po dachach, wywalac kopniakiem drzwi, a raz nawet, w ciemnej piwnicy, stanela oko w oko ze smiercia. Zabila tez czlowieka.
A jednak jeszcze nigdy nie przezywala tak przejmujacego uczucia kleski jak obecnie.
Pielegniarka wiezienna, zawiazujaca opaske uciskowa wokol mojego prawego ramienia, nie robi tego delikatnie.
Lateks szczypie mi skore i wydziera z niej wloski, ale ona na to nie zwaza; ma mnie za symulanta, ktory sciagnal ja z pryczy i zaklocil jej sen podczas dyzuru na nocnej zmianie w szpitalu wieziennym.
Jest w srednim wieku, a przynajmniej tak wyglada; ma podpuchniete oczy i przesadnie wyskubane brwi; jej oddech pachnie snem i papierosami.
Lecz jest kobieta, i kiedy pochyla sie nad moja reka, zeby znalezc dobra zyle, patrze na jej zwiotczala, ozdobiona koralami szyje. Wyobrazam sobie, co sie kryje pod cienka, biala skora. Tetnica szyjna, pulsujaca jasna krwia, obok niej zyla szyjna, nabrzmiala ciemniejsza krwia, powracajaca do serca.
Znam na pamiec anatomie kobiecej szyi, wiec przygladam sie szyi pielegniarki, mimo ze nie jest pociagajaca.
Zyla w zgieciu lokciowym mojej reki pecznieje, co kobieta kwituje pomrukiem zadowolenia.
Otwiera opakowanie z watka nasiaknieta alkoholem i przeciera nia moja skore nieuwaznym, niemilym ruchem, niespotykanym u zawodowych pielegniarek, wykonanym mechanicznie, bez sladu sympatii.
– Poczujesz uklucie – mowi do mnie.
Witam bol bez skrzywienia.
Trafia precyzyjnie, krew wplywa do pojemniczka z czerwonym wieczkiem.
Analizowalem probki krwi mnostwa ludzi, ale nigdy nie badalem wlasnej, wiec patrze z zainteresowaniem; widze, ze moja krew jest gesta i ciemna, ma kolor czarnych czeresni. Pojemniczek jest juz prawie pelen.
Pielegniarka odlacza go od igly i zaklada na jego miejsce inny. Ten drugi ma fioletowe wieczko, posluzy do oznaczenia liczby krwinek. Kiedy i ten drugi jest pelen, wyciaga igle z zyly, odwiazuje opaske uciskowa i przyklada w miejscu uklucia watke.
– Przytrzymaj ja! – rozkazuje mi.
Szczekam bezradnie kajdankami na moim lewym przegubie, ktore sa przypiete do ramy lozka szpitalnego.
– Nie moge – odpowiadam pokornie.
– Och, na Boga – wzdycha.
Nie czuje do mnie sympatii, tylko gniew. Niektorzy pogardzaja slabymi, a ona nalezy do takich ludzi.
Gdyby jej dac nieograniczona wladze i bezsilnych poddanych, bez watpienia zmienilaby sie w jednego z tych potworow, ktorzy torturowali Zydow w obozach koncentracyjnych.
Pod zewnetrzna skorupa bialego mundurka z plakietka, na ktorej widnieja literki „R.N”, czai sie okrucienstwo.
Patrzy na straznika.
– Przytrzymaj to – mowi do niego.
Straznik przez moment sie waha po czym przejmuje od niej watke i przyciska ja do mojej skory. Jego niechec nie wyplywa z obawy przed jakakolwiek gwaltowniejsza reakcja z mojej strony, zawsze bylem wzorowym wiezniem, zachowywalem sie poprawnie i poslusznie i zaden ze straznikow nie boi sie mnie.
Denerwuje go widok mojej krwi.
Widzi czerwona plamke na watce i wyobraza sobie ohydne mikroby wchodzace na jego palce.
Oddycha z ulga dopiero wtedy, gdy pielegniarka rozrywa opakowanie bandaza i owija nim moja reke, zeby przytrzymac watke w miejscu uklucia.
Straznik idzie spiesznie do umywalki i myje rece woda i mydlem.
Smieszy mnie to jego przerazenie z powodu zetkniecia sie z czyms tak podstawowym jak krew.
Na razie jednak leze na pryczy, z zamknietymi oczami i podkurczonymi kolanami, nie ruszam sie. Od czasu do czasu wydaje z siebie jek bolu.
Pielegniarka wychodzi, zabierajac ze soba probowki z moja krwia, a straznik, uspokojony dokladnym umyciem rak, siada na krzesle.
Czas plynie.
Czekamy w zimnym, higienicznym powietrzu juz od wielu godzin.
Pielegniarka jakby sie zapadla pod ziemie.
Straznik wierci sie na krzesle, zastanawiajac sie, co moze ja tak dlugo zatrzymywac.
Ja wiem.
Aparatura skonczyla analizowac.
Pielegniarka ma w reku wyniki, ktore sa alarmujace.
Chwilowe podejrzenia, ze wiezien symuluje, rozwiewaja sie; ma dowod, w postaci wydruku, ze moj organizm ulegl niebezpiecznemu zakazeniu i ze moja skarga na bol w brzuchu jest uzasadniona.
Wprawdzie obejrzala moj brzuch i, badajac reakcje na dotyk, slyszala moj jek, a takze widziala, jak sie wzdrygalem, odniosla sie jednak do mojego odruchu z niedowierzaniem.
Zbyt dlugo jest pielegniarka wiezienna, zeby nie miec sceptycznego stosunku do zglaszanych przez wiezniow dolegliwosci.
W jej opinii wszyscy wiezniowie sa symulantami, a ich kazda niedyspozycja ma na celu wyludzenie srodka odurzajacego.
Lecz wynik testu laboratoryjnego jest obiektywny. Krew wedruje do aparatury, ktora podaje wyniki. Pielegniarce nie wolno zbagatelizowac alarmujacej liczby bialych cialek. Idzie do telefonu, zeby sie skonsultowac z lekarzem.
„Mam tu wieznia, ktory narzeka na silny bol w brzuchu. Odglosy jelitowe sa poprawne, ale brzuch w prawej, nizszej cwiartce jest wrazliwy. Najbardziej mnie niepokoi liczba bialych cialek”…
Drzwi sie otwieraja, slysze piszczenie butow na linoleum.
W jej tonie, ktorym sie teraz do mnie zwraca, nie ma juz poprzedniej, szyderczej nuty. Jest grzeczna, a nawet unizona.
Wie, ze ma do czynienia z ciezko chorym czlowiekiem i ze gdyby cos mi sie stalo, ona bedzie za to odpowiedzialna.
Z pogardzanego skazanca przedzierzgam sie w bombe z opoznionym zaplonem, bombe, ktora moze zniszczyc jej kariere. Zdaje sobie sprawe, ze zbyt dlugo zwlekala.
– Przeniesiemy cie do szpitala – mowi i zwraca sie do straznika: – Trzeba to zrobic natychmiast.
– Do szpitala Shattucka? – pyta, majac na mysli szpital wiezienny imienia Lemuela Shattucka w Bostonie.
– Nie, to za daleko. Nie mozemy tak dlugo czekac. Zalatwilam przeniesienie do szpitala Fitchburg.
W jej glosie brzmi niepokoj. Straznik patrzy na mnie z obawa.
– Co mu wlasciwie jest? – pyta.
– Prawdopodobnie nastapilo pekniecie wyrostka robaczkowego. Przygotowalam