– W sierpniu ubieglego roku. Pod koniec miesiaca.
– 24 sierpnia o siedemnastej w marsylskiej dzielnicy portowej zostal zamordowany ambasador Howard Leland.
– Tak, wiem – odparl Villiers. – Mowil pan juz o tym. Szkoda mi tego czlowieka, ale nie jego pogladow. – Stary zolnierz przerwal i spojrzal na Bourne’a. – Moj Boze – wyszeptal. – Ona na pewno byla z nim. Carlos wezwal ja i ona przyjechala do niego. Wykonala rozkaz.
– Nigdy nie podejrzewalem az tyle – powiedzial Jason. – Przysiegam panu, ze uwazalem ja za posredniczke, nieswiadoma, posredniczke. Nigdy nie podejrzewalem az tyle.
Nagle z gardla starszego mezczyzny wydobyl sie krzyk – przejmujacy, pelen udreki i nienawisci. Schowal twarz w dloniach, jego widoczna w swietle ksiezyca glowa jeszcze raz odgiela sie do tylu – i rozplakal sie.
Bourne nie ruszal sie; nic nie mogl zrobic.
– Przykro mi – powiedzial. General odzyskal panowanie nad soba.
– Mnie tez – odparl na koniec. – Przepraszam.
– Nie ma za co.
– Mysle, ze jest za co. Nie bedziemy o tym dalej mowic. Zrobie to, co trzeba zrobic.
– To znaczy?
Stary zolnierz siedzial wyprostowany na lawce, z zacietym wyrazem twarzy.
– Jak moze pan pytac?
– Musze o to zapytac.
– To, co zrobila, niczym sie nie rozni od zabicia mojego dziecka, ktore nie ona urodzila. Udawala, ze pamiec o nim jest jej droga. Jednak jednak byla i jest wspolwinna popelnionego na nim mordu, i przez caly czas dopuszczala sie drugiej zdrady, wobec kraju, ktoremu ja cale zycie sluze.
– Zamierza pan ja zabic?
– Mam zamiar ja zabic. Wyjawi mi prawde i umrze.
– Ona wyprze sie wszystkiego, co jej pan zarzuci.
– Nie sadze.
– To szalenstwo!
– Mlody czlowieku, juz ponad piecdziesiat lat scigam i zwalczam wrogow Francji, nawet jesli sa Francuzami. Prawda zostanie wypowiedziana.
– Jak pan sobie wyobraza jej zachowanie? Sadzi pan, ze bedzie siedziec i sluchac pana, ze spokojem przyznajac sie do winy?
– Ona niczego nie zrobi spokojnie. Ale przyzna sie, i to chetnie.
– Dlaczego mialaby to zrobic?
– Poniewaz kiedy ja oskarze, bedzie miala okazje do zabicia mnie. Gdy podejmie taka probe, bede mial swoje wyjasnienie, prawda?
– Zdecydowalby sie pan na to ryzyko?
– Musze sie na nie zdecydowac.
– Przypuscmy, ze ona nie podejmie owej proby, nie bedzie probowala pana zabic?
– To stanowiloby inne wyjasnienie – rzekl Villiers. – W tym nieprawdopodobnym przypadku na panskim miejscu rozgladalbym sie na boki, monsieur. – Pokrecil glowa. – Ale tak nie bedzie. Obaj o tym wiemy, tylko ja widze to o wiele wyrazniej niz pan.
– Prosze mnie posluchac – obstawal przy swoim Jason. – Mowi pan, ze wczesniej liczyl sie panski syn. Prosze o nim pomyslec! Niech pan sciga wlasciwego morderce, a nie wspolniczke. Ona zranila pana bardzo bolesnie, ale on bardziej. Niech pan schwyta czlowieka, ktory zabil panskiego syna! W koncu bedzie pan mial oboje w reku. Niech pan jej nie atakuje; jeszcze nie teraz! Prosze to, co pan wie, wykorzystac przeciwko Carlosowi. Niech pan poluje na niego razem ze mna. Nikt jeszcze nie byl tak blisko celu.
– Prosi pan o wiecej, niz moge ofiarowac – powiedzial starszy pan.
– Nie byloby tak, gdyby pomyslal pan o swoim synu. Jesli mysli pan o sobie, to tak jest! Ale niechze pan pomysli o rue du Bac!
– Pan jest zbyt okrutny, monsieur.
– Mam racje i pan o tym wie.
Wysoko na nocnym niebie przeplynela chmura, na krotko przeslaniajac swiatlo ksiezyca. Bylo calkiem ciemno; Jason zadrzal. Stary zolnierz zaczal mowic z rezygnacja w glosie:
– Tak, ma pan racje – stwierdzil. – Jest pan zbyt okrutny i ma pan zbyt wiele racji. Unieszkodliwic trzeba morderce, a nie te dziwke. Jak bedziemy razem dzialac? Razem polowac?
Bourne na chwile zamknal oczy – z uczuciem ulgi.
– Niech pan nic nie robi. Carlos szuka mnie pewnie po calym Paryzu. Zabijalem jego ludzi, wykrylem jeden z lokali, nawiazalem kontakt. Za bardzo sie do niego zblizylem. O ile obaj sie nie mylimy, to panski telefon bedzie… dzwonic coraz czesciej. Zatroszcze sie o to.
– Jak?
– Przycisne niektorych pracownikow „Les Classiques”. Kilka sprzedawczyn, te Lavier, moze Bergerona i na pewno tamtego czlowieka z centralki telefonicznej. Oni beda mowic. Ja tez. Panski telefon bedzie wciaz zajety.
– Ale co ze mna? Co ja mam robic?
– Niech pan siedzi w domu. Niech pan mowi, ze zle sie pan czuje. A ile razy zadzwoni telefon, prosze byc w poblizu tego, kto podniesie sluchawke. Prosze sluchac rozmowy, probowac zlapac szyfry, wypytywac sluzbe o to, co jej mowiono. Moglby pan nawet podsluchiwac. Jesli pan cos uslyszy, to dobrze, ale prawdopodobnie nic pan nie uslyszy. Ten, kto bedzie dzwonil, bedzie wiedzial, ze pan tam jest. A jednak utrudni pan przekazanie informacji, i w zaleznosci od tego, jakie miejsce zajmuje panska zona…
– Ta dziwka – wtracil stary zolnierz.
– …w hierarchii Carlosa, byc moze uda sie nam nawet zmusic go do ujawnienia sie.
– Jeszcze raz pytam: jak?
– Jego lacznosc bedzie zaklocona. Pewna, niezawodna posredniczka natknie sie na przeszkody. On bedzie domagal sie spotkania z panska zona.
– Watpliwe, czy podalby swoje miejsce pobytu.
– Jej musi to powiedziec!
Bourne urwal, przyszla mu do glowy nowa mysl.
– Jesli zaklocenie okaze sie dostatecznie klopotliwe, to dojdzie do tej jednej rozmowy telefonicznej albo owa osoba, ktorej pan nie zna, przyjdzie do domu i wkrotce po tym zona powie panu, ze musi gdzies wyjechac. Kiedy to nastapi, niech pan nalega, by zostawila numer, pod ktorym bedzie mozna sie z nia skontaktowac. Niech pan sie tego stanowczo domaga: pan nie probuje jej zatrzymac, ale musi miec moznosc skontaktowania sie z nia. Niech jej pan powie cokolwiek – wykorzystujac uklad, jaki ona sama stworzyla – na przyklad, ze chodzi o bardzo poufna sprawe wojskowa, o ktorej nie moze pan rozmawiac bez zgody wladz. Potem bedzie pan chcial to z nia przedyskutowac, zanim wyrobi pan sobie wlasny poglad. Ona moze dac sie na to zlapac.
– Czemu to ma sluzyc?
– Ona powie panu, gdzie bedzie. Moze, gdzie bedzie Carlos. A jesli nie Carlos, to zapewne inni, stojacy blizej niego… Wtedy skontaktuje sie pan ze mna. Podam panu nazwe hotelu i numer pokoju. Nazwisko w ksiazce meldunkowej nie ma znaczenia, niech sie pan tym nie przejmuje.
– Dlaczego nie podaje mi pan swojego prawdziwego nazwiska?
– Bo gdy by je pan kiedykolwiek wymienil – swiadomie czy nieswiadomie – musialby pan umrzec.
– Sklerozy nie mam.
– Nie, nie ma pan. Ale jest pan czlowiekiem bardzo dotkliwie zranionym. Chyba najdotkliwiej jak mozna. Pan moze ryzykowac zyciem, ale ja nie zamierzam.
– Jest pan dziwnym czlowiekiem, monsieur.
– Tak… Gdyby mnie nie bylo, kiedy pan zadzwoni, to sluchawke podniesie pewna kobieta. Ona bedzie wiedziala, gdzie jestem. Ustalimy tryb przekazywania informacji.
– Kobieta? – general chcial sie wycofac. – Nic pan nie mowil o zadnej kobiecie ani tez o nikim innym.
– Nikogo innego nie ma. Gdyby nie ona, juz bym nie zyl. Carlos poluje na nas oboje; probowal nas oboje zabic.