publicznym, o napasc i co tylko przyszloby im do glowy. A ponadto wesprzec oskarzenie zeznaniami tuzina straznikow, podczas gdy niesforny kibic na swoja obrone nie mial swiadkow.
W zwiazku z czym rezygnowal z wniesienia skargi.
Jednakze pokoje do spuszczania lomotu pozostaly. I prawdopodobnie tu i owdzie nadal sie przydaja.
Veronica Lake zachichotal. Nie byl to mily dzwiek.
– Zatanczymy, slicznoto? – ponowil pytanie.
– Zaczekajmy na wolniejszy numer – odparl Myron. Do pokoju wkroczyl trzeci przebieraniec. Rudy, bardzo podobny do Bonnie Franklin z dawnego serialu Ktoregos dnia. Podobienstwo to, zaiste niesamowite, bylo idealnym polaczeniem zdecydowania z kokieteria. Z ikra. Zadziornoscia.
– A gdzie Schneider? – zazartowal Myron, wymieniajac druga postac z tego serialu.
Nie dostal odpowiedzi.
– Wstan, slicznoto! – rozkazal Veronica Lake.
– Na podlodze jest krew.
– Co?
– Mily akcent, lecz przesadzony, jak sadzicie? Veronica Lake uniosl prawa stope i pociagnal za obcas.
Obcas, rzec mozna, odskoczyl. Byl oslona, pochwa kryjaca stalowe ostrze, ktore zalsnilo w swietle podczas robiacego wrazenie pokazu wysokich kopniec rodem ze sztuk walki. Bonnie Franklin i Bywalczyni Galerii zachichotali. Myron powsciagnal strach.
– Jestes swiezym przebierancem? – spytal, wpatrujac sie w Veronice Lake. Veronica przestal kopac.
– Slucham?
– Nie za bardzo szarzujesz z tym sztyletem w obcasie? Kiepski zart, lecz czego sie nie robi, by zyskac na czasie.
Veronica spojrzal na Bywalczynie Galerii, ten na Bonnie Franklin, a potem znienacka zrobil zakos noga i blysnela stal. Choc Myron blyskawicznie sie odturlal, ostrze zdazylo przeciac mu koszule i cialo. Krzyknal cicho i spojrzal rozszerzonymi oczami na rozciecie. Nie bylo glebokie, ale krwawilo.
Oprawcy rozstawili sie, zaciskajac piesci. Bonnie Franklin trzymal cos w dloni. Czarna palke?
Niedobrze. Myron poderwal sie z podlogi i choc podskoczyl wysoko, Veronica kolejnym kopniakiem trafil go w noge. Poczul, ze ostrze zacielo go w golen.
Serce mu walilo. Wiecej krwi. Wlasnej. Rany boskie! Nie chcial na to patrzec. Za szybko oddychal.
Uspokoj sie, nakazal sobie. Mysl.
Zamarkowal, ze rzuca sie w lewo, tam gdzie stal Bonnie Franklin z palka, lecz okrecil sie w prawo i przygotowana zawczasu piescia bez wahania zdzielil Bywalczynie Galerii. Jego cios wyladowal tuz pod okiem i napastnik padl.
Chwile pozniej stanelo mu serce.
Trzasnelo, noga eksplodowala. Myron obrocil sie, porazony wscieklym bolem, ktory rozszedl sie z peczka nerwow za kolanem i elektryczna fala dotarl do wszystkich czesci ciala. Caly drgal. Obejrzal sie. Bonnie Franklin dotykal go palka. Pod Myronem ugiely sie nogi. Znow opadl na podloge, wijac sie jak ryba rzucona na poklad. Zoladek mu sie scisnal. Dopadly go mdlosci.
– To najslabsze natezenie pradu – oznajmil wysokim glosem malej dziewczynki Bonnie Franklin. – Zeby zwrocic uwage krowy.
Myron spojrzal w gore, probujac powstrzymac drzenie. Veronica podniosl noge i przysunal ostrze blisko jego twarzy. Mogl go zalatwic jednym cieciem. Na widok elektrycznej palki, ktora znow zagrozil mu Bonnie, Myron zatrzasl sie. Spojrzal w weneckie lustro. Ani sladu Wielkiej Cyndi, ani sladu jakiejkolwiek odsieczy. Co teraz?
– Po cos tu przyszedl? – spytal Bonnie Franklin. Myron skupil sie na elektrycznym paralizatorze i na tym, jak uniknac gniewu Bonnie.
– Pytalem o kogos – odparl.
Bywalczyni Galerii, ktory doszedl do siebie, nachylil sie nad nim nisko.
– Uderzyl mnie! – poskarzyl sie nieco nizszym tonem, z szoku i bolu wypadajac po trosze z kobiecej roli.
Myron nie zareagowal.
– Ty zdziro!
Bywalczyni Galerii skrzywil sie i kopniakiem potraktowal jego zebra jak pilke. Myron dostrzegl kopniecie, ostrze w obcasie, elektryczna palke, zamknal oczy i sie nie odsunal. Upadl w tyl.
– O kogo pytales? – ciagnal Bonnie Franklin. Zadna tajemnica.
– O Clu Haida.
– Dlaczego?
– Chcialem sie dowiedziec, czy tu byl.
– Dlaczego?
Odpowiedz, ze szuka jego mordercy, nie wydawala sie najmadrzejszym wyjsciem, zwlaszcza jezeli ten morderca znajdowal sie w pokoju.
– To moj klient.
– No i?
– Zdzira! – powtorzyl Bywalczyni Galerii.
Jego kolejny, strasznie bolesny kopniak wyladowal pod klatka piersiowa. Myron przelknal zolc, ktora podeszla mu do gardla. Ponownie spojrzal w weneckie lustro. Ani sladu Wielkiej Cyndi. Po piersi i nodze plynela mu krew z ran od noza, a w srodku nadal sie trzasl od elektrycznego szoku. Spojrzal w oczy Veroniki Lake. Byly spokojne, podobnie jak oczy Wina. Takie oczy maja najlepsi.
– Dla kogo pracujesz? – spytal Bonnie.
– Dla nikogo.
– Wiec co cie obchodzi, czy tu byl?
– Probuje uporzadkowac sprawy – odparl Myron.
– Jakie sprawy?
– Ogolne.
Bonnie Franklin spojrzal na Veronice Lake. Skineli glowami. Bonnie Franklin zademonstrowal palke.
– „Ogolne” nie wystarczy za odpowiedz. Myrona scisnelo w zoladku.
– Zaczekaj…
– Nie zaczekam.
Bonnie wyciagnal w jego strone palke.
Myron nie mial wyboru. Musial sprobowac. Gdyby palka znow go porazila, nie moglby nic zrobic.
Liczyl, ze Veronica go nie zabije.
Posuniecie to planowal od dziesieciu sekund. Po naglym koziolku w tyl przez glowe wyladowal na nogach i skoczyl naprzod jak wystrzelony z procy. Trojka przebierancow cofnela sie, gotujac na atak.
Ale atak rownal sie samobojstwu. Bylo ich trzech, w tym dwu uzbrojonych, a przynajmniej jeden z nich znal sie na rzeczy. Za nic by z nimi nie wygral. Musial ich zaskoczyc. I tak zrobil. Nie zaatakowal.
Zaatakowal za to weneckie zwierciadlo. Nim jego porywacze zorientowali sie, co zamierza, bylo za pozno. Odbijajac sie z calych sil nogami, jak rakieta pomknal do lustra, zacisnal powieki i piesci i calym cialem, w stylu Supermana, walnal w szklo. Nie mial nic do stracenia. Gdyby nie ustapilo, to i tak nie uszedlby z zyciem.
Sila uderzenia roztrzaskala lustro.
Przerazliwy halas zagluszyl inne odglosy. Myron przelecial na druga strone lustra w brzeku sypiacych sie odlamkow szkla. Ladujac, zwinal sie w ciasny klab, zderzyl z podloga i pokoziolkowal. Nie zwazajac na wbijajace sie w skore szklane odpryski i bol, potoczyl sie dalej i walnal w bar. Pospadaly butelki.
Liczyl na klientele Zgadnij, ktora znal z opowiesci Wielkiej Cyndi. I nie zawiodl sie.
Powstalo czysto nowojorskie zamieszanie.
Przewracano stoliki. Ludzie wrzeszczeli. Ktos przefrunal nad barem i wyladowal na Myronie. Posypalo sie wiecej szkla. Myron bezskutecznie probowal wstac. Z prawej otworzyly sie drzwi i wyszedl z nich Bywalczyni Galerii.
– Zdzira! – powtorzyl i z elektryczna palka Bonnie w reku ruszyl w jego strone.
Myron probowal sie odczolgac, ale nie wiedzial dokad.
Wtem zblizajacy sie przesladowca zniknal.