wyplaty od razu calej wygranej z przesunieciem odprowadzenia podatku od niej na jeden rok. W reklamach uwypuklano dramatycznie te innowacje, wytluszczajac wielkimi wolami, ze wygrane sa wolne od podatku, by dalej, drobnym druczkiem uscislac, iz w rzeczywistosci chodzi o zawieszenie, i to tylko na jeden rok. Wczesniej wyplate wygranej rozkladano na kilka lat, automatycznie potracajac podatek od kazdej transzy. Teraz zwyciezcy musieli rozliczac sie z fiskusem sami. Niektorzy, przekonani, ze nie musza placic zadnego podatku, szastali pieniedzmi na prawo i lewo. Licznymi podatkami, i to wysokimi, oblozone byly rowniez wszelkie przychody z kapitalu. Rzad federalny publicznie poklepywal zwyciezce po plecach i wreczal mu czek na ogromna sume. A kiedy ten nie byl na tyle rozgarniety, by polapac sie w pore w zawilosciach przepisow finansowych, zjawiali sie u niego chlopcy z urzedu podatkowego i grozac karami, odsetkami i czym tam jeszcze mogli, ograbiali do ostatniego centa, zostawiajac delikwenta jeszcze biedniejszego, niz byl, dopoki los sie do niego nie usmiechnal.
Byla to szatanska gra obliczona na puszczenie z torbami wygrywajacego, gra prowadzona przez rzad pod pozorem uszczesliwiania narodu. O tym Donovan byl swiecie przekonany. A chodzilo w niej tylko o jedno: o sciagniecie pieniedzy. Donovan sledzil poruszajace ten temat artykuly publikowane w innych gazetach. Zauwazyl, ze kazda pojawiajaca sie w prasie krytyka jest przez przedstawicieli loterii rzadowej zalewana natychmiast oceanami danych statystycznych majacych dowodzic, na ile to szczytnych celow ida zyski z loterii. Opinie publiczna utrzymywano w przeswiadczeniu, ze pieniadze te przeznaczane sa na edukacje, na utrzymanie drog, i tak dalej, a tymczasem lwia ich czesc trafiala do blizej nieokreslonych funduszy i zasilala bardzo interesujace przedsiewziecia niemajace nic wspolnego z dotowaniem szkolnych podrecznikow czy lataniem dziur w jezdniach. Przedstawiciele loterii pobierali niebotyczne pensje i jeszcze niebotyczniejsze premie. Politycy popierajacy loterie zacierali rece, widzac rzeke dolarow plynaca do stanow, ktore reprezentowali. Wszystko to brzydko pachnialo i Donovan uwazal, ze najwyzszy czas, by prawda wyszla na jaw. Swoim piorem, tak jak czynil to juz nieraz w czasie trwania swojej kariery zawodowej, otworzy oczy naiwnym. A przynajmniej zawstydzi rzad do tego stopnia, ze ten jeszcze raz rozwazy moralna strone eksploatowania owego olbrzymiego zrodla dochodow. Byc moze niczego to nie zmieni, ale on zrobi, co w jego mocy.
Otrzasnal sie z tych refleksji i znowu spojrzal na koperte z dokumentami. Zweryfikowal juz swoja teorie odsetka bankructw za ostatnie piec lat. Dokumenty, ktore trzymal w rece, zawieraly dane z siedmiu wczesniejszych lat. Zaczal je przegladac. Wyniki byly niemal identyczne – z dwunastu szczesliwcow z kazdego roku dziewieciu niezmiennie oglaszalo bankructwo. Cos niebywalego! Podniecony przerzucal kartki. A wiec nos go nie zawiodl.
I nagle znieruchomial wpatrzony w ktoras z kolei kartke. Juz sie nie usmiechal. Mial przed soba liste dwunastu kolejnych zwyciezcow loterii sprzed dziesieciu lat. Nie moze byc. To pewnie jakis blad. Siegnal po sluchawke i zadzwonil do agencji, ktorej zlecil przeprowadzenie tych badan. Nie, powiedziano mu, to nie blad. Nikt z tych, ktorzy w tamtym roku wygrali na loterii, nie oglosil bankructwa.
Donovan odlozyl powoli sluchawke i zapatrzyl sie znowu w lezaca przed nim kartke. Herman Rudy, Bobbie Jo Reynolds, Lu Ann Tyler, i tak dalej. Dwunastu zwyciezcow z rzedu. Zadne z nich nie zbankrutowalo. Zadne. Kazdego innego roku z dwunastu szczesliwcow dziewieciu zostawalo bankrutami.
Wiekszosc dziennikarzy kalibru Thomasa Donovana charakteryzuja dwie wrodzone cechy: wytrwalosc i instynkt. Donovanowi instynkt podpowiadal, ze chyba natrafil wlasnie na cos rownie podniecajacego, jak temat zerowania przez rzad na ludzkiej naiwnosci.
Musi sie skonsultowac z paroma swoimi zrodlami, ale przeciez nie tu, w rojnym newsroomie. Gdzies na osobnosci. Wrzucil dokumenty do sfatygowanego nesesera i szybko wyszedl z redakcji. Nie byly to godziny szczytu, a wiec juz po dwudziestu minutach dotarl do swojego malego waszyngtonskiego mieszkanka. Zycie dwukrotnie rozwiedzionego i bezdzietnego Donovana obracalo sie wylacznie wokol jego pracy zawodowej. Mial powoli dojrzewajacy romans z Alicja Crane, bywalczynia waszyngtonskich salonow z zamoznej rodziny, swego czasu dobrze politycznie ustosunkowana. Nie czul sie w tych kregach swobodnie. Ale Alicja byla mu oddana, zawsze chetna do pomocy, i prawde powiedziawszy, obracanie sie na obrzezach jej luksusowej egzystencji nie bylo takie znowu przykre.
Wszedl do domowego gabinetu i podniosl sluchawke. Mial niezawodny sposob pozyskiwania informacji na temat interesujacych go osob, zwlaszcza osob zamoznych, niezaleznie od tego, jak starali sie chronic swoje zycie prywatne. Wybral numer swojego dlugoletniego informatora z urzedu podatkowego. Podyktowal mu nazwiska dwanasciorga kolejnych zwyciezcow loterii, ktorzy nie oglosili bankructwa. Dwie godziny pozniej informator oddzwonil. Sluchajac go, Donovan skreslal nazwiska z listy. Zadal pare dodatkowych pytan, podziekowal znajomemu, odlozyl sluchawke i spojrzal na liste. Z figurujacych na niej nazwisk nieskreslone pozostalo tylko jedno. Jedenascioro zwyciezcow loterii co roku wypelnialo sumiennie swoje zeznania podatkowe, doniosl mu informator. Jednak blizszych szczegolow nie mogl zdradzic. Dodal tylko, ze przychody deklarowane w zeznaniach wszystkich jedenasciorga byly olbrzymie. Donovana nadal frapowalo, w jaki sposob cala jedenastka zdolala uniknac bankructwa i najwyrazniej dobrze przez ostatnie dziesiec lat prosperowala, teraz jednak pojawialo sie kolejne, jeszcze bardziej intrygujace pytanie.
Wpatrywal sie w jedyne nieskreslone nazwisko z listy zwyciezcow loterii. Informator powiedzial mu, ze osoba ta nie skladala dotad zadnych zeznan podatkowych, a jesli juz, to pod innym nazwiskiem. Malo tego. Osoba ta znikla zaraz po odebraniu wygranej. Donovan przypominal sobie mgliscie okolicznosci tego znikniecia. Dwoch zamordowanych – jej chlopak z rolniczej Georgii i jakis mezczyzna. W gre wchodzily narkotyki. Przed dziesieciu laty ta sprawa zbytnio go nie zainteresowala. Pamietal tylko, ze kobieta zniknela zaraz po wygraniu stu milionow dolarow, a wraz z nia pieniadze. Teraz patrzyl na jej nazwisko na liscie: LuAnn Tyler, i jego ciekawosc rosla. Poszukiwana w sprawie o morderstwo musiala zmienic tozsamosc. Z wygranymi pieniedzmi bez trudu mogla rozpoczac nowe zycie.
Donovan uswiadomil sobie nagle, ze chyba wie, jak ustalic nowa tozsamosc LuAnn i moze nie tylko to. Przez jego twarz przemknal przelotny usmiech. Sprobowac nie zawadzi.
Nazajutrz Donovan zadzwonil do szeryfa z Rikersville w stanie Georgia, rodzinnego miasteczka LuAnn. Roy Waymer zmarl przed piecioma laty. Tak sie skladalo, ze obecnym szeryfem byl Bill Harvey, wuj Duane’a. Harvey stal sie bardzo rozmowny, kiedy Donovan nawiazal do tematu LuAnn.
– Zabila Duane’a – powiedzial gniewnie. – I to ona wciagnela go w te narkotyki, bez dwoch zdan. Rodzinie Harveyow sie nie przelewa, ale swoj honor mamy.
– Mieliscie od niej jakies wiadomosci przez te dziesiec lat? – spytal Donovan.
Bill Harvey dluzsza chwile nie odpowiadal.
– No… przyslala troche pieniedzy – wydusil z siebie w koncu.
– Pieniedzy?
– Staruszkom Duane’a. Od razu mowie, ze sie o to nie prosili.
– A przyjeli je?
– Maja juz swoje lata i bieda u nich az piszczy. Zreszta czlowiek sie nie wypina na takie pieniadze.
– Ile tego bylo?
– Dwiescie tysiecy dolarow. Jesli to nie dowod, ze LuAnn sumienie gryzie, to ja juz nic nie wiem.
Donovan gwizdnal cicho.
– Probowaliscie ustalic, skad te pieniadze wyslano?
– Ja nie bylem jeszcze wtedy szeryfem, ale Roy Waymer probowal. Wzial sobie nawet do pomocy paru chlopakow z miejscowego FBI. Bez rezultatu. Paru innym osobom z okolicy tez przyslala pieniadze, ale i oni nie wiedzieli skad. Zupelnie jakby byla duchem albo co.
– Cos jeszcze?
– Tak, jak pan ja kiedys spotka, to niech pan jej powie, ze rodzina Harveyow nie zapomniala, chociaz to juz tyle lat. Mamy rachunki do wyrownania. Predzej czy pozniej sciagniemy ja do Georgii i spedzi tu z nami pare milych chwil. Od dwudziestu lat do dozywocia. Za morderstwo nie ma przedawnienia. Dobrze mowie?