swojej reki odpowiadala inaczej, z poczuciem humoru, ale odmownie. Charlie, sluchajac tego, zzymal sie w duchu. W koncu, spojrzawszy na zegarek, wyszedl z sali.
Jakis czas sypaly sie jeszcze pytania, robiono zdjecia, smiano sie i usmiechano, ale w koncu konferencja prasowa dobiegla konca i LuAnn zeszla ze sceny. Wrocila do garderoby, przebrala sie szybko w spodnie i bluzke, zmyla z twarzy makijaz, upchnela dlugie wlosy pod kowbojski kapelusz i wziela Lise na rece. Zerknela na zegarek. Uplynelo dwadziescia minut od chwili, kiedy przedstawiono ja swiatu jako zwyciezczynie ostatniego losowania krajowej loterii. Szeryf z Rikersville rozmawia juz pewnie z nowojorska policja. W rodzinnym miasteczku LuAnn wszyscy, lacznie z szeryfem Royem Waymerem, ogladali obowiazkowo kazde losowanie i pozniejsza konferencje. Miala bardzo malo czasu.
Do pokoju zajrzal Davis.
– Panno Tyler, samochod czeka przy tylnym wyjsciu z budynku. Dam pani kogos do eskorty, jesli juz pani gotowa.
– Gotowa. Aha, gdyby ktos o mnie pytal, to jestem w hotelu.
Davis spojrzal na nia chlodno.
– Spodziewa sie pani kogos?
– Ojca Lisy, Franka.
Davisowi sciagnela sie twarz.
– W jakim hotelu?
– Plaza.
– Oczywiscie.
– Ale prosze nie mowic nikomu innemu, gdzie jestem. Dawno sie z Frankiem nie widzielismy. Przez prawie trzy miesiace byl na manewrach. Nie chce, zeby nam przeszkadzano. – Mrugnela porozumiewawczo do Davisa. – Rozumie pan, w czym rzecz.
Davis zdobyl sie na bardzo nieszczery usmiech i sklonil sie sztucznie.
– Moze pani na mnie polegac, panno Tyler. Kareta czeka.
LuAnn usmiechnela sie w duchu. Teraz byla juz pewna, ze policja, ktora zaraz sie tu zjawi, zostanie natychmiast skierowana do hotelu Plaza. Da jej to troche cennego czasu na ucieczke z miasta i z kraju. Wkrotce rozpocznie nowe zycie.
ROZDZIAL SIEDEMNASTY
Przed tylnym wyjsciem z budynku na LuAnn czekala dluga, czarna limuzyna. Szofer uchylil czapki i otworzyl drzwiczki. LuAnn wsiadla i polozyla Lise na siedzeniu obok siebie.
– Dobra robota, LuAnn. Wypadlas bez zarzutu – powiedzial Jackson.
Zaskoczona LuAnn omal nie krzyknela. Odwrocila sie blyskawicznie i spojrzala w ciemnosc, z ktorej dobiegl ten glos. Wszystkie wewnetrzne lampki z tylu samochodu byly zgaszone. Dopiero teraz zapalila sie jedna bezposrednio nad jej glowa. Poczula sie znowu jak na scenie w audytorium budynku loterii. Ledwie odrozniala postac wcisnieta w mroczny kat.
Dobiegl ja stamtad stlumiony glos:
– Bardzo spokojna i opanowana, troche poczucia humoru, tam gdzie trzeba bylo, dziennikarze to podchwyca. A przede wszystkim prezencja. Trzy propozycje malzenstwa w trakcie jednej konferencji prasowej to, o ile mi wiadomo, rekord.
– Dziekuje. – LuAnn, doszedlszy juz do siebie, poprawila sie na kanapie sunacej ulica limuzyny.
– Szczerze mowiac, obawialem sie, ze zrobisz z siebie kompletna idiotke. Nie bierz sobie tego do serca. Powiedzialem juz, ze uwazam cie za kobiete inteligentna, jednak kazdy, bez wzgledu na intelekt, postawiony nagle w nietypowej dla siebie sytuacji, najczesciej traci glowe, chyba sie ze mna zgodzisz?
– Mam spora praktyke.
– Slucham? – Jackson pochylil sie lekko w przod, ale nadal skrywaly go ciemnosci. – Praktyke w czym?
LuAnn, oslepiana troche blaskiem swiecacej nad nia lampki sufitowej, usilowala przebic wzrokiem mrok zalegajacy w kacie limuzyny.
– W radzeniu sobie w nietypowych sytuacjach.
– Wiesz, LuAnn, czasami mnie zadziwiasz, naprawde zadziwiasz. Niekiedy twoja przenikliwosc konkuruje z moja, i nie mowie tego ot tak sobie. – Przygladal jej sie przez chwile, a potem otworzyl lezacy na siedzeniu obok neseser i wyjal z niego kilka kartek papieru. Z westchnieniem zadowolenia odchylil sie z powrotem na oparcie.
– A teraz, LuAnn, pora przejsc do omowienia warunkow.
LuAnn wygladzila nerwowo bluzke i zalozyla noge na noge.
– Najpierw musze panu o czyms powiedziec.
Jackson przekrzywil glowe.
– Doprawdy? A o czym to?
LuAnn odetchnela gleboko. Nie spala cala noc, lamiac sobie glowe, w jaki sposob powiedziec mu o mezczyznie, ktory przedstawil jej sie jako Tecza. Z poczatku zastanawiala sie, czy w ogole wspominac o nim Jacksonowi. Potem doszla do wniosku, ze poniewaz w gre wchodza pieniadze, rzecz i tak wyjdzie z czasem na jaw. Lepiej, zeby dowiedzial sie tego od niej.
– Wczoraj skontaktowal sie ze mna jakis mezczyzna.
– Mezczyzna, powiadasz. W jakiej sprawie?
– Chcial ode mnie pieniedzy.
Jackson rozesmial sie.
– LuAnn, moja droga, teraz wszyscy beda chcieli od ciebie pieniedzy.
– Nie, to cos innego. On chcial polowy mojej wygranej.
– Slucham? Bzdura!
– Wcale nie. On… on mial pewne informacje na moj temat, wiedzial o czyms, co mi sie przytrafilo, i grozil, ze mnie wyda, jak mu nie zaplace.
– Boze, a coz takiego ci sie przytrafilo?
LuAnn spojrzala w okno.
– Moge wziac sobie cos do picia?
– Nie krepuj sie.
Z ciemnosci wylonil sie palec obleczonej w rekawiczke dloni, wskazujac na drzwiczki lodowki. LuAnn, nie spogladajac w kierunku Jacksona, otworzyla je i wziela sobie cole.
Pociagnela dlugi lyk, otarla usta i podjela:
– Zanim zatelefonowalam do pana, ze przyjmuje propozycje, cos mi sie przytrafilo.
– Czy chodzi o te dwa trupy w twojej przyczepie? I o narkotyki? O to, ze szuka cie policja? A moze o cos innego, co rowniez probowalas przede mna zataic?
Nie odpowiedziala od razu. Bawila sie nerwowo trzymana w rekach puszka coli, a na jej twarzy malowalo sie zdumienie.
– Z narkotykami nie mialam nic wspolnego. A tamten mezczyzna chcial mnie zabic. Tylko sie bronilam.
– Powinienem sie zorientowac, ze cos sie stalo, kiedy nagle zapragnelas czym predzej opuscic miasteczko, zmienic nazwisko i tak dalej. – Pokrecil ze smutkiem glowa. – Moja