inkasowala ponad czterdziesci milionow. Wszystkie niewydane przez nia pieniadze byly przez Jacksona ponownie inwestowane i pomnazane. Na kontach otwartych na jej nazwisko znajdowalo sie teraz prawie pol miliarda dolarow. Pokrecila glowa na mysl o tej oszalamiajacej sumie. A wkrotce miala jeszcze dostac z powrotem owe sto milionow wygrane na loterii. Uplywal dziesiecioletni okres zapisany w kontrakcie, jaki zawarla z Jacksonem. LuAnn nie zalezalo na tych pieniadzach. Jackson mogl je sobie zatrzymac. Ona ich nie potrzebowala. Ale dostanie je. Musiala przyznac, ze ten czlowiek nie rzucal slow na wiatr.
Przez wszystkie te lata co kwartal, obojetne, w jaki zakatek swiata rzucil ja akurat los, dostawala szczegolowe sprawozdania finansowe. Ale przychodzily tylko papiery, Jackson nigdy osobiscie sie z nia nie skontaktowal. Do kazdej przesylki z dokumentacja finansowa dolaczony byl list od szwedzkiej firmy inwestycyjnej. Nie miala pojecia, co laczy Jacksona z ta firma, ani nie zamierzala tego dociekac. Wiedziala o nim wystarczajaco duzo, by miec zaufanie do jego rozeznania i zdawac sobie sprawe, do jakich skrajnych posuniec jest zdolny w pewnych sytuacjach. Pamietala dobrze, ze byl przygotowany na to, by ja zabic, gdyby odrzucila jego propozycje. Kojarzyl sie jej z czyms niezupelnie naturalnym. Moc, jaka mial, nie mogla pochodzic z tego swiata.
Zatrzymala sie pod rozlozystym debem. Z jednego z konarow zwisala dluga lina. LuAnn chwycila ja i zaczela sie wspinac prosto z siodla. Joy, znajaca juz dobrze ten rytual, stala spokojnie. LuAnn podciagnela sie sprawnie na wysokosc trzydziestu stop i spuscila z powrotem. Powtorzyla wspinaczke dwa razy. W domu miala kompletnie wyposazona sale gimnastyczna, w ktorej regularnie cwiczyla. Nie robila tego z proznosci; nie interesowal jej specjalnie wplyw tych cwiczen na sylwetke. Byla z natury silna i ta fizyczna sila wielokrotnie pomogla jej wyjsc obronna reka z opalow. Chciala ja zachowac.
W dziecinstwie wlazla na niejedno drzewo, przeskoczyla niejedna rozpadline, niejedna mile przebiegla. Teraz takze nie ograniczala sie do cwiczen na przyrzadach, lecz wytyczyla sobie na tych rozleglych gruntach bardziej naturalna sciezke zdrowia. Napinajac miesnie ramion i karku, podciagnela sie na linie jeszcze raz.
Zdyszana, opuscila sie lekko na siodlo i zawrocila do stajni. Lzej juz jej bylo na sercu, przejazdzka po okolicy i wysilek fizyczny podniosly ja na duchu.
W wielkim magazynie obok stajni jeden z robotnikow, zwalisty mezczyzna po trzydziestce, zabieral sie wlasnie do rabania drewna. LuAnn zauwazyla go, przejezdzajac przed otwartymi wrotami. Zeskoczyla z Joy, odprowadzila ja szybko do boksu i wrocila do wrot magazynu. Mezczyzna, nie przerywajac pracy, pozdrowil ja skinieniem glowy. Wiedzial, ze mieszka w rezydencji. Poza tym nie wiedzial o niej nic. Obserwowala go przez chwile, potem zdjela kurtke, wziela spod sciany druga siekiere, zwazyla ja w reku, ustawila polano na pienku, cofnela sie i wziela szeroki zamach. Ostrze weszlo gleboko, ale nie rozlupalo polana. Uderzyla jeszcze raz i jeszcze. Polano peklo na dwoje. Mezczyzna popatrzyl na nia zdziwiony, wzruszyl ramionami i kontynuowal robote. Machali oboje siekierami oddaleni od siebie o trzy kroki. Mezczyzna rozlupywal polano jednym uderzeniem, LuAnn potrzebowala na to dwoch, a czasem trzech. Usmiechnal sie do niej, pot wystepowal mu na czolo. A ona walila dalej, starajac sie zharmonizowac prace rak i barkow. Po pieciu minutach rozrabywala juz polano jednym uderzeniem, a zanim sie obejrzal, robila to szybciej od niego.
Mezczyzna podbil tempo. Pot zalewal mu oczy, nie usmiechal sie juz, sapal. Po dwudziestu minutach ramiona zaczely mu mdlec, dyszal ciezko, nogi mial jak z waty i do rozlupania polana potrzebowal dwoch albo i trzech uderzen. Z rosnacym zdumieniem zerkal na pracujaca obok w rownym rytmie kobiete. Sila jej uderzen ani troche nie zmalala. Wprost przeciwnie, zdawala sie rosnac. W koncu mezczyzna wypuscil siekiere z reki i oparl sie o sciane. Jego brzuch wznosil sie ciezko i opadal, ramiona zwisaly bezwladnie, koszule, pomimo chlodu, mial przepocona. LuAnn dokonczyla swoj stos polan i nie gubiac rytmu, zabrala sie do rabania tego, co zostalo z jego stosu. Uporawszy sie i z tym, otarla czolo, odstawila siekiere pod sciane i potrzasajac dla rozluznienia miesni rekami, popatrzyla na zasapanego mezczyzne.
– Silny jestes – powiedziala, wkladajac z powrotem kurtke i zerkajac na jego urobek.
Popatrzyl na nia zaskoczony, a potem wybuchnal smiechem.
– Tez tak myslalem, zanim pani tu weszla. Teraz jestem juz prawie zdecydowany przeniesc sie do pracy w kuchni.
Poklepala go z usmiechem po ramieniu. Rabala drewno codziennie od pierwszej klasy szkoly podstawowej do ukonczenia szesnastu lat. Nie robila tego, jak teraz, dla zabawy. Wtedy robila to dla rozgrzewki.
– Uszy do gory, mam w tym wprawe.
Wracajac do domu, podziwiala tylna fasade rezydencji. Kupno i renowacja tego domu byly jej najwieksza, jak dotad, ekstrawagancja. A zdecydowala sie na nia z dwoch powodow. Po pierwsze, zmeczyly ja juz podroze i chciala gdzies osiasc, chociaz bardziej odpowiadaloby jej cos o wiele mniej okazalego od tego, na co teraz patrzyla. Drugi, i wazniejszy, powod byl ten sam od lat: Lisa. Pragnela stworzyc jej prawdziwy dom, dac poczucie stabilizacji, miejsce, gdzie bedzie dorastala, gdzie wyjdzie za maz i urodzi wlasne dzieci. Przez ostatnie dziesiec lat mieszkaly w hotelach, wynajetych willach i domach. Owszem, byly to zawsze rezydencje luksusowe, ale zadnej nie dalo sie nazwac domem. Wiekszy sentyment czula do tamtej malenkiej przyczepy kempingowej posrod lasu. Teraz zamieszkali tutaj. LuAnn usmiechnela sie, ogarniajac wzrokiem dom: duzy, piekny, bezpieczny…
Bezpieczny? Zadygotala, bo w tym momencie podmuch zimnego wiatru wdarl sie jej pod kurtke. Wczoraj kladli sie do lozek bezpieczni, a przynajmniej w takim stopniu, w jakim bezpieczny moze sie czuc ktos prowadzacy taki jak oni tryb zycia. Przed oczami stanela jej twarz mezczyzny z hondy. Zacisnela mocno powieki i nie otworzyla ich, dopoki ta wizja sie nie rozwiala. Jednak jej miejsce zajal inny obraz. Miala przed soba twarz mezczyzny, w ktorej odbijaly sie przezywane emocje. Matthew Riggs ryzykowal dla niej zycie, a ona w zamian zarzucila mu klamstwo. I czyniac to, wzbudzila w nim tylko podejrzliwosc. Po chwili zastanowienia puscila sie biegiem w strone domu.
Gabinet Charliego przypominal londynski klub dla dzentelmenow. W rogu stal wspanialy, lsniacy barek z drewna orzechowego. Na robionym na zamowienie mahoniowym biurku pietrzyly sie starannie posegregowane stosy listow, rachunkow i innej domowej dokumentacji. W pudelku na wizytowki LuAnn znalazla te, o ktora jej chodzilo. Potem wziela z polki kluczyk i otworzyla nim szuflade biurka. Wyjela z niej rewolwer kalibru trzydziesci osiem, zaladowala go i zabrala ze soba na gore. Ciezar broni przywrocil jej pewnosc siebie. Wziela prysznic, wlozyla czarna spodnice i sweter, narzucila na siebie plaszcz i zbiegla do garazu. Jadac prywatna droga, zaciskala dlon na kolbie pistoletu tkwiacego w kieszeni plaszcza i rozgladala sie czujnie za honda, ktora mogla sie tu gdzies czaic. Skreciwszy w glowna szose, odetchnela z ulga. Zerknela na adres i numer telefonu na wizytowce. Moze najpierw zadzwonic? Wahala sie przez chwile z reka nad telefonem, w koncu postanowila zdac sie na przypadek. Moze i lepiej bedzie, jesli go nie zastanie. Nie wiedziala, czy to, co chce zrobic, pomoze, czy jeszcze bardziej skomplikuje sytuacje. Ale zawsze przedkladala dzialanie nad pasywnosc i nie mogla sie juz cofnac. Poza tym byl to jej, i tylko jej, problem. Predzej czy pozniej i tak musialaby sie z nim zmierzyc. Nie ucieknie przed tym.
ROZDZIAL DWUDZIESTY SZOSTY
Jackson wrocil wlasnie z podrozy na drugi koniec kraju i siedzial w swojej charakteryzatorni, pozbywajac sie najnowszego wcielenia, kiedy zadzwonil telefon. Byl to aparat podlaczony do jego sluzbowej, bezpiecznej linii i prawie nigdy nie dzwonil. Jackson uzywal go czesto do przekazywania precyzyjnych instrukcji swoim wspolpracownikom z calego swiata. Ale do niego nikt prawie nigdy nie dzwonil; i tak mialo byc. Znal mnostwo innych sposobow na sprawdzanie, czy jego instrukcje sa wypelniane. Siegnal szybko po sluchawke.
– Tak?
– Wydaje mi sie, ze mamy maly problem, ale moge sie mylic – poinformowal go bez wstepow glos.
– Slucham. – Jackson dluga nitka podwazyl i sciagnal modeline z nosa. Potem, pociagajac lekko za krawedzie, odkleil sobie od twarzy lateksowe policzki.