Zniknal niczym w scenie z kreskowki, w ktorej wielki pies boksuje kota Sylwestra, Sylwester przelatuje przez pokoj i ekran wypelnia na kilka sekund wielka piesc.
W tym wypadku piesc nalezala do Wielkiej Cyndi.
Fruwaly ciala. Fruwaly szklanki. Fruwaly krzesla. Nic sobie z tego nie robiac, Wielka Cyndi wydlubala Myrona zza baru, zarzucila go na ramie jak strazak i wypadla na ulice. Mleczne nocne powietrze szarpaly policyjne syreny.
16
– Dales sie pobic kilku dziewczetom? Win z przygana zamlaskal jezykiem.
– To nie byly dziewczyny.
Myron pociagnal haust yoo – hoo, Win maly lyk koniaku.
– Wieczorem wrocimy do tego baru – powiedzial. – Razem.
Myron nie chcial w tej chwili o tym myslec. Win wezwal lekarza. Choc dochodzila druga w nocy, siwowlosy doktor, jak ze zdjecia w katalogu agencji aktorskiej, przyjechal po kwadransie. Zadnych zlaman, oznajmil z zawodowym usmiechem. Na zabiegi zlozylo sie glownie oczyszczenie ran od noza i od szkla. Te pierwsze – jedna na brzuchu, w ksztalcie litery Z – wymagaly zszycia. W sumie, choc bolesne, okazaly sie malo grozne.
Doktor rzucil Myronowi porcje tylenolu z kodeina, zamknal torbe lekarska, uklonil sie i odjechal.
Myron dopil yoo – hoo i wolno wstal. Chcial wziac prysznic, ale lekarz polecil mu zaczekac z tym do rana. Lyknal kilka tabletek i polozyl sie. Kiedy zasnal, przysnila mu sie Brenda.
Rano zadzwonil do mieszkania Hester Crimstein. Odezwala sie sekretarka. Powiedzial, ze sprawa jest pilna. W polowie nagrania adwokatka podniosla sluchawke.
– Musze zobaczyc sie z Esperanza – oswiadczyl. – Zaraz. O dziwo, zawahala sie tylko przez chwile.
– Dobrze – zgodzila sie.
– Zabilem kogos – rzekl do siedzacej naprzeciwko Esperanzy. – Nie, nie z pistoletu. Choc skutek byl podobny. To, co zrobilem, bylo pod wieloma wzgledami gorsze.
– Tuz przed tym, jak uciekles? – spytala, nie spuszczajac z niego wzroku.
– Tak, niecale dwa tygodnie wczesniej.
– Ale wyjechales nie dlatego. Zaschlo mu w ustach.
– Chyba nie.
– Uciekles z powodu Brendy. Myron milczal. Esperanza skrzyzowala rece.
– Po co dzielisz sie ze mna tym okruszkiem?
– Sam nie wiem.
– A ja wiem.
– Tak?
– To fortel. Liczyles, ze twoje wielkie wyznanie pomoze mi sie otworzyc.
– Wcale nie.
– A co?
– Z takich spraw zwierzam sie tylko tobie. Prawie sie usmiechnela.
– Nawet po tym, co sie stalo?
– Nie rozumiem, dlaczego odsuwasz sie ode mnie – powiedzial. – Owszem, byc moze licze troche na to, ze rozmowa o tym pomoze nam odzyskac, czy ja wiem, poczucie normalnosci. A moze po prostu potrzebuje pogadac. Win by mnie nie zrozumial. Osoba, ktora zabilem, byla zlem wcielonym. Dla niego jej zabicie to dylemat moralny rangi wyboru krawata.
– A tobie ten dylemat nie daje spokoju?
– Rzecz wlasnie w tym, ze nie. Esperanza skinela glowa.
– Aha.
– Ta osoba zasluzyla na smierc. Sad nie mial przeciw niej zadnych dowodow.
– Wiec wziales prawo w swoje rece.
– W pewnym sensie.
– I to cie gnebi? To znaczy, nie gnebi?
– Wlasnie.
– Aha, wiec nie mozesz spac dlatego, ze nie spedza ci to snu z oczu. Usmiechnal sie i rozlozyl rece.
– Sama widzisz, dlaczego przyszedlem do ciebie. Esperanza skrzyzowala nogi i spojrzala w gore.
– Kiedy poznalam ciebie i Wina, zastanawialam sie nad wasza przyjaznia. Nad tym, co was do siebie zblizylo. Podejrzewalam, ze Win jest utajonym homoseksualista.
– Mowi to kazdy. Dlaczego? Czy dwoch mezczyzn nie moze zwyczajnie…
– Mylilam sie – przerwala mu. – Co sie tak bronisz, dla ludzi to pozywka dla domyslow. Nie jestescie gejami. Szybko zdalam sobie z tego sprawe. W kazdym razie taka mysl przyszla mi do glowy, i tyle. A potem zadalam sobie pytanie, czy nie chodzi tu o stara madrosc o przyciaganiu sie przeciwienstw. Moze na tym to poniekad polega. Zamilkla.
– No i? – zachecil ja Myron.
– A moze wy dwaj jestescie podobni do siebie bardziej, niz myslicie? Nie chce sie w to zaglebiac, ale Win dostrzega w tobie ludzka strone swej natury. Rozumuje, ze skoro go lubisz, to nie moze byc do gruntu zly. Ty natomiast widzisz w nim chlodna dawke realizmu. Logika Wina przeraza, lecz zarazem dziwnie pociaga. W kazdym z nas tkwi czastka, ktorej podoba sie jego postepowanie, ta strona naszej duszy, ktora przyznaje pewna racje Iranczykom ucinajacym reke zlodziejowi. W dziecinstwie nawciskano ci co niemiara liberalnego kitu rodem z przedmiesc na temat spolecznie uposledzonych. Jednak nabyte doswiadczenie zyciowe uczy cie, ze niektorzy ludzie sa po prostu zli. I to zbliza cie nieco do Wina.
– Twierdzisz, ze staje sie taki jak on? To mnie pokrzepilas.
– Twierdze, ze to normalna reakcja. Choc mi sie nie podoba. Nie pochwalam jej. Kto wie, moze rzeczywiscie grzezniesz w trzesawisku. Naginanie regul przychodzi ci coraz latwiej. Moze osoba, ktora zabiles, zasluzyla na to, ale jesli wlasnie to pragniesz uslyszec, jesli szukasz rozgrzeszenia, idz do Wina.
Zapadla cisza.
Esperanza zatrzepotala palcami blisko ust, rozwazajac, czy obgryzc paznokcie, czy skubnac dolna warge.
– Nie znam nikogo porzadniejszego od ciebie – powiedziala. Nie pozwol, zeby ktos to zmienil, dobrze?
Myron przelknal sline, skinal glowa.
– Przestales naginac reguly – ciagnela. – Zaczales je dziesiatkowac. Wczoraj powiedziales mi, ze w mojej obronie sklamalbys pod przysiega.
– To co innego. Spojrzala mu prosto w twarz.
– Jestes pewien?
– Tak. Zrobie wszystko, zeby cie ochronic.
– Wlacznie ze zlamaniem prawa? O tym mowie, Myron. Poruszyl sie niespokojnie.
– I jeszcze jedno – dodala. – Uzywasz wspomnianego moralnego dylematu, by uniknac spojrzenia w oczy dwom prawdom.
– Jakim prawdom?
– Pierwsza to smierc Brendy.
– A druga? Esperanza usmiechnela sie.
– Szybko te pierwsza przeskoczyles.
– A druga? – powtorzyl.
– Druga – odparla z lagodnym, wyrozumialym usmiechem – ze odwracasz uwage od tego, po co tu naprawde przyszedles.
– A po co przyszedlem?
– Nie dosc, ze powaznie sie zastanawiasz, czy zabilam Clu, to probujesz znalezc racjonalne wyjasnienie, co mnie do tego popchnelo. Skoro tobie zdarzylo sie usmiercic czlowieka, to byc moze ja tez zabilam zasadnie. Po prostu chcesz poznac przyczyne.
– Uderzyl cie – rzekl Myron. – W garazu. Nic nie powiedziala.