Shirley Watson byla zla jak diabli. Obmyslajac stosowna zemste na LuAnn Tyler, ktora tak ja upokorzyla, wysilila do maksimum caly swoj skromny intelekt. Zaparkowala pickupa w ustronnym miejscu, jakies cwierc mili od przyczepy, i wysiadla z metalowa banka w reku. Spojrzala na zegarek i ruszyla w kierunku przyczepy, w ktorej spodziewala sie zastac LuAnn pograzona w glebokim snie po powrocie z nocnej zmiany w zajezdzie dla ciezarowek. Gdzie jest Duane, malo ja obchodzilo. Jesli tez siedzi w srodku, to przy okazji i na nim sie odegra za to, ze nie bronil jej przed rozsierdzona LuAnn.
Gniew niskiej, przysadzistej Shirley rosl z kazdym krokiem. Chodzila z LuAnn do szkoly i rowniez przerwala nauke. Tak samo jak LuAnn przez cale zycie nosa nie wychylila poza Rikersville. Jednak w odroznieniu od LuAnn wcale nie chciala stad wyjezdzac. I to czynilo numer, jaki wykrecila jej LuAnn, jeszcze okropniejszym. Ludzie widzieli, jak calkiem gola przemykala sie do domu. Nikt jej nigdy bardziej nie upokorzyl. Narobila sobie takiego obciachu, ze chyba ma juz przechlapane. Teraz musiala zyc z tym przez reszte zycia. Beda ja wytykali palcami, stanie sie posmiewiskiem calego rodzinnego miasteczka. Wezma ja na jezyki i nie popuszcza, dopoki nie umrze i nie spocznie w grobie; a moze i wtedy beda wspominac. LuAnn Tyler jej za to zaplaci. No i co z tego, ze pieprzyla sie z Duane’em? Wszyscy wiedza, ze Duane ani mysli zenic sie z LuAnn. I wszyscy wiedza, ze LuAnn predzej sie zabije, niz pojdzie z tym czlowiekiem do oltarza. LuAnn siedziala tu jeszcze tylko dlatego, ze nie miala dokad pojsc albo ze brakowalo jej odwagi, aby cos zmienic. To Shirley wiedziala na pewno, a przynajmniej tak jej sie wydawalo. Wszyscy mieli LuAnn za taka piekna, taka zgrabna. Shirley skrzywila sie i mimo zimnego wiatru dmacego nad droga, jeszcze bardziej poczerwieniala na twarzy. No, zobaczymy, co powiedza o urodzie LuAnn, kiedy ona sie z nia porachuje.
Do przyczepy bylo juz niedaleko, Shirley pochylila sie wiec nisko i zaczela przemykac chylkiem od drzewa do drzewa. Przed wejsciem stal wielki kabriolet. Widac bylo slady jego opon w stwardnialym blocie. Mijajac samochod, zatrzymala sie na chwilke, zeby zajrzec do srodka, po czym skradajac sie, ruszyla dalej. A jak w przyczepie jest ktos jeszcze? Usmiechnela sie do siebie. Moze pod nieobecnosc Duane’a LuAnn kogos sobie sprowadzila. Jesli tak, to jej zemsta bedzie jeszcze slodsza. Usmiechnela sie szerzej, wyobrazajac sobie gola LuAnn wyskakujaca z wrzaskiem z przyczepy. Nagle wszystko wokol ucichlo i znieruchomialo. Ustal nawet wiatr. Shirley, juz bez usmiechu, rozejrzala sie niespokojnie. Mocniej scisnela ucho banki i siegnela do kieszeni kurtki po noz mysliwski. Jesli nie trafi kwasem akumulatorowym, ktory miala w bance, to juz na pewno trafi nozem. Od dziecka oprawiala dziczyzne i ryby i w poslugiwaniu sie nim mogla isc w zawody z najlepszymi. Buzka LuAnn zapozna sie z tymi umiejetnosciami, przynajmniej w miejscach, do ktorych nie dotrze kwas. – O, cholera – mruknela, kiedy przed samymi schodkami uderzyl ja prosto w twarz jakis odor.
Rozejrzala sie ponownie. Takiego smrodu nie pamietala nawet z czasow, kiedy odpracowywala krotki wyrok na miejscowym wysypisku smieci. Wsunela noz z powrotem do kieszeni, odkrecila pokrywke banki i zakryla nos chusteczka. Smrod nie smrod, za daleko juz zaszla, zeby teraz zawracac. Wslizgnela sie na palcach do przyczepy i podkradla do sypialni. Uchylila drzwi i zajrzala. Nikogo. Zamknela cicho drzwi i odwrocila sie, zeby przejsc w drugi koniec przyczepy. Moze tam spi LuAnn ze swoim gachem. W korytarzyku bylo ciemno, posuwala sie wiec po omacku wzdluz sciany. Kilka krokow od celu przygotowala sie do natarcia. Skoczyla i zahaczywszy noga o cos lezacego na podlodze, runela jak dluga, ladujac twarza w twarz z rozkladajacym sie zrodlem tego smrodu. Jej wrzask slychac bylo chyba az na glownej szosie.
– Niewiele kupilas, LuAnn. – Charlie policzyl wzrokiem torby lezace na kanapie w jej hotelowym pokoju.
LuAnn wyszla z lazienki z wlosami zaplecionymi w gruby warkocz, przebrana w dzinsy i bialy sweterek.
– Tylko sie rozgladalam. To tez przyjemne. Poza tym tutejsze ceny z nog moga zwalic. Boze!
– Przeciez to ja bym placil – zaprotestowal Charlie. – Sto razy ci powtarzalem.
– Nie chce, zebys wydawal na mnie pieniadze, Charlie.
Charlie usiadl w fotelu i spojrzal na nia.
– To nie moje pieniadze. To tez ci mowilem. Mam zagwarantowany zwrot wydatkow. Mozesz miec, co chcesz.
– Tak powiedzial pan Jackson?
– Cos w tym rodzaju. Nazwijmy to zaliczka na poczet twojej wygranej. – Usmiechnal sie.
LuAnn przysiadla na lozku i z zachmurzona twarza zaczela splatac i rozplatac palce. Lisa, ktora siedziala wciaz w wozku, bawila sie zabawkami, ktore kupil jej Charlie. Po pokoju rozchodzily sie jej radosne popiskiwania.
– Masz tutaj. – Charlie podal LuAnn paczuszke z fotografiami – z ich spaceru po Nowym Jorku. – Do pamiatkowego albumu.
LuAnn spojrzala na fotografie i twarz sie jej wypogodzila.
– Nigdy bym nie pomyslala, ze spotkam w tym miescie dorozke zaprzezona w konia. Wspaniala byla ta przejazdzka po tym duzym, starym parku. Kto by sie tego spodziewal miedzy tymi wszystkimi budynkami?
– Przestan, nigdy nie slyszalas o Central Parku?
– A jakze, slyszalam. Ale nie wierzylam. – LuAnn wreczyla mu dwie swoje male fotografie, ktore wyciagnela z paczuszki.
– O, dobrze, ze mi przypomnialas – powiedzial Charlie.
– To do mojego paszportu?
Kiwnal glowa i schowal fotografie do kieszeni marynarki.
– A Lisa go nie potrzebuje?
Pokrecil glowa.
– Jest jeszcze za mala. Moze podrozowac na twoj.
– Aha.
– Slyszalem, ze zamierzasz zmienic nazwisko?
LuAnn odlozyla fotografie i zabrala sie do przegladania zakupow.
– Pomyslalam sobie, ze tak bedzie lepiej. To ma byc poczatek czegos nowego…
– Wiem od Jacksona, ze tak powiedzialas. Zastanawiam sie tylko, czy naprawde tego chcesz.
LuAnn stracila zainteresowanie zakupami, opadla ciezko na kanape i podparla sie rekoma pod brode. Charlie patrzyl na nia przenikliwie.
– Przestan, LuAnn, zmiana nazwiska nie jest taka znowu straszna. Co cie gryzie?
Podniosla na niego wzrok.
– Jestes pewien, ze wygram na tej loterii?
– Jutro sie okaze, LuAnn – rzekl ostroznie – ale mysle, ze nie bedziesz zawiedziona.
– Tyle pieniedzy, ale ja wciaz mam mieszane uczucia, Charlie.
Zapalil papierosa i zaciagnal sie gleboko.
– Zamowie cos do pokoju. Posilek z trzech dan i butelke wina. Do tego goraca kawe i tak dalej. Zjesz, to od razu humor ci sie poprawi.
Otworzyl menu i zaczal je studiowac.
– Robiles to juz kiedys? To znaczy, opiekowales sie juz ludzmi, ktorzy… ktorych wybral pan Jackson?
Charlie spojrzal na nia znad menu.
– Tak, pracuje dla niego od jakiegos czasu. Osobiscie nigdy sie z nim nie spotkalem. Komunikujemy sie wylacznie przez telefon. To lebski facet. Troche za dupowaty, jak na moj gust, troche za bardzo szurniety, ale ma glowe na karku. Dobrze mi placi, nie moge narzekac. A opiekowanie sie ludzmi