Wyrwala mu koc z reki.
– No, nie zasluzylam na to!
Riggs roztarl sobie kark i zaczal sie ubierac.
– Wybacz. Ale nie umiem tak szybko jak ty zmieniac biegow. Wytracilo mnie z rownowagi to nagle przejscie od zmyslowych uniesien do informacji o obciazeniu praca. Przepraszam, jesli cie urazilem.
Lu Ann obeszla lozko i usiadla obok niego.
– Bylo mi cudownie, Matthew – powiedziala cicho. – Az wstyd powiedziec, jak dluga mialam przerwe. – Zawiesila glos. – Kilka lat.
Spojrzal na nia z niedowierzaniem.
– Zartujesz.
Nie odpowiadala, on tez nie mial ochoty przerywac milczenia. W cisze, jaka zalegla, wdarl sie dzwonek telefonu.
Po chwili wahania LuAnn siegnela po sluchawke. Modlila sie w duchu, zeby to byl Charlie, a nie Jackson.
– Halo?
Glos nie nalezal do zadnego z nich.
– Musimy porozmawiac, pani Tyler – rzekl Thomas Donovan – i to dzisiaj.
– Kto mowi? – spytala lamiacym sie glosem LuAnn.
Riggs spojrzal na nia czujnie.
– Nie tak dawno spotkalismy sie przelotnie, kiedy wyjezdzala pani od siebie. Potem widzialem pania jeszcze raz, wymykajaca sie z przyjacielem z mojej chaty.
– Skad masz ten numer? Jest zastrzezony.
Donovan zachichotal cicho.
– Pani Tyler, nie ma informacji niedostepnych, wystarczy wiedziec, jak i gdzie ich szukac.
– Czego chcesz?
– Juz mowilem, porozmawiac.
– Nie mam ci nic do powiedzenia.
Riggs przysunal sie blizej i nadstawil ucha. LuAnn chciala go odepchnac, ale nie ustapil.
– Ma pani, ma. Ja tez. Rozumiem pani reakcje sprzed kilku dni. Chyba zle to rozegralem, ale bylo, minelo. Wiem ponad wszelka watpliwosc, ze jest pani kluczem do jakiejs sensacyjnej historii i ja musze ja odgrzebac.
– Nie mam ci nic do powiedzenia.
Donovan zawahal sie. Niechetnie uciekal sie do tej taktyki, ale nic innego nie przychodzilo mu teraz do glowy. Zdecydowal sie.
– Moze to pania przekona. Jesli zgodzi sie pani ze mna porozmawiac, dam pani czterdziesci osiem godzin na opuszczenie kraju, zanim podam do wiadomosci publicznej, czego sie od pani dowiedzialem. Jesli odmowi pani, ujawnie wszystko, co juz wiem, zaraz po odlozeniu sluchawki. – Zawiesil glos i po krotkiej wewnetrznej walce dorzucil: – Morderstwo nie ulega przedawnieniu, LuAnn.
Riggs gapil sie na LuAnn szeroko otwartymi oczami. Odwrocila wzrok.
– Gdzie? – warknela.
Riggs krecil energicznie glowa, ale LuAnn nie zwracala na niego uwagi.
– Spotkajmy sie w publicznym miejscu – zaproponowal Donovan. – W Michie’s Tavern. Na pewno wiesz, gdzie to jest. O pierwszej po poludniu. Tylko badz sama. Za stary jestem na strzelanine i samochodowe poscigi. Jesli zobacze z toba twojego przyjaciela albo kogokolwiek, uznaje uklad za zerwany i dzwonie natychmiast do szeryfa z Georgii. Zrozumialas?!
LuAnn cisnela sluchawke na widelki.
– Bylabys mi laskawa powiedziec, co tu sie wyprawia?! – spytal Riggs. – Kogo niby zamordowalas?! Kogos w Georgii?!
LuAnn, purpurowa na twarzy, wstala z lozka, by je obejsc. Riggs chwycil ja za reke i bezceremonialnie przyciagnal do siebie.
– Mow, do cholery, o co tu chodzi!
Odwinela sie blyskawicznie jak fretka, wyprowadzajac prawy podbrodkowy. Cios doszedl celu. Riggsowi glowa odskoczyla w tyl. Uderzyl potylica o sciane.
Oprzytomniawszy, stwierdzil, ze lezy na lozku. LuAnn siedziala obok, przykladajac mu zimny kompres to do siniejacego podbrodka, to do nabrzmiewajacego guza na glowie.
– Cholera! – steknal.
– Przepraszam, Matthew. Nie chcialam…
Oszolomiony, pomacal sie po glowie.
– Nie do wiary, ze mnie znokautowalas. Nie jestem szowinista, ale to nieprawdopodobne, zeby kobieta rozlozyla mnie jednym ciosem.
Zdobyla sie na blady usmieszek.
– Mam praktyke z dziecinstwa i jestem bardzo silna. Ale to uderzenie glowa w sciane tez swoje zrobilo.
Riggs potarl szczeke i usiadl.
– Kiedy nastepnym razem sie posprzeczamy i bedziesz miala ochote dac mi w zeby, to najpierw powiedz. Od razu sie poddam. Umowa stoi?
Dotknela delikatnie jego twarzy i pocalowala w czolo.
– Juz wiecej cie nie uderze.
Riggs spojrzal wymownie na telefon.
– Pojedziesz na to spotkanie?
– Nie mam wyboru… nie widze innego wyjscia.
– Jade z toba.
LuAnn pokrecila stanowczo glowa.
– Slyszales, co powiedzial.
Riggs westchnal.
– Nie wierze, ze kogos zamordowalas.
LuAnn wziela gleboki oddech. Postanowila wyznac mu prawde.
– Nie zamordowalam go. To byla samoobrona. Mezczyzna, z ktorym zylam przed dziesiecioma laty, handlowal narkotykami. Przypuszczam, ze kantowal swojego dostawce, a ja znalazlam sie o niewlasciwym czasie w niewlasciwym miejscu.
– I zabilas swojego przyjaciela?
– Nie, czlowieka, ktory zabil mojego przyjaciela.
– A policja…
– Wolalam nie czekac, co z tego wyniknie.
Riggs rozejrzal sie po pokoju.
– Narkotyki. I z nich to wszystko?
LuAnn omal nie parsknela smiechem.
– Nie, z niego byl drobny kombinator. To tutaj nie ma nic wspolnego z narkotykami.
Riggsowi cisnelo sie na usta pytanie, z czym zatem ma cos wspolnego, ale wolal go nie zadawac. Wyczuwal, ze odslonila przed nim wystarczajaco duzy fragment swej przeszlosci. Patrzyl oszolomiony, jak LuAnn powoli wstaje i owinieta w koc idzie do drzwi.
– LuAnn? Tak masz naprawde na imie?