komputery. A jednak…
Zerknal jeszcze raz na wiek. Trzydziesci lat. Wrocil myslami do domu i ogromnej dzialki – trzysta jardow najlepszej wirginskiej ziemi. Znal cene wywolawcza na Wicken’s Hunt: szesc milionow dolarow. W najlepszym wypadku pani Savage mogla wytargowac milion do dwoch upustu, ale z tego, co slyszal, sam rachunek za prace renowacyjne opiewal na sume siedmiocyfrowa. Skad, u licha, tyle pieniedzy u tak mlodej kobiety? Nie byla przeciez popularna aktorka ani gwiazda rocka. Nazwisko Catherine Savage nic Riggsowi nie mowilo, a orientowal sie troche w swiatku popkultury.
A moze to Charlie jest tutaj sponsorem? Malzenstwem nie sa, to pewne. Charlie powiedzial, ze nalezy do rodziny, ale cos tu nie gralo. Riggs odchylil sie na oparcie fotela, wysunal szuflade biurka i wydlubal z opakowania dwie aspiryny. Kark znowu zaczynal mu sztywniec. Moze ktos z rodziny zostawil jej cos w spadku albo jest wdowa po jakims nadzianym starym pierniku. Wcale by go to nie zdziwilo. Za taka kobiete mnostwo mezczyzn oddaloby wszystko.
I co teraz? Spojrzal przez okno biura na pobliskie drzewa przybrane w czarowne barwy jesieni. Niezle mu sie ostatnio ukladalo: burzliwa przeszlosc zostawil za soba. Mial dobrze prosperujacy interes w pieknej okolicy, spokojne zycie, z ktorego byl zadowolony. I teraz to. Uniosl do oczu kartke z jej nazwiskiem. Wlasciwie nie bylo sie do czego przyczepic, ale intrygowala go ta kobieta.
– Kim, u diabla, jestes, Catherine Savage?!
ROZDZIAL DWUDZIESTY PIATY
– Gotowa jestes, kochanie? – LuAnn wsunela glowe do pokoju i popatrzyla czule na plecy ubierajacej sie dziewczynki.
Lisa obejrzala sie. Miala twarz i wysportowana sylwetke LuAnn i byla oczkiem w glowie matki.
– Prawie.
LuAnn weszla do pokoju, zamknela za soba drzwi i usiadla na lozku.
– Panna Sally mowi, ze niewiele zjadlas na sniadanie. Zle sie czujesz?
– Mam dzisiaj klasowke. Troche sie denerwuje. – Cale dotychczasowe zycie uplynelo jej na podrozach po swiecie i w jej sposobie mowienia wyczuwalo sie mnostwo nalecialosci z rozmaitych kultur, jezykow i dialektow. Nie razilo to zbytnio, ale kilka miesiecy spedzonych w Wirginii zaczynalo juz owocowac poludniowa intonacja.
LuAnn usmiechnela sie.
– Myslalam, ze ktos, kto uczy sie tak dobrze jak ty, nie ma powodow do zdenerwowania. – Dotknela ramienia corki.
Przez ostatnie dziesiec lat LuAnn nie szczedzila wysilkow i pieniedzy, by stac sie kims, kim zawsze chciala byc, kims zupelnie nieprzypominajacym LuAnn Tyler z biednego Poludnia. Byla teraz wyksztalcona, wladala dwoma obcymi jezykami i z duma patrzyla na Lise, ktora znala ich cztery i czula sie jak u siebie zarowno w Chinach, jak i w Londynie. Przez te dziesiec lat przezyla wiecej niz inni w ciagu calego zycia. Moze to i dobrze, zwazywszy na wypadki dzisiejszego poranka. Czyzby jej czas sie konczyl?
Lisa, ubrana juz, usiadla na lozku plecami do matki. LuAnn siegnela po szczotke do wlosow i zaczela czesac corke. Byl to codzienny rytual, dajacy im pretekst do rozmowy i intymnego kontaktu.
– Nic na to nie poradze. Denerwuje sie, i juz. Zreszta klasowki nie zawsze sa latwe.
– Malo co przychodzi w zyciu latwo. Poza tym stopnie nie sa najwazniejsze. Mnie wystarcza, ze widze, jak przykladasz sie do nauki, bo to najbardziej sie liczy. – Zebrala wlosy Lisy w gruby konski ogon i spiela go u nasady spinka. – Ale nie pokazuj sie w domu z ocena nizsza od celujacej. – Rozesmialy sie obie.
Kiedy schodzily na dol, Lisa spojrzala na matke.
– Widzialam, jak ty i wujek Charlie rozmawialiscie dzisiaj rano z jakims panem.
LuAnn z trudem ukryla zmieszanie.
– Nie spalas? To bylo bardzo wczesnie.
– Juz mowilam, ze denerwuje sie ta klasowka.
– Rzeczywiscie.
– Kto to byl?
– Stawia brame i ogrodzenie wokol naszej posiadlosci. Mial pare pytan w zwiazku z planami.
– Po co nam ogrodzenie?
LuAnn wziela mala za reke.
– Juz o tym rozmawialysmy, Liso. Jestesmy… wiesz, ze jestesmy bardzo dobrze sytuowani finansowo. Na swiecie nie brakuje zlych ludzi. Moga probowac roznych sposobow, zeby wydobyc od nas pieniadze.
– Na przyklad okrasc nas?
– Tak, ale nie tylko.
– A co jeszcze moga?
LuAnn zatrzymala sie, przysiadla na schodku i skinela na Lise, zeby zrobila to samo.
– Zawsze ci powtarzam, zebys uwazala, zebys nie ufala bezgranicznie ludziom, pamietasz? – Lisa kiwnela glowa. – Mowie tak, bo jacys zli ludzie moga probowac odebrac mi ciebie. Nie chce cie straszyc, sloneczko, ale musisz byc uczulona na takie sprawy. Jesli bedziesz madra, wszystko bedzie dobrze. Ja i wujek Charlie nie dopuscimy, zeby stalo ci sie cos zlego. Mamusia ci to obiecuje. Rozumiesz?
Lisa kiwnela glowa. Wstaly i trzymajac sie za rece, zeszly po schodach.
W holu czekal na nie Charlie.
– Oj, marnie cos dzisiaj rano wygladamy.
– Mam klasowke.
– Myslisz, ze nie wiem? Do wpol do jedenastej powtarzalem z toba wczoraj material. Masz go obkuty na blache, bez dwoch zdan. No, biegnij po plaszczyk. Czekam w samochodzie przed wejsciem.
– To mama mnie dzisiaj nie odwozi?
Charlie zerknal na LuAnn.
– Dzisiaj daje twojej mamie wolne. Poza tym bedziemy mogli jeszcze raz powtorzyc sobie po drodze material na klasowke, pasuje?
Lisa rozpromienila sie.
– Pasuje.
Kiedy sie oddalila, Charlie spojrzal z powaga na LuAnn.
– Podrzuce Lise do szkoly, a potem przeprowadze w miasteczku maly rekonesans – powiedzial, zapinajac plaszcz.
– Myslisz, ze uda ci sie znalezc tego czlowieka?
Charlie wzruszyl ramionami.
– Moze tak, moze nie. To niewielka miejscowosc, ale kryjowek w niej bez liku. Miedzy innymi z tego powodu tu sie osiedlilismy, prawda?
LuAnn kiwnela glowa.
– A co z Riggsem?