Na jego wyposazenie skladaly sie pietrowe lozko, fotel, umywalka, toaleta i natrysk. Pora byla pozna i za jej zgoda steward sprawnie poslal lozko. Zamknawszy za nim drzwi, LuAnn usiadla w fotelu, by nakarmic Lise z butelki. Pol godziny pozniej pociag ruszyl. Przyspieszal szybko i wkrotce za szybami dwoch wielkich okien widokowych przesuwal sie juz wiejski krajobraz. LuAnn skonczyla karmic Lise i przygarnela mala do piersi, zeby sie jej odbilo. Nastepnie przewinela coreczke i zaczela sie z nia bawic. Po godzinie Lisa zmeczyla sie i matka ulozyla ja w nosidelku.
Sama usiadla wygodnie w fotelu i sprobowala sie odprezyc. Pierwszy raz w zyciu jechala pociagiem. Wrazenie plynnego ruchu i rytmiczny stukot kol na nia tez dzialaly usypiajaco. Nie pamietala juz, kiedy ostatnio zmruzyla oczy. Zaczela odplywac. Ocknela sie raptownie kilka godzin pozniej. W jej odczuciu dochodzila juz polnoc. Uswiadomila sobie, ze przez caly dzien nie miala nic w ustach. Tyle sie dzialo, ze nie miala kiedy o tym pomyslec. Wystawila glowe na korytarz, przywolala stewarda i spytala go, czy w pociagu mozna cos zjesc. Mezczyzna popatrzyl na nia z lekkim zdziwieniem i zerknal znaczaco na zegarek.
– Ostatni dzwonek na kolacje byl kilka godzin temu, prosze pani. Wagon restauracyjny jest juz nieczynny.
– Ojej – jeknela LuAnn. Nie pierwszy raz pojdzie spac glodna. Przynajmniej Lisa jest nakarmiona.
Jednak mezczyzna, spojrzawszy przez uchylone drzwi na spiaca Lise, a potem na zmeczona twarz LuAnn, usmiechnal sie wyrozumiale i powiedzial, zeby chwilke zaczekala. Wrocil po dwudziestu minutach z pelna taca i rozstawil nawet przyniesione dania, wykorzystujac dolne lozko jako zaimprowizowany stol.
LuAnn nagrodzila go sutym napiwkiem. Kiedy wyszedl, rzucila sie zachlannie na posilek. Zaspokoiwszy glod, wytarla rece serwetka, siegnela ostroznie do kieszeni i wyciagnela kupon loteryjny. Obejrzala sie na Lise. Mala poruszala przez sen raczkami, na jej buzi igral usmiech. Pewnie snilo jej sie cos milego.
Na twarzy LuAnn odmalowala sie czulosc. Pochylila sie i szepnela jej cicho do uszka:
– Teraz mamusia bedzie mogla o ciebie zadbac, jak nalezy, sloneczko, najwyzszy na to czas. Ten pan mowi, ze bedziemy mogly pojechac, dokad chcemy, robic, co chcemy. – Pogladzila Lise po brodce i musnela grzbietem dloni policzek malej. – Dokad chcesz pojechac, laleczko? Tylko powiedz, a sprawa bedzie zalatwiona. Niezle to brzmi, prawda?
Zamknela drzwi na zatrzask, przeniosla nosidelko z Lisa na lozko i umocowala je pasami bezpieczenstwa. Potem polozyla sie obok. Zapatrzona w ciemnosc przesuwajaca sie za oknem mknacego do Nowego Jorku pociagu, zachodzila w glowe, co tez z tego wszystkiego wyniknie.
ROZDZIAL DZIESIATY
Pociag mial spoznienie i dochodzila juz trzecia trzydziesci po poludniu, kiedy LuAnn z Lisa stanely wreszcie na peronie tetniacej zyciem Penn Station. LuAnn nie widziala jeszcze tylu ludzi naraz w jednym miejscu. Rozgladala sie bezradnie, oszolomiona gwarem, przewalajacymi sie tlumami podroznych i mrowiem lawirujacych wsrod tej cizby wozkow bagazowych. Przypomnialo jej sie ostrzezenie kasjerki z Atlanty i mocniej scisnela uszy nosidelka z Lisa. Reka wciaz ja bolala, ale mimo to potrafilaby chyba znokautowac nia kazdego, kto by czegos probowal. Spojrzala na Lise. Mala, widzac wokol tyle interesujacych rzeczy, nieomal wyskoczyla z nosidelka. LuAnn ruszyla niepewnie przed siebie. Nie miala pojecia, jak sie wydostac z tego ula. Dostrzegla tablice z napisem Madison Square Garden. Kilka lat temu ogladala w telewizji transmitowana stamtad walke bokserska. Jackson powiedzial, ze ktos bedzie tu na nia czekal, ale nie bardzo sobie wyobrazala, jak ta osoba zdolaja odszukac w calym tym tumulcie.
Drgnela, potracona lekko przez jakiegos mezczyzne. Spojrzala na niego. Mial ciemnobrazowe oczy, srebrzysty was pod szerokim, splaszczonym nosem, i byl po piecdziesiatce. Wydalo jej sie, ze to ten sam czlowiek, ktorego widziala przed paroma laty w ringu Madison Square Garden. Zaraz jednak uswiadomila sobie, ze jest na to o wiele za stary. Ale jego szerokie ramiona, przylegajace do glowy uszy i zdeformowana twarz zdradzaly mimo wszystko bylego boksera.
– Panna Tyler? – spytal cicho, ale wyraznie. – Pan Jackson mnie po pania przyslal.
LuAnn kiwnela glowa i wyciagnela reke.
– Prosze mi mowic LuAnn. A pan jak sie nazywa?
Mezczyzna zmieszal sie.
– To naprawde niewazne. Prosze za mna, mam tu samochod. – Zrobil w tyl zwrot i zaczal sie oddalac.
– Lubie wiedziec, z kim mam do czynienia! – zawolala za nim LuAnn, nie ruszajac z miejsca.
Mezczyzna zawrocil. Wygladal na lekko zirytowanego, ale gdzies w kacikach jego ust LuAnn dostrzegla cos na ksztalt rodzacego sie usmiechu.
– No dobrze, mozesz mi mowic Charlie. Zadowolona?
– Zadowolona, Charlie. Domyslam sie, ze pracujesz dla pana Jacksona. Czy miedzy soba uzywacie prawdziwych imion i nazwisk?
Mezczyzna puscil to pytanie mimo uszu i ruszyl przodem w strone wyjscia.
– Moze poniesc mala? – zaproponowal po chwili. – Chyba ciezka.
– Poradze sobie. – LuAnn skrzywila sie, bo w tym momencie kolejne uklucie bolu przeszylo kontuzjowana reke.
– Na pewno? – spytal, zerkajac na jej zaklejony plastrem policzek. – Wygladasz, jakbys sie z kims pobila.
Wzruszyla ramionami.
– Nic mi nie jest.
Wyszli z budynku stacji, mineli ludzi czekajacych w kolejce na postoju taksowek, i Charlie otworzyl przed LuAnn drzwiczki dlugiej limuzyny. Zanim wsiadla do tego luksusowego pojazdu, podziwiala go przez chwile zdebialym wzrokiem.
Charlie zajal miejsce naprzeciwko niej. LuAnn rozgladala sie z przejeciem po wnetrzu limuzyny.
– Za dwadziescia minut bedziemy w hotelu – powiedzial Charlie. – Napijesz sie czegos albo cos zjesz po drodze? W pociagu podle karmia.
– Podlej jadalam, chociaz nie ukrywam, ze glod mnie troche przycisnal, ale jakos wytrzymam do hotelu. Po co masz sie specjalnie dla mnie zatrzymywac.
Spojrzal na nia dziwnie.
– Nie musimy sie zatrzymywac.
Otworzyl lodowke i wyjal z niej wode sodowa, piwo, kanapki i ciasteczka. Nacisnal jakis guzik i w limuzynie wysunal sie stolik. LuAnn wpatrywala sie w oslupieniu, jak Charlie zrecznymi, oszczednymi ruchami wielkich jak bochny dloni rozmieszcza na nim napoje, zywnosc, talerzyki, sztucce i serwetki.
– Wiedzialem, ze bedziesz z dzieckiem, kazalem wiec wstawic do barku mleko, butelki i takie tam. W hotelu beda mieli wszystko, czego ci potrzeba.
LuAnn polozyla sobie Lise w zgieciu lokcia i wsunawszy jej do buzi smoczek butelki, ktora trzymala w jednej rece, druga siegnela skwapliwie po kanapke.
Charlie przygladal sie im przez chwile w milczeniu.
– Ladne dziecko – odezwal sie w koncu. – Jak ma na imie?
– Lisa. Lisa Marie. Tak jak corka Elvisa.
– Troche za mloda jestes na wielbicielke Krola.