– W aberracji Joeya nie ma niczego normalnego.
Rozesmiala sie.
Rozmowa zaczynala zmierzac w strone absurdu, a ona byla zbyt zmeczona, zeby za nim nadazac.
– Co ja takiego, do diabla, powiedzialem? – spytal Korsak.
Odwrocila sie do swojego samochodu.
– Robie sie klotliwa. Pojade do domu i przespie sie.
– Bedziesz na spotkaniu z ortopeda?
– Tak.
Nastepnego dnia mial przyjechac ekspert sadowy, specjalista w dziedzinie antropologii kryminalistycznej, zeby wspolnie z doktor Isles zbadac szczatki tamtej drugiej kobiety.
Mysl o czekajacej ja nastepnej wizycie w laboratorium makabry budzila w niej odraze, ale nie mogla uchylic sie od obowiazku.
Podeszla do samochodu i otworzyla drzwiczki.
– Hej, Rizzoli! – zawolal za nia Korsak.
– Tak?
– Jadlas kolacje? Moze pojdziemy na hamburgera… i moze cos do tego?
Byla to typowa propozycja zlozona gliniarzowi przez gliniarza. Hamburger, piwo, pare godzin rozmowy, zeby sie rozluznic po calodniowym stresie. Nic nadzwyczajnego ani niestosownego, mimo to zrobilo jej sie przykro, bo za ta propozycja kryla sie samotnosc i rozpacz, a nie chciala wpasc w siec problemow kolegi.
– Moze innym razem – odparla.
– Zgoda. Niech bedzie innym razem.
– Pomachal do niej reka i poszedl do swojego wozu.
Powrociwszy do domu, znalazla na sekretarce wiadomosc od jej brata Frankiego. Przegladala korespondencje i sluchala jednoczesnie jego glosu, przypominajac sobie arogancka postawe i grozny wyraz twarzy Frankiego.
– Hej, Janie? Jestes tam?
Dluga przerwa.
– Sluchaj, cholera, zapomnialem, ze mama ma jutro urodziny. Co myslisz o tym, zebysmy jej wspolnie kupili jakis prezent? Napisz na karcie, ze jest rowniez ode mnie. Przysle ci czek. Daj znac, ile ci bede winien, dobrze? Trzymaj sie. Och, bylbym zapomnial… co u ciebie?
Rzucila poczte na stol i mruknela: – Tak samo jak zwrociles mi pieniadze za zeszloroczny prezent, Frankie.
Bylo i tak za pozno. Prezent zostal juz wyslany… pudlo recznikow kapielowych w brzoskwiniowym kolorze, z wyhaftowanymi inicjalami Angeli. W tym roku podziekowanie przypadnie tylko Janie. Przynajmniej raz, pomyslala.
Jesli chodzilo o mame, Frankie mial zawsze tysiac przekonujacych wymowek. Byl sierzantem i uczyl musztry w Camp Pendleton. Angela martwila sie o niego, drzala o jego bezpieczenstwo, jak gdyby bezustannie znajdowal sie pod ogniem nieprzyjaciela, tkwiac w niebezpiecznym kalifornijskim buszu. Martwila sie, czy Frankie ma co jesc. Sluszna troska, mamo.
Korpus marines Armii Stanow Zjednoczonych zawiazal spisek, zeby zaglodzic na smierc twojego syneczka wazacego dwiescie dwadziescia funtow.
Tymczasem to nie Frankie, lecz Jane nie jadla nic od poludnia. Zawstydzajaca fala wymiotow w prosektorium calkowicie oproznila jej zoladek, a teraz konala z glodu. Przegladajac spizarke, znalazla skarb leniwej gospodyni: tunczyka, ktorego zjadla prosto z puszki, zagryzajac slonymi krakersami.
Nie zaspokoiwszy glodu wrocila do spizarki po puszke brzoskwin w plasterkach, ktore rowniez zjadla do konca. Oblizujac resztki syropu z widelca, przypatrywala sie rozpietej na scianie mapie Bostonu.
Rezerwat StonyBrook przedstawial sie na niej jako szeroki pas zieleni, otoczony przedmiesciami West Roxbury i Clarendon Hill od polnocy, a od poludnia Dedham i Readville. W letnie dni przyjezdzano do rezerwatu calymi rodzinami, zeby pospacerowac, pobiegac albo urzadzic piknik.
Kto moglby zapamietac samotnego mezczyzne w samochodzie jadacym po Inneking Parkway? Kto zadalby sobie trud obserwowania go, kiedy zatrzymal sie na jednym z parkingow i poszedl do lasu?
Ludzi pragnacych uciec od betonu, asfaltu, mlotow pneumatycznych i ryku klaksonow, podmiejski park przyciaga niczym magnes. Wsrod tych, ktorzy szukali odpoczynku w chlodzie cichego lasu, znalazl sie ktos, kto przybyl w zupelnie innym celu – drapieznik szukajacy kryjowki na resztki swojej zdobyczy.
Probowala patrzec na las jego oczami: gestwina drzew, dywan martwych lisci. Odpowiednie miejsce – gdzie robactwo i zwierzeta lesne wspolnie dopelnia aktu unicestwienia.
Odlozyla widelec.
Szczek metalu o stol wydal sie jej zastraszajaco glosny. Siegnela na polke po pudeleczko z kolorowymi pluskiewkami. Czerwona przypiela tam, gdzie mieszkala Gail Veager w Newton, druga taka sama oznaczyla miejsce w Stony Brook, gdzie znaleziono cialo.
W to samo miejsce wpiela niebieska pluskiewke, oznaczajac nia miejsce znalezienia szczatkow nieznanej kobiety. Potem usiadla, chcac zastanowic sie nad geografia pola operacyjnego mordercy. Podczas sledztwa w sprawie zabojstw popelnionych przez Chirurga nauczyla sie patrzec na plan miasta oczami drapieznika analizujacego swoj teren lowiecki.
Bedac sama w gruncie rzeczy mysliwym, zdawala sobie sprawe, ze jesli sie chce upolowac zwierzyne, trzeba znac srodowisko, w ktorym ona przebywa, ulice, ktorymi chadza, sasiedztwo, ktore odwiedza.
Wiedziala, ze drapiezcy w ludzkiej postaci najczesciej poluja na terenach, ktore dobrze znaja. Jak wszyscy, maja swoje obszary komfortu psychicznego i swoje codzienne zajecia. Kolorowe pluskiewki na mapie, oznaczajace miejsca, gdzie popelniono przestepstwa lub znaleziono ciala, mowily jej wiecej – wytyczaly obszar zyciowy mordercy. Miasto Newton bylo ekskluzywne i drogie, mieszkali w nim wybitni specjalisci.
Rezerwat Stony Brook lezal o trzy mile na poludniowy wschod, ale jego bezposredniemu sasiedztwu daleko bylo do klasy Newton.
Czy morderca mogl byc ktos mieszkajacy na jednym z otaczajacych rezerwat przedmiesc, idacy za tropem zwierzyny, ktora przeciela jego sciezke w drodze z domu do pracy?
To musial byc ktos, kto nie wyroznial sie na tle otoczenia, kto nie budzil podejrzen jako obcy. Gdyby mieszkal w Newton, musialby nalezec do tej samej klasy spolecznej i mialby jej gusta. Jego ofiary nalezaly do tej klasy.
Siec ulic Bostonu zaczela jej metniec przed oczami, mimo to oparla sie zmeczeniu i checi pojscia do lozka; siedziala otepiala z wyczerpania, a w jej glowie klebily sie setki szczegolow.
Myslala o swiezej spermie w rozkladajacym sie ciele, o nierozpoznanym szkielecie, o wloknach z granatowego dywanu, o mordercy, ktory zostawil na miejscu zbrodni wlos poprzedniej ofiary, o paralizatorze, komandoskim nozu i zlozonej koszuli nocnej.
Myslala tez o Gabrielu Deanie. Dlaczego do tej sprawy wmieszalo sie FBI? Podparla glowe rekami, majac uczucie, ze peknie jej pod naporem informacji.
Chciala dowodzic tym sledztwem, nawet tego zazadala, a teraz czula sie przygnieciona ciezarem czynnosci dochodzeniowych.
Czula sie zbyt zmeczona, zeby wydajnie myslec, a zarazem zbyt podniecona, zeby zasnac.
Zastanawiala sie, czy to nie sa objawy zalamania. Te ewentualnosc stanowczo odrzucila. Jane Rizzoli nie moze sobie pozwolic na tchorzliwosc objawiajaca sie zalamaniem nerwowym.
W trakcie kariery detektywa zdarzylo jej sie niejednokrotnie gonic podejrzanych