dlonie (ditto), przekrzywiona peruke (oj, czepiasz sie, Myron), szemrzacy, raczej meski glos (comme ci, comme ca), to w dodatku wygladal jak, co tu duzo mowic, facet w damskich ciuchach.
– Nie obrazaj inteligencji Zorry, slicznoto.
– Widzisz go tu?
– Gdybym widzial, znaczyloby to, ze ktos bardzo go przechwalil.
– Skad wiesz, ze Win tu jest?
– Znow to robisz.
– Co?
– Obrazasz inteligencje Zorry.
Nic nie przebije psychola mowiacego o sobie w trzeciej osobie.
– Popros go, zeby wyszedl z ukrycia. Nie mamy interesu nikogo krzywdzic. Zorra wie, ze twoj znajomek podazy za toba wszedzie. Zmusi to Zorre do pojscia za nim. Dojdzie do konfliktu. A tego zaden z nas nie chce.
– Jaka mamy gwarancje, ze Myron wroci? – dobieglo z komorki Myrona pytanie Wina, ktory wlaczyl mikrofon.
Myron wyjal i pokazal komorke.
– Siadziesz z Zorra i sie napijesz, slicznoto – odparl Winowi Zorra. – Myron pojedzie z Patem.
– Dokad?
– Nie mozemy powiedziec. Myron zmarszczyl czolo.
– Skad ta tajemniczosc? – spytal.
Pat usiadl wygodniej, oddajac inicjatywe towarzyszowi.
– Ty masz pytania, my mamy pytania – odparl Zorra. – To spotkanie to jedyny sposob na zaspokojenie ciekawosci obu stron.
– Nie mozemy porozmawiac tutaj?
– To nie wchodzi w gre.
– Dlaczego?
– Musisz pojechac z Patem.
– Dokad?
– Zorra nie moze zdradzic.
– Do kogo mnie zabieracie?
– Tego Zorra tez nie moze zdradzic.
– Czyzby od milczenia Zorry zalezaly losy wolnego swiata? – spytal Myron. Zorra ulozyl wargi w grymas, ktory w pewnych kregach mogl uchodzic za usmiech.
– Kpisz z Zorry. Ale milczenie to dla niej nie pierwszyzna. Zorra widziala niewyobrazalne potwornosci. Byla torturowana. Tygodniami. Zorra zaznala bolu, przy ktorym bol zadany bydlecym paralizatorem jest jak pocalunek kochanka.
Myron z powaga skinal glowa.
– Ho, ho – powiedzial.
Zorra rozlozyl rece. Owlosione dlonie i rozowy lakier na paznokciach? Trzymajcie mnie!
– Nasze drogi zawsze moga sie rozejsc, slicznoto.
– Dobry pomysl – dobiegl z komorki glos Wina. Myron podniosl komorke do ucha.
– Slucham?
– Jezeli zgodzimy sie na ich warunki, nie gwarantuje, ze cie nie zabija – odparl Win.
– Gwarantuje to Zorra – rzekl Zorra. – Wlasnym zyciem.
– W jaki sposob?
– Zorra zostanie z Winem – wyjasnil Zorra z nowym blyskiem w przesadnie umalowanym oku, ktory cos w sobie kryl, lecz z pewnoscia nie zdrowy rozsadek. – Nie bedzie uzbrojona. Jezeli nie wrocisz zdrow i caly, Win zabije Zorre.
– A to ci gwarancja – zakpil Myron. – Nie wpadlo ci nigdy do glowy, zeby zostac mechanikiem samochodowym?
Do baru wszedl Win. Podszedl prosto do stolika i usiadl.
– Zechciejcie laskawie polozyc rece na stole – powiedzial do Zony i Pata, swoje trzymajac pod blatem.
Polozyli.
– A teraz, pani Zorro, raczy pani zrzucic buciki.
– Pewnie, slicznoto.
Jeden i drugi nie spuszczali z siebie oczu. Ani mrugneli.
– To, niestety, nie zapewnia Myronowi bezpieczenstwa. Owszem, jezeli nie wroci, moge pania zabic. Wiem jednak, ze nasz Pat dba o pania tyle co o zadek Patachona.
– Daje slowo, ze nic sie nie stanie – wtracil Pat. Win zmierzyl go krotko wzrokiem.
– Myron jedzie uzbrojony – zwrocil sie ponownie do Zorry. – Pat prowadzi. Myron trzyma go pod lufa.
Zorra pokrecil glowa.
– To nie wchodzi w gre.
– A zatem nici z umowy. Zorra wzruszyl ramionami.
– W taki razie Zorra z Patem mowia wam adieu. Zorra i Pat wstali, zeby wyjsc. Bylo pewne, ze Win do nich nie zadzwoni.
– Musze wiedziec, co jest grane – szepnal mu do ucha Myron.
– To blad – ostrzegl Win. – Ale decyzja nalezy do ciebie.
– Zgadzamy sie – oznajmil Myron. Zorra usiadl.
– Myron zatrzyma komorke – powiedzial Win, mierzac do niego pod stolem z pistoletu. – Bede slyszal kazde slowo.
– W porzadku – przystal Zorra. Pat i Myron ruszyli do wyjscia.
– Aha, Pat – rzekl Win. Pat zatrzymal sie.
– Jezeli Myron nie wroci – dodal Win takim tonem, jakby pytal o pogode – zabije Zorre albo nie. Zdecyduje we wlasciwym czasie. Badz jednak pewien, ze uzyje moich znacznych wplywow, pieniedzy i wysilku, zeby cie odnalezc. Wyznacze nagrody. Bede szukal. Nie spoczne. Znajde cie. Dopadne, ale nie zabije. Zrozumiales?
Pat przelknal sline, skinal glowa.
– Jedzcie.
25
Przy samochodzie Pat obszukal Myrona. Nic nie znalazl. Podal mu czarny kaptur.
– Zaloz – polecil. Myron skrzywil sie.
– Powiedz, ze zartujesz.
– Zaloz go. Poloz sie na tylnym siedzeniu. Nie patrz w gore.
Myron przewrocil oczami, lecz spelnil polecenie. Przy jego wzroscie ponad metr dziewiecdziesiat nie bylo mu wygodnie, ale jakos sie zmiescil. Szlachetna postawa. Pat usiadl z przodu i zapalil silnik.
– Szybka rada – powiedzial Myron.
– Co?
– Nastepnym razem sprobuj najpierw odkurzyc woz. Tu z tylu jest paskudnie.
Pat ruszyl. Myron probowal sie skupic, nasluchujac odglosow, ktore zdradzilyby mu, dokad jada. W telewizji sprawdzalo sie to bez pudla. Bohater slyszal na przyklad syrene statku i stad wiedzial, ze dojechal na nabrzeze dwunaste czy inne, po czym migiem nadjezdzala odsiecz i go znajdowali. Ale do uszu Myrona docieraly, co wcale nie dziwne, jedynie dzwieki ulicy: sporadyczne klaksony, przejezdzajace lub mijane samochody, glosno nastawione radia i tym podobne odglosy. Staral sie zapamietac skrety i odleglosci, lecz szybko uswiadomil sobie daremnosc tych staran. Za kogo sie mial, za ludzki kompas?
Jazda trwala okolo dziesieciu minut. Za krotko, by wyjechac z miasta. Wskazowka: wciaz byl na Manhattanie. Przydatna, ze ho, ho. Pat zgasil silnik.