nie sluchal. Pocierajac brode, myslal glosno:
– Podobne zyciorysy. Wszyscy ubodzy, bez perspektyw. Jak to dziala na wyobraznie, liczba graczy znacznie wzrosla. – Chwycil ja za reke i scisnal. – No, LuAnn, dziesiec lat temu ktos ci pomogl uciec z kraju. Bylas juz bogata. Sam potrafie dojsc co i jak, naprowadz mnie tylko na wlasciwy trop. To moze byc temat na miare porwania dziecka Lindbergha i tajemnicy zamachu na Kennedy’ego. Musze poznac prawde. Rzad za tym stoi? Co miesiac zarabiaja na tej imprezie miliardy. A z kogo je wysysaja? Z nas. Ukryte opodatkowanie. – Donovan zatarl rece. – Czy nici siegaja do samego Bialego Domu? Powiedz, ze tak.
– Niczego nie powiem. A to dlatego, ze nie chce cie jeszcze bardziej narazac.
– Jesli pojdziesz na wspolprace, zwyciezymy oboje.
– Zostac zamordowana to dla mnie zadne zwyciestwo. A dla ciebie?
– Daje ci ostatnia szanse.
– Czy ty mi wreszcie uwierzysz?
– W co?! – ryknal. – Nic mi jeszcze nie powiedzialas!
– Gdybym powiedziala, co wiem, to tak, jakbym ci przylozyla pistolet do glowy i nacisnela spust.
Donovan westchnal.
– No wiec odwiez mnie do mojego samochodu. Nie wiem, LuAnn, wiecej sie po tobie spodziewalem. Dorastalas w nedzy, sama wychowywalas dziecko, a potem ten nieprawdopodobny przelom. Myslalem, ze twarda z ciebie sztuka.
LuAnn milczala przez chwile, a potem bardzo cicho, jakby obawiala sie, ze ktos moze ich podsluchac, powiedziala:
– Panie Donovan, z osobnikiem, ktorego pan szuka, nie ma zartow. Powiedzial mi, ze zabije pana, bo prawdopodobnie za duzo pan wie. I zrobi to. Jesli natychmiast nie wyjedzie pan z kraju, znajdzie pana, a wtedy bedzie zle. Ten czlowiek moze wszystko. Wszystko.
Donovan parsknal pogardliwie, i nagle twarz mu stezala. Odwrocil sie powoli, dotarlo do niego znaczenie tego, co przed chwila uslyszal.
– Miedzy innymi zrobic bogaczke z ubogiej dziewczyny z Georgii?
Zauwazyl, ze LuAnn lekko drgnela. Oczy mu sie rozszerzyly.
– Jezu, na tym rzecz polega, tak? Powiedzialas, ze ten czlowiek moze wszystko. To on sprawil, ze wygralas na loterii, prawda? Podejrzana o morderstwo kobieta, prawie jeszcze nastolatka, wymyka sie policji…
– Panie Donovan, prosze.
– Wypelnia kupon loterii, a zaraz potem wsiada w pociag i jedzie do Nowego Jorku, gdzie ma sie odbyc ciagnienie. I prosze, wygrywa sto milionow dolcow. – Donovan pacnal otwarta dlonia w deske rozdzielcza. – Boze, loteria krajowa byla ustawiona.
– Panie Donovan, musi pan zostawic ten temat.
Donovan spurpurowial na twarzy.
– O nie, LuAnn. Ja tego nie zostawie. Wiedzialem, ze nie moglas sie wymknac sama z oblawy zarzadzonej przez nowojorska policje i FBI. Ktos ci pomogl. Bardzo pomogl. A do tego ta wyrafinowana przykrywka, pod ktora zylas w Europie. Twoi „idealni” ludzie od zarzadzania finansami. Ten facet to wszystko zorganizowal. Wszystko, mam racje? Mam? – LuAnn milczala. – Boze, wierzyc mi sie nie chce, ze wczesniej na to nie wpadlem. Dopiero teraz wszystko zaczyna sie zazebiac. Przez miesiace krecilem sie w kolko, a teraz… – Obrocil sie twarza do niej. – I ty nie jestes jego jedyna podopieczna, prawda? Ta jedenastka, ktora nie zbankrutowala tez? A moze nie tylko oni. Mam racje?
LuAnn krecila juz energicznie glowa.
– Prosze przestac.
– Nie zrobil tego za darmo. Musieliscie mu oddac czesc swoich wygranych. Ale jak on to ustawil? Dlaczego? Co robi z takimi ogromnymi sumami? Czy to jedna osoba? – Donovan sypal pytaniami jak z rekawa. – Kto, co, kiedy, dlaczego, jak? – Chwycil LuAnn za ramie. – Dobrze, przyjmuje do wiadomosci twoje ostrzezenie, ze ten, ktory za tym stoi, jest bardzo niebezpieczny. Ale nie zapominaj o potedze prasy, LuAnn. Kladla na lopatki wiekszych aferzystow. Uda nam sie, jesli polaczymy sily. – LuAnn milczala. Donovan puscil jej ramie. – Prosze tylko, zebys sie nad tym zastanowila, LuAnn. Ale czas pogania.
Zatrzymali sie obok jego samochodu. Donovan wysiadl, ale zaraz zajrzal z powrotem przez otwarte drzwiczki.
– Pod tym numerem czekam na wiadomosc od ciebie. – Podal jej wizytowke. LuAnn nie wziela jej.
– Nie chce wiedziec, gdzie cie szukac. Bedziesz bezpieczniejszy. – I nagle chwycila go za reke. Scisnela ja tak, ze Donovan skrzywil sie z bolu.
– Wez to. – Wyjela z torebki pekata koperte. – Masz tu dziesiec tysiecy dolarow. Spakuj sie, jedz na lotnisko, wsiadz do samolotu i wynos sie stad w diably. Zadzwon do mnie, kiedy juz sie gdzies urzadzisz, to przesle ci tyle pieniedzy, ze do konca zycia starczy ci na hotele i restauracje.
– Ja nie chce pieniedzy, LuAnn. Chce prawdy.
– Do jasnej cholery! – krzyknela niemal LuAnn. – Robie, co moge, zeby ocalic ci zycie!
Upuscil swoja wizytowke na fotel pasazera.
– Ostrzeglas mnie i dziekuje ci za to. Ale jesli nie chcesz mi pomoc, to poszukam informacji gdzie indziej. Tak czy owak, ten artykul ujrzy swiatlo dzienne. – Spojrzal na nia z troska. – Jesli ten osobnik jest chociaz w polowie tak niebezpieczny, jak twierdzisz, to moze sama pomysl o wyniesieniu sie stad w diably. Kto wie, czy nie ma teraz na celowniku mojego tylka, ale to tylko moj tylek. Ty masz dziecko. – Urwal i na odchodnym dorzucil jeszcze: – Mam nadzieje, ze oboje z tego wybrniemy, LuAnn. Naprawde.
Podszedl do swojego wozu, wsiadl i odjechal. LuAnn patrzyla za nim przez chwile, a potem wziela gleboki oddech, by uspokoic rozdygotane nerwy. Jesli szybko czegos nie zrobi, Jackson zabije tego czlowieka. No dobrze, ale co ma robic? Przede wszystkim nie informowac Jacksona o spotkaniu z Donovanem. Rozejrzala sie po parkingu, czy Jackson gdzies sie tu nie kreci. Nie, to bez sensu. Ten kameleon mogl byc teraz kimkolwiek. I naraz serce podeszlo jej do gardla. Czy nie zalozyl jej czasem podsluchu w telefonach? Jesli tak, to wie, ze Donovan do niej dzwonil, ze umowili sie na spotkanie. A jesli wie, to najprawdopodobniej ja sledzil. A teraz pojechal za Donovanem. Spojrzala na szose. Samochodu Donovana nie bylo juz widac. Rabnela piescia w kierownice.
Nie wiedziala, ze Jackson nie zalozyl podsluchu w jej telefonach. Ale nie zdawala sobie rowniez sprawy, ze do podlogi pod jej fotelem przytwierdzony jest maly nadajnik. Ktos inny slyszal cala jej rozmowe z Donovanem.
ROZDZIAL CZTERDZIESTY PIERWSZY
Riggs wylaczyl odbiornik i odglosy docierajace z BMW LuAnn ucichly. Sciagnal powoli sluchawki z glowy, usiadl za biurkiem i odetchnal gleboko. Slyszal cala rozmowe LuAnn Tyler z mezczyzna, ktory okazal sie dziennikarzem i nazywal sie Thomas Donovan. To nazwisko nie bylo mu obce. Widywal je od lat w gazetach. Nie spodziewal sie jednak natknac przy okazji na cos, co mialo wszelkie znamiona szeroko zakrojonej afery.
– Cholera. – Wstal i wyjrzal przez okno swojego domowego biura. Kolory drzew na tle bladoblekitnego nieba oszalamialy. Na jedno wdrapywala sie wiewiorka z kasztanem w pyszczku. Dalej, miedzy pniami, widac bylo stadko lan prowadzone przez rogatego jelenia do malej sadzawki na terenie posesji Riggsa. Tak spokojnie, tak sielsko, tego wlasnie szukal. Obejrzal sie na nadajnik, za posrednictwem ktorego podsluchal rozmowe LuAnn z Donovanem.
– LuAnn Tyler – powiedzial na glos. Ktos zupelnie inny od Catherine