podziwem glowa, przeszla na wskazane przez niego miejsce.

Jackson stanal w bardzo krotkiej kolejce pasazerow pierwszej klasy, ktora szybko sie przesuwala. Po paru minutach byl juz z powrotem przy LuAnn.

– Jak na razie wszystko gra. Zalecalbym ci nie zmieniac przez kilka miesiecy wygladu. Czerwona farbe z wlosow mozesz, naturalnie, zmyc, ale jesli mam byc szczery, do twarzy ci w tym kolorze. – W jego oczach pojawily sie iskierki humoru. – Kiedy sprawa przycichnie i odrosna ci wlosy, mozesz zaczac korzystac z paszportu wyrobionego na ciebie. – Wreczyl jej dragi paszport, a ona szybko schowala go do torebki.

Jackson zauwazyl katem oka dwoch mezczyzn i kobiete nadchodzacych korytarzem i rozgladajacych sie na wszystkie strony. Chrzaknal i wskazal na nich wzrokiem. Kazde z tej trojki trzymalo w rece gazete z jej zdjeciem zrobionym na konferencji prasowej. Zamarla. Jackson scisnal ja uspokajajaco za dlon.

– To agenci FBI. Ale nie zapominaj, ze wygladasz teraz zupelnie inaczej niz na tej fotografii. To tak, jakbys byla niewidzialna. – Jego pewnosc siebie usmierzyla obawy LuAnn. – Twoj samolot startuje za dwadziescia minut. Chodz za mna. – Jackson ruszyl z miejsca. Przeszli przez stanowisko sluzb ochrony i usiedli w poczekalni przed bramka dla odlatujacych.

– Trzymaj. – Jackson wreczyl jej paszport i koperte. – Masz tam pieniadze, karty kredytowe i miedzynarodowe prawo jazdy, wszystko na twoje nowe nazwisko. Na prawie jazdy jest twoje aktualne zdjecie. – Poprawil jej wlosy, przyjrzal sie zmienionej twarzy i znowu pokrecil glowa, pelen podziwu dla swoich talentow. Potem uscisnal jej reke i poklepal po ramieniu. – Powodzenia. Jesli znajdziesz sie kiedys w trudnej sytuacji, to pod tym numerem zlapiesz mnie na calym swiecie o kazdej porze dnia i nocy. Jesli jednak nie bedziesz miala zadnych problemow, to juz sie wiecej nie zobaczymy ani nie uslyszymy. – Podal jej karteczke z numerem telefonu. – Nie chcesz mi aby czegos powiedziec, LuAnn? – Usmiechnal sie sympatycznie.

Popatrzyla na niego z zaintrygowaniem i potrzasnela glowa.

– Niby czego?

– Moze dziekuje? – odparl, juz sie nie usmiechajac.

– Dziekuje – powiedziala bardzo powoli.

Nie mogla oderwac od niego wzroku.

– Cala przyjemnosc po mojej stronie – powiedzial rowniez bardzo powoli, patrzac jej prosto w oczy.

LuAnn spuscila wreszcie wzrok na karteczke. Miala nadzieje, ze nie bedzie nigdy zmuszona dzwonic pod ten numer. Nie miala nic przeciwko temu, zeby wiecej nie widziec Jacksona na oczy. W towarzystwie tego czlowieka czula sie prawie tak, jak wtedy na cmentarzu przy grobie ojca, ktory zdawal sie ja wciagac. Kiedy znowu podniosla wzrok, Jacksona juz przy niej nie bylo. Rozplynal sie w tlumie.

Westchnela. Zmeczylo ja juz uciekanie, a zaczynala wlasnie nowe zycie, ktore mialo byc jedna wielka ucieczka.

Otworzyla paszport i spojrzala na jego puste kartki. Juz niedlugo takimi pozostana. Wrocila na pierwsza strone i zapatrzyla sie na obce zdjecie i jeszcze bardziej obce nazwisko pod nim. Nazwisko, do ktorego z czasem przywyknie: Catherine Savage z Charlotteville w stanie Wirginia. W Charlotteyille urodzila sie jej matka, by potem jako mloda dziewczyna przeniesc sie stamtad na glebokie Poludnie. Matka opowiadala czesto LuAnn o starych dobrych czasach, o dziecinstwie spedzonym w pieknych krajobrazach malowniczej Wirginii. Te stare dobre czasy skonczyly sie jak nozem ucial z chwila przeprowadzki do Georgii i poslubienia Benny’ego Tylera. LuAnn rada byla, ze akurat to miasto wpisano jej do paszportu jako miejsce urodzenia. Nowe nazwisko tez sie jej podobalo. Spojrzala znowu na fotografie i mrowki przeszly jej po plecach, kiedy uswiadomila sobie, ze to Jackson na nia z niej patrzy. Zamknela szybko paszport i schowala go.

Dotknela ostroznie nowej twarzy, a potem szybko odwrocila wzrok, zauwazajac kolejnego policjanta zmierzajacego w jej strone. Moze widzial, jak Jackson potwierdza za nia bilet? Jesli tak, to moze idzie spytac, dlaczego to ona, a nie Jackson, wsiada teraz do samolotu? Zaschlo jej w ustach. Pozalowala, ze nie ma juz przy sobie Jacksona. Przez glosniki zapowiedziano jej lot. Wstala. Biorac na rece Lise, upuscila koperte z dokumentami. Serce jej stanelo. Trzymajac Lise jedna reka, schylila sie, by druga pozbierac rozsypane dokumenty z podlogi. Nagle w polu jej widzenia pojawila sie para czarnych butow. Policjant przykucnal i zajrzal jej w twarz. W rece trzymal jej fotografie. LuAnn zamarla pod swidrujacym spojrzeniem czarnych oczu.

Uprzejmy usmiech rozjasnil policjantowi twarz.

– Pozwoli pani, ze pomoge. Ja tez mam dzieci. Nielatwo z nimi podrozowac.

Pozbieral dokumenty, wlozyl je z powrotem do koperty i oddal LuAnn. Podziekowala mu, a on zasalutowal i oddalil sie.

LuAnn byla przekonana, ze gdyby ktos ja teraz skaleczyl, z rany nie poplynelaby ani kropla krwi. Wszystka krew sciela sie jej w zylach.

Korzystajac z tego, ze pasazerowie pierwszej klasy nie musza sie spieszyc z zajmowaniem miejsc w samolocie, rozejrzala sie, jednak jej nadzieje prysnely. Jasne juz bylo, ze Charlie nie przyjdzie. Wkroczyla do rekawa przejsciowego. Kiedy podziwiala przestronnosc wnetrza boeinga – 747, zblizyla sie do niej stewardesa.

– Tedy, panno Savage. Sliczna dziewczynka.

LuAnn wprowadzono spiralnymi schodkami na gore i wskazano miejsce. Posadzila Lise w fotelu obok i od stewardesy pierwszej klasy przyjela lampke wina. Rozejrzala sie znowu z zachwytem po luksusowej kabinie. Zauwazyla, ze kazde miejsce wyposazone jest w telewizor i telefon. Po raz pierwszy byla w samolocie, i to od razu w pierwszej klasie.

Wyjrzala przez okno. Sciemnialo sie szybko. Lisa rozgladala sie z zaciekawieniem po kabinie, a LuAnn, saczac wino, oddala sie rozmyslaniom. Wziela kilka glebokich oddechow i zaczela sie przypatrywac twarzom pasazerow wchodzacych do kabiny pierwszej klasy. Pare starszych, wykwintnie ubranych osob, inni w urzedniczych garniturach, a nawet jeden chlopak w dzinsach i bawelnianej koszulce. LuAnn wydalo sie, ze rozpoznaje w nim muzyka ze znanej grupy rockowej. Rozparla sie wygodnie w fotelu. Drgnela lekko, kiedy samolot ruszyl ze stanowiska postojowego. Stewardesy przeprowadzily krotki instruktaz na temat zachowania sie w przypadku awarii i dziesiec minut pozniej maszyna, kolyszac sie na boki i podskakujac na nierownosciach, rozpedzala sie juz pasem startowym. LuAnn trzymala sie kurczowo poreczy fotela i zaciskala mocno zeby. Nie spogladala w okno. Boze, co ona zrobila! Oderwala jedna reke od poreczy i objela Lise, ktora nie okazywala jednak sladu zdenerwowania. Potem samolot wzbil sie plynnie w powietrze i wstrzasy ustaly, a LuAnn odnosila wrazenie, ze wznosi sie w niebo w jakiejs olbrzymiej bance powietrznej. Ksiezniczka na zaczarowanym latajacym dywanie – to skojarzenie przyszlo jej do glowy i juz tam pozostalo. Oderwala druga reke od poreczy, rozchylila usta. Spojrzala za okno na migoczace w dole swiatla miasta, na kraj, ktory zostawiala za soba. Wedlug Jacksona na zawsze. Pomachala symbolicznie temu widokowi i odchylila sie na oparcie.

Dwadziescia minut pozniej nalozyla sluchawki i zaczela kolysac glowa w rytm jakiejs klasycznej muzyki. Drgnela, kiedy na jej ramieniu spoczela czyjas dlon, a do uszu przebil sie glos Charliego. Byl w kapeluszu, ktory mu kupila. Usmiechal sie szeroko i szczerze, ale bila od niego dziwna nerwowosc. LuAnn zdjela sluchawki.

– O kurcze – wyszeptal. – Gdyby nie Lisa, zupelnie bym cie nie poznal. Co to, u diabla, za przebieranki?

– To dluga historia. – Scisnela go mocno za przegub i ledwie doslyszalnie westchnela. – Czy to znaczy, ze zdradzisz mi wreszcie swoje prawdziwe nazwisko, Charlie?

Wkrotce po starcie boeinga – 747 zaczal siapic kapusniaczek. Mezczyzna w czarnym plaszczu i przeciwdeszczowym kapeluszu idacy o lasce przez centrum Manhattanu zdawal sie nie zwracac uwagi na slote. Jackson zmienil sie nie do poznania od czasu rozstania sie z LuAnn. Postarzal sie o co najmniej czterdziesci lat. Ciezkie wory pod oczami, wianuszek siwych wlosow otaczajacy lysa glowe upstrzona starczymi plamami. Nos mial dlugi i obwisly, taka sama brode i policzki. Szedl powolnym, miarowym krokiem pasujacym do jego nowej powierzchownosci. Czesto postarzal sie na wieczor, jakby z nadejsciem ciemnosci czul sie zobligowany do skurczenia sie, przyblizenia do podeszlego wieku, do smierci. Spojrzal w zachmurzone niebo.

Вы читаете Wygrana
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату