spomiedzy warg wyrwalo sie niemal bezglosne: „Cholera”. Nogi sie pod nim ugiely.
W pudle lezala pojedyncza kartka papieru z lista nazwisk. W oczy rzucilo mu sie natychmiast nazwisko LuAnn. Wiekszosc pozostalych nalezala do ludzi, ktorych Charlie rowniez znal: Herman Rudy, Wanda Tripp, Randy Stith, Bobbie Jo Reynolds. Zwyciezcy loterii sprzed dziesieciu lat. Charlie opiekowal sie wtedy niemal wszystkimi z nich. Wiedzial, ze wszyscy wygrali fortune przy pomocy Jacksona.
Przytrzymal sie drzaca dlonia okiennego parapetu. Byl przygotowany na znalezienie dowodu, ze ten czlowiek wie o zwiazku LuAnn z morderstwami. Na odkrycie, ze na jaw wyszedl loteryjny przekret, przygotowany nie byl. Mrowki przeszly mu po krzyzu.
Jak to mozliwe?! Jak facet do tego doszedl?! Kim, u diabla, byl?! Szybko nalozyl pokrywke na pudlo i wyszedl z domu. Zamknal ze soba drzwi i sprawdzil, czy sie zatrzasnely. Wrocil do range rovera, usiadl za kierownica i ruszyl.
Donovan wracal droga Dwudziesta Dziewiata z Waszyngtonu. Byl w trasie od blisko dwoch godzin. Spieszyl sie. Pilno mu bylo podjac lowy. Zblizajac sie do celu podrozy, dodal jeszcze gazu. Przez cala droge rozwazal, jakie kolejne dzialania podejmie wobec LuAnn Tyler. Jak przyprze ja do muru, i to szybko. Jesli jedno podejscie nie zda egzaminu, wymysli inne. Mial LuAnn Tyler na widelcu. Sprawdzalo sie powiedzenie, ze o wytrzymalosci calego lancucha decyduje jego najslabsze ogniwo. Tak, LuAnn – pomyslal – to ty jestes tym przerdzewialym ogniwem. Nie wywiniesz sie. Spojrzal na zegarek. Niedlugo bedzie w chacie. Na fotelu pasazera lezal malokalibrowy pistolet. Nie lubil broni palnej, ale nie byl glupi.
ROZDZIAL TRZYDZIESTY DRUGI
Riggs tylko przez moment widzial twarz odjezdzajacego spod chaty Charliego, ale to mu wystarczyloby nabrac pewnosci, ze cos sie musialo stac. Cos bardzo zlego, Kiedy range rover zniknal mu z oczu, spojrzal znowu na chate. Zajrzec do niej czy nie? Moglby tam znalezc odpowiedz na wiele nurtujacych go pytan. Mial juz rzucic moneta, kiedy rozwoj sytuacji kazal mu przywarowac z powrotem za krzakami i podjac role obserwatora.
LuAnn przywiazala Joy do drzewa w lesie, jakies sto jardow od polanki, na ktorej stala chata. Wynurzyla sie z gestwiny z wlasciwa sobie gracja. Przykucnela na skraju lasu i rozejrzala sie czujnie. Riggs, pomimo ze ukryty za krzakami, poczul sie nagi pod jej bystrym spojrzeniem.
Pobiegla wzrokiem w kierunku drogi. Czy wiedziala, ze Charlie tu byl i juz odjechal? Prawdopodobnie nie. Jednak z jej twarzy nie dalo sie niczego wyczytac.
Przez jakis czas obserwowala uwaznie chate, a potem podkradla sie do szopy. Zajrzala przez to samo okienko, co wczesniej Charlie, i zobaczyla honde. Zgarnela z parapetu troche brudu i kurzu i zamazala szybe w miejscu przetartym przez Charliego. Riggs obserwowal jej poczynania z rosnacym podziwem. Chyba nawet jemu nie przyszloby to do glowy. Charlie w kazdym razie nie pomyslal o tym.
LuAnn skierowala teraz swa uwage na dom. Stala z rekami w kieszeniach kurtki. Wiedziala teraz, ze Charlie juz tu byl i odjechal. Powiedzialo jej to brudne okienko szopy. Wydedukowala rowniez, ze nie zabawil tutaj dlugo, bo chociaz jechal samochodem i wyruszyl przed nia, ona miala blizej i przez cala droge ostro poganiala Joy. Skoro juz go tu nie ma, to albo nic nie znalazl, albo odkryl cos bardzo waznego. Przeczucie mowilo jej, ze w gre wchodzilo raczej to drugie. Moze by tak wrocic do domu? Tam sie wszystkiego dowie. Tak byloby najrozsadniej, ale LuAnn obiegla jednak dom i chwycila za galke u drzwi frontowych. Ani drgnely. W odroznieniu od Charliego nie byla na taka okolicznosc przygotowana, musiala wiec poszukac innej drogi. Znalazla ja na tylach chaty. Pod jej silnymi szarpnieciami okno w koncu ustapilo. Wsliznela sie przez nie do srodka.
Zsunela sie cicho z parapetu na podloge i natychmiast przykucnela. Widziala stad kuchnie. Sluch miala tak wyostrzony, ze gdyby w chacie ktos byl, uslyszalaby z pewnoscia jego oddech. Ruszyla na palcach i zatrzymala sie w progu pomieszczenia, ktore bylo chyba jadalnia, ale urzadzono w nim gabinet. Patrzyla szeroko otwartymi oczami na wycinki przypiete do korkowej tablicy. Sunac wzrokiem po pokoju, czula, ze tu chodzi o cos wiecej niz zwyczajny szantaz.
– Ozez ty. – Z tymi slowami na ustach Riggs przypadl do ziemi i wlepil przerazony wzrok w chryslera, ktory pojawil sie nie wiadomo skad i mijal wlasnie jego kryjowke. Od razu rozpoznal mezczyzne za kierownica, pomimo ze ten zgolil brode. Niewiele myslac, porwal strzelbe i puscil sie pedem do swojego cherokee.
Uslyszawszy nadjezdzajacy samochod, LuAnn umknela w glab chaty. Ostroznie wysunela glowe ponad parapet i serce jej stanelo.
– Cholera!
Chrysler wyjechal zza wegla i zatrzymal sie za chata. Kierowca wysiadl i skierowal sie do tylnych drzwi. W prawej rece trzymal pistolet. LuAnn zaczela sie cofac, rzucajac na wszystkie strony zrozpaczone spojrzenia. Nie dostrzegala niestety zadnej drogi ewakuacji. Drzwi frontowe byly zamkniete i gdyby zaczela sie z nimi szarpac, mezczyzna by ja uslyszal. Na ucieczke przez okno nie bylo czasu. Chata byla tak mala, ze jesli zostanie na parterze, mezczyzna na pewno ja zobaczy.
Donovan wsunal klucz w zamek. Gdyby zajrzal do srodka przez szybke w drzwiach, natychmiast zauwazylby LuAnn. Pchnal drzwi.
LuAnn wsunela sie tymczasem do jadalni i miala juz wbiec po schodach na pietro, by tam szukac drogi odwrotu, kiedy cisze rozdarl nagle przerazliwy, powtarzajacy sie ryk samochodowego klaksonu. Chyba gdzies wlaczyl sie autoalarm. Podpelzla na czworakach z powrotem do okna i wyjrzala. Donovan znikal wlasnie za weglem chaty. Biegl na podworko przed domem.
LuAnn nie tracila czasu. Wyskoczyla szczupakiem przez to samo okno, ktorym dostala sie do srodka, przekoziolkowala po ziemi, zerwala sie na nogi i pobiegla. Dopadla do szopy i przykucnela za nia. Klakson wciaz wyl. W paru susach dopadla drugiego wegla szopy i wyjrzala. Donovan, wymachujac pistoletem, oddalal sie droga w kierunku zrodla halasu.
Omal nie krzyknela, bo naraz czyjas dlon scisnela ja za ramie.
– Gdzie twoj kon? – Glos Riggsa byl opanowany i spokojny.
Obejrzala sie. Strach ulotnil sie tak samo szybko, jak sie pojawil.
– Jakies sto jardow stad. – Wskazala ruchem glowy na lesny gaszcz. – To alarm w twoim wozie?
Riggs kiwnal glowa. W rece trzymal kluczyki od swojego samochodu. Spogladajac na przemian to za oddalajacym sie Donovanem, to w kierunku, w ktorym mieli uciekac, Riggs wstal i pociagnal za soba LuAnn.
– Do biegu, gotowi, start!
Wypadli z kryjowki i popedzili przez otwarta przestrzen. Riggs, ktory biegl, nie odrywajac wzroku od plecow Donovana, potknal sie o korzen i runal jak dlugi. Padajac, nacisnal przypadkowo palcem przycisk wylaczania alarmu na kolku z kluczykami. Donovan zatrzymal sie jak wryty, odwrocil na piecie i zobaczyl ich. LuAnn pomogla Riggsowi pozbierac sie z ziemi i po chwili znikneli miedzy drzewami. Donovan, wywijajac pistoletem, rzucil sie za nimi w pogon.
– Hej! – wrzeszczal. – Stac, do jasnej cholery!
Machal pistoletem, ale strzelac nie zamierzal. Nie byl morderca.
LuAnn biegla z wiatrem w zawody i Riggs bezskutecznie probowal dotrzymac jej kroku. Usprawiedliwial sie przed soba, ze to na skutek lekko wykreconej kostki, ale prawda byla taka, ze nie dogonilby jej nawet na zdrowych nogach. Dobiegli do Joy, ktora czekala cierpliwie na wlascicielke. LuAnn odwiazala blyskawicznie klacz i nie tracac czasu na wsuwanie stopy w strzemie, wskoczyla na siodlo. Wyciagnela do Riggsa reke i pomogla mu wgramolic sie na grzbiet Joy. W chwile potem gnali juz lesnym szlakiem na zlamanie karku. Riggs, siedzac z tylu, obejmowal LuAnn kurczowo w pasie i modlil sie o zycie. W pewnym momencie zebral sie na odwage i obejrzal, ale Donovana nie bylo nigdzie widac. Pedzili tak szybko, ze wcale go to