zachwycony jego domem. Mysle, ze synowi wypadaloby kupic posiadlosc, ktora tak sie podobala ojcu, i zamieszkac w niej.

– Wysmienity pomysl. Bardzo mi ulatwi zadanie. Jak nazywa sie ta posiadlosc? – Pemberton usmiechal sie od ucha do ucha.

– Wicken’s Hunt.

Usmiech spelzl z twarzy Pembertona.

– Ojej. – Oblizal wargi, cmoknal. – Wicken’s Hunt – powtorzyl z zawodem.

– O co chodzi? Spalila sie czy jak?

– Nie, nie. To piekna posiadlosc, niedawno wyremontowana i zmodernizowana. – Pemberton westchnal gleboko. – Niestety nie mam jej juz w swojej ofercie.

– Na pewno? – spytal z niedowierzaniem Conklin.

– Na pewno. Sam ja sprzedawalem.

– Cholera! Dawno?

– Mniej wiecej dwa lata temu, chociaz nowi wlasciciele mieszkaja tam dopiero od paru miesiecy. Bardzo dlugo trwaly prace renowacyjne.

Conklin popatrzyl na niego chytrze i uniosl brew.

– A nie sprzedaja jej czasem?

Pemberton analizowal pospiesznie mozliwosci. Sprzedac taka posiadlosc dwa razy w ciagu dwoch lat? To by dopiero byl zastrzyk dla jego portfela.

– Wszystko jest mozliwe. Tak sie sklada, ze dosyc dobrze ich znam… to znaczy jego. Nawet niedawno jadlem z nim sniadanie.

– A wiec to malzenstwo? W moim wieku, jak przypuszczam? Z tego, co wiem od ojca, Wicken’s Hunt nie jest domem dla mlodozencow.

– Nie sa malzenstwem. On jest starszy, ale posiadlosc nalezy do niej.

– Do niej? – Conklin pochylil sie w przod.

Pemberton rozejrzal sie, wstal, zamknal drzwi salki konferencyjnej i wrocil na swoje krzeslo.

– Rozumiesz, ze to, co mowie, musi pozostac miedzy nami.

– Oczywiscie. Nie przetrwalbym tylu lat na Wall Street, gdybym nie potrafil utrzymac jezyka za zebami.

– W ksiegach jest zapisane, ze Wicken’s Hunt nalezy do jakiejs firmy, ale tak naprawde wlascicielka jest ta mloda kobieta, Catherine Savage. Nieprawdopodobnie bogata. Niby to nie moj interes, ale szczerze mowiac, mam powazne podejrzenia co do pochodzenia tego majatku. Przez wiele lat mieszkala za granica. Ma dziesiecioletnia corke. Gawedzimy sobie czasem z Charliem Thomasem – tym starszym mezczyzna. Sa bardzo szczodrzy dla kilku miejscowych funduszy dobroczynnych. Ona rzadko pokazuje sie publicznie, ale to zrozumiale.

– Calkowicie. Gdybym sie tu sprowadzil, moglbys mnie tygodniami nie widywac.

– No wlasnie. Ale wygladaja mi na porzadnych ludzi. Sa tu chyba bardzo szczesliwi. Bardzo.

Conklin westchnal.

– Tak, czyli nie ma raczej co liczyc, ze beda sie chcieli przeprowadzic. Szkoda. – Popatrzyl znaczaco na Pembertona. – Wielka szkoda, bo mam w zwyczaju dokladac agentowi do ustalonej prowizji premie za sprawna obsluge.

– Naprawde? – Pemberton ozywil sie wyraznie.

– Chyba zadne wzgledy etyczne nie zabraniaja ci przyjmowac takich dowodow uznania?

– Alez skad – zaprzeczyl gorliwie Pemberton. – A jak wysoka bylaby ta premia?

– Dwadziescia procent ceny sprzedazy. – Harry Conklin, bebniac palcami o blat stolu, obserwowal odmalowujace sie na twarzy Pembertona uczucia.

Pemberton, gdyby nie siedzial, lezalby juz na podlodze.

– To bardzo duzo – udalo mu sie w koncu wykrztusic.

– Przekonalem sie, ze najlepszym sposobem na osiagniecie zamierzonego celu sa sowite premie dla osob, ktore z racji pelnionych funkcji moga mi w tym pomoc. Ale w tym wypadku nic chyba z tego nie bedzie. Moze sprobuje w Karolinie Polnocnej. Duzo dobrego o niej slyszalem. – Conklin wstal.

– Chwileczke. Jedna chwileczke.

Po chwili wahania Conklin usiadl powoli z powrotem.

– Byc moze zjawiles sie w idealnym momencie.

– A to czemu?

Pemberton nachylil sie blizej.

– Otoz niedawno, bardzo niedawno wydarzylo sie cos, co moze skloni ich do odsprzedania posiadlosci.

– Co mogloby ich do tego sklonic, skoro niedawno sie wprowadzili i sa zadowoleni? Straszy tam czy jak?

– Nie, nic z tych rzeczy. Jak juz mowilem, jadlem z Charliem sniadanie. Byl bardzo wzburzony wizyta jakiegos czlowieka, ktory przyszedl do nich i prosil o pieniadze.

– I co z tego? Mnie sie to bez przerwy zdarza. Myslisz, ze z tego powodu spakuja sie i wyjada?

– Z poczatku tez zbagatelizowalem sprawe, ale im dluzej sie zastanawiam, tym dziwniej mi to wyglada. Bo masz racje, ludzie zamozni sa bez ustanku nagabywani, czemu wiec tak ich wyprowadzil z rownowagi jeden czlowiek? A najwyrazniej wyprowadzil.

– Skad wiesz?

Pemberton usmiechnal sie.

– Charlottesville to w sumie mala miescina. Wiem na pewno, ze niedawno Matt Riggs pojechal obmierzyc granice posiadlosci pani Savage, a skonczylo sie na tym, ze o malo nie zginal w szalenczym wyscigu z jakims samochodem.

Conklin potrzasnal glowa.

– Jaki Matt Riggs?

– Miejscowy przedsiebiorca budowlany, ktoremu pani Savage zlecila otoczenie swojej posiadlosci ogrodzeniem.

– No dobrze, scigal sie z jakims samochodem. Co to ma wspolnego z Catherine Savage?

– Jeden moj znajomy jechal tego ranka do pracy. Mieszka w tamtej okolicy, a pracuje w miescie. Mial wlasnie skrecic w glowna szose prowadzaca do miasta, kiedy przed sama maska smignelo mu grafitowe BMW. Gdyby wyjechal na szose sekunde wczesniej, zrobiloby z niego miazge. Tak sie przestraszyl, ze sparalizowalo go na dobra minute. I na dobre mu to wyszlo, bo kiedy tak tam siedzial i staral sie nie zwrocic sniadania, szosa przemknal pickup Matta Riggsa, a na zderzaku siedzial mu jakis inny samochod. Najwyrazniej sie scigali.

– A kto jechal tamtym BMW?

– Wiesz, nie poznalem jeszcze osobiscie Catherine Savage, ale znam ja z opowiadan ludzi, ktorzy ja widzieli. Jest wysoka blondynka. Bardzo atrakcyjna. Moj znajomy widzial osobe siedzaca za kierownica tylko przez mgnienie oka, ale twierdzi, ze to byla ladna blondynka. A kiedy raz bylem w Wicken’s Hunt dogadac pewne szczegoly umowy kupna, widzialem grafitowe BMW zaparkowane przed domem.

– A wiec sadzisz, ze ktos ja scigal?

Вы читаете Wygrana
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату