– Dzieki ojcu Jessiki?

– Tak.

– Uderz do niej. Win ruszyl do drzwi.

– Win?

– Tak?

– Masz pomysl, jak przekazac wiesci Sophie Mayor?

– Zadnego.

Po wyjsciu przyjaciela Myron utkwil wzrok w telefon, podniosl sluchawke i wystukal numer. Trwalo to jakis czas, nim sekretarka w koncu go polaczyla. Na dzwiek jego glosu Sophie Mayor nie zapiala z zachwytu.

– O co chodzi? – spytala ostrym tonem.

– Musimy porozmawiac.

W komorce albo w telefonie w samochodzie zahuczalo.

– Juz rozmawialismy.

– Nie o tym.

– Jestem w samochodzie – odparla po chwili Sophie Mayor. – Mile od domu na Long Island. Czy to wazne?

Myron wzial pioro.

– Prosze podac adres – rzekl. – Zaraz tam bede.

19

Mezczyzna na ulicy wciaz czytal gazete.

Zjezdzajaca winda przystawala wiele razy. Typowo. Jej pasazerowie oczywiscie milczeli, zajeci sledzeniem malejacych swietlistych numerow, jakby czekali na ladowanie UFO. W holu Myron wtopil sie w strumien urzednikow – lososi plynacych w gore rzeki, pod prad, az do wyzioniecia ducha – i wydostal sie na Park Avenue. Wielu kroczylo z podniesionymi glowami i minami modeli na wybiegu, inni zas, wcielenia Atlasa z Piatej Alei dzwigajacego na barkach ziemski glob, szli zgarbieni, ale dla nich swiat byl zwyczajnie za ciezki.

Brawo, znow gleboka mysl.

Swietnie ustawiony na rogu Piecdziesiatej Szostej Ulicy i Park Avenue mezczyzna, ktorego Myron zauwazyl, wracajac do biurowca Lock – Horne'a, czytal gazete, lecz trzymal ja tak, zeby widziec wszystkich wchodzacych i wychodzacych.

Hmm.

Myron wyjal komorke i wcisnal zaprogramowany przycisk.

– Wyslow sie – rzekl Win.

– Zdaje sie, ze mam ogon.

– Zaczekaj… Narozny kiosk z gazetami – odezwal sie po dziesieciu sekundach Win. W swoim gabinecie mial kolekcje teleskopow i lornetek. Nie warto pytac dlaczego.

– Tak jest.

– Dobry Boze. Mozna bardziej rzucac sie w oczy?

– Watpie.

– Gdzie jego duma zawodowa? Gdzie profesjonalizm?

– Smutne.

– Ten kraj schodzi na psy, przyjacielu. W tym caly problem.

– W kiepskich ogonach?

– To przyklad. Spojrz na niego. Kto stoi tak jak on na rogu ulicy i tak czyta gazete? Brakuje tylko, zeby wycial w niej dziury na oczy.

– Mhm. Masz troche wolnego czasu? – spytal Myron.

– Oczywiscie. Jak proponujesz go spedzic?

– Wesprzyj mnie.

– Daj mi piec.

Myron odczekal piec minut. Stal, starannie unikajac patrzenia na goscia z gazeta. Sprawdziwszy godzine, prychnal gniewnie, jakby na kogos czekal i sie niecierpliwil.

Gdy po pieciu minutach ruszyl wprost na niego, sledzacy skryl sie za lektura.

Myron podszedl do niego i stanal tuz obok. Sledz wcisnal nos w gazete. Myron obdarzyl go usmiechem numer osiem. Szerokim i pelnozebnym jak telepastor po zafasowaniu grubego czeku, jak mlody Wink Martindale. Sledz wbijal wzrok w gazete. Myron, bez przerwy sie usmiechajac, zrobil oczy wielkie jak klaun, a nie doczekawszy sie reakcji, przyblizyl swoj uberwatowy usmiech na centymetry do twarzy pechowca i zastrzygl brwiami. Sledz zlozyl glosno gazete i westchnal.

– Wystarczy, debesciaku, namierzyles mnie. Gratulacje.

– Dziekujemy panu za udzial w programie – rzekl Myron wciaz z usmiechem Winka Martindale'a.

– Ale glowa do gory, nie puscimy pana do domu z pustymi rekami! Wroci pan z wersja gry Nieudolny Ogon i roczna prenumerata Nowoczesnego Balwana.

– Dobra, dobra, jeszcze sie spotkamy.

– Chwileczke! Ostatnia runda Va Banque. Odpowiedz: do sledzenia mnie wynajal pana on lub ona.

– Wal sie!

– O, przepraszam, musi pan ujac to w formie pytania. Sledz ruszyl. Kiedy sie odwrocil, Myron poslal mu usmiech i pomachal reka.

– Ten program wyprodukowali Mark Goodson i Bill Todman. Do widzenia panstwu! – powiedzial i znowu pomachal.

Sledz pokrecil glowa i wtopil sie w ludzki potok. Ludzi bylo mnostwo, a wsrod nich nie przypadkiem znajdowal sie Win. Nalezalo oczekiwac, ze sledz znajdzie jakas zatoczke, zadzwoni do swojego szefa, a wowczas Win go podslucha i dowie sie wszystkiego. Co za plan!

Myron dotarl do wynajetego samochodu i okrazyl kwartal ulic. Innych sledzi nie bylo. W kazdym razie rzucajacych sie w oczy jak ten ostatni. Niewazne. Jechal do posiadlosci Mayorow na Long Island. Nie bylo istotne, czy ktos o tym wiedzial.

W samochodzie wypelnil sobie czas, dzwoniac z komorki. W sprawach dwoch futbolistow halowych (to tacy – gdyby ktos nie wiedzial – ktorzy graja pod dachem na mniejszych boiskach), liczacych na zalapanie sie do druzyn przed zamknieciem listy transferowej. Myron obdzwonil zespoly, niestety, nikt nie okazal zainteresowania. Za to wielu pytalo go o smierc Clu. Zbyl ich. Wiedzial, ze stara sie daremnie, lecz nie rezygnowal. Co za gosc! Probowal skupic sie na pracy, zatracic w otepiajacej rozkoszy zarabiania na chleb powszedni. Ale swiat wciaz mu w tym przeszkadzal. Myron pomyslal o uwiezionej Esperanzy. Pomyslal o Jessice w Kalifornii. Pomyslal o Bonnie Haid i jej osieroconych synkach w domu. Pomyslal o Clu w formaldehydzie. Pomyslal o telefonie od ojca. A co dziwniejsze, i to nie raz, o samotnej Terese na wyspie. Od reszty spraw sie odgrodzil.

Gdy dojechal do Muttontown, czesci Long Island, ktorej nie dane mu bylo poznac wczesniej, skrecil w prawo w zalesiona droge. Po przebyciu okolo dwoch mil i minieciu ze trzech wjazdow dotarl wreszcie do prostej bramy z zelaza, opatrzonej mala tabliczka z napisem „Mayorowie”. Strzeglo jej kilka kamer. Nacisnal guzik domofonu.

– Czym moge sluzyc? – spytal kobiecy glos.

– Myron Bolitar do Sophie Mayor.

– Prosze wjechac. Zaparkowac przed domem. Brama otwarla sie. Myron ruszyl w gore dosyc stromego wzgorza. Wysokie zywoploty po obu stronach wjazdu sprawialy, ze czul sie jak szczur w labiryncie. Dostrzegl wiecej kamer. Ani sladu domu. Wreszcie dotarl na szczyt i wjechal na polane z nieco zarosnietym trawiastym kortem i polem do krokieta. Bardzo w stylu Bulwaru Zachodzacego Slonca. Znow skrecil. Dom byl prosto jak strzelil. To znaczy, rezydencja, lecz nie tak wielka jak te, ktore zdarzylo mu sie ogladac. Pokryte jasnozoltym tynkiem sciany porastala winorosl. Okna wygladaly na olowiane. Sceneria z lat dwudziestych. Niemal spodziewal sie, ze za chwile zaparkuja tuz za nim w cudnym kabriolecie Scott i Zelda Fitzgeraldowie.

Odcinek drogi blizej domu pokryto tluczniem. Gdy podjezdzal, opony zachrzescily. Posrodku okraglego podjazdu, dziesiec krokow od wejscia, stala fontanna, a na niej nagi Neptun z zebem trytona. Mniejsza wersja

Вы читаете Ostatni Szczegol
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату