bledsza.
– Wiec jest pan z firmy Azura? – spytala badawczym tonem.
– Byc moze. – Bourne nieco mocniej przytrzymal jej lokiec. – Co dalej?
– Dostarczylam to, co obiecalam. Niczego wiecej nie bedzie, tak sie umowilismy.
– Jest pani tego pewna?
– Niech pan sie nie zachowuje idiotycznie! Nie zna pan paryskiej
– Przejdzmy sie – zaproponowal Jason, lekko ja popychajac. – Pomylila mnie pani z kims, Janine. Nigdy nie slyszalem o firmie Azura i zupelnie mnie nie interesuja kradzione projekty – chyba ze takie wiadomosci moga okazac sie pozyteczne.
– O Boze!…
– Niech pani idzie dalej – Bourne chwycil ja za reke. – Mowilem, ze chce z pania porozmawiac.
– O czym? Czego pan ode mnie chce? Jak sie pan dowiedzial mojego nazwiska?
Teraz szybko wyrzucala z siebie slowa, kolejne zdania zachodzily na siebie.
– Wczesniej wyszlam na lunch i musze zaraz wracac, mamy dzis duzo pracy. Prosze puscic, boli mnie reka.
– Przepraszam.
– To, co mowilam, to byly glupstwa. Klamstwo. Doszly nas jakies sluchy w atelier; sprawdzalam pana. Tak, sprawdzalam pana!
– Mowi pani bardzo przekonujaco. Przyjmuje to.
– Jestem lojalna wobec „Les Classiques”. Zawsze bylam lojalna.
– To piekna cecha, Janine. Podziwiam lojalnosc. Mowilem to niedawno temu… jakze on sie nazywa?… temu sympatycznemu facetowi z centralki. Jak on sie nazywa? Zapomnialem.
– Philippe – odrzekla dziewczyna z dzialu sprzedazy, wystraszona i usluzna. – Philippe d’Anjou.
– O wlasnie. Dziekuje.
Dotarli do waskiej brukowanej drogi miedzy dwoma budynkami. Jason skierowal ja tam.
– Wejdzmy tutaj na chwile, tak zebysmy oddalili sie od ulicy. Prosze sie nie martwic, nie spozni sie pani. Zabiore pani tylko piec minut.
Zrobili dziesiec krokow w glab tego waskiego przeswitu. Bourne zatrzymal sie. Janine Dolbert oparla sie o ceglany mur.
– Papierosa? – zapytal wyjmujac z kieszeni paczke.
– Tak, dziekuje.
Podal jej ogien zauwazajac, ze trzesie sie jej reka.
– Teraz lepiej?
– Tak… Nie, wlasciwie nie. Czego pan chce, Monsieur Briggs?
– Zacznijmy od tego, ze nie nazywam sie Briggs, ale to pani chyba wie.
– Nie wiem. Dlaczego mialabym wiedziec?
– Bylem pewny, ze dziewczyna numer jeden u pani Lavier powiedziala pani o tym.
– Monique?
– Prosze poslugiwac sie nazwiskami. Chodzi o dokladnosc.
– A wiec Brieile – odparla Janine, nie wiadomo dlaczego wzruszajac ramionami. – Czy ona pana zna?
– Dlaczego jej pani o to nie zapyta?
– Jak pan sobie zyczy. O co chodzi, monsieur?
Jason pokrecil glowa.
– Naprawde pani nie wie? Trzy czwarte pracownikow „Les Classiques” wspolpracuje z nami, a z jedna z najinteligentniejszych osob nawet sie nie skontaktowano. Oczywiscie jest to mozliwe, ze ktos uznal, iz nie mozna ryzykowac wciagajac, w to pania; to sie zdarza.
– Co sie zdarza? Jakie ryzyko? Kim pan jest?
– Teraz nie ma na to czasu. Tamci moga pani reszte dopowiedziec. Jestem tutaj dlatego, ze nigdy nie otrzymywalismy od pani raportow, a przeciez przez caly dzien rozmawia pani z waznymi klientami.
– Bardzo prosze wyrazac sie jasniej, monsieur.
– Powiedzmy, ze reprezentuje pewna grupe ludzi – Amerykanow, Francuzow, Anglikow, Holendrow – bedacych na tropie mordercy, ktory zabijal przywodcow politycznych i wyzszych wojskowych w kazdym z naszych krajow.
– Zabijal? Wojskowych, politykow… – Janine rozdziawila usta; popiol z papierosa spadl na jej wyprezona dlon. – O co tu chodzi? O czym pan mowi? Nigdy o czyms takim nie slyszalam!
– Moge pania tylko przeprosic – powiedzial cicho i szczerze Bourne. – Kontakt z pania nalezalo nawiazac kilka tygodni temu. To blad tego czlowieka, ktory byl przedtem na moim miejscu. Przykro mi; dla pani to jest na pewno szok.
– Tak, to szok, monsieur – wyszeptala dziewczyna. Jej wklesle cialo bylo napiete; na tle ceglanego muru przypominala wyprostowana i wymalowana trzcine. – Mowi pan o rzeczach dla mnie niepojetych.
– Ale teraz ja juz rozumiem – przerwal Jason. – Z pani ust o nikim ani slowa. Teraz to jest jasne.
– Nie dla mnie.
– Jestesmy na tropie Carlosa. Mordercy znanego pod pseudonimem Carlos.
– Carlos? – Panna Dolbert upuscila papierosa; byla zupelnie zaszokowana.
– On jest jednym z waszych najczestszych klientow, wszystko na to wskazuje. W gre wchodzi juz tylko osiem osob. Zasadzka powinna sie udac w ktorys z najblizszych dni i zabezpieczamy sie na wszelkie sposoby.
– Zabezpieczacie sie…?
– Zawsze istnieje niebezpieczenstwo wziecia zakladnikow, wszyscy to wiemy. Przewidujemy strzelanine, ale bedzie ona ograniczona do minimum. Podstawowy problem to sam Carlos. On poprzysiagl, ze nie da sie wziac zywcem; chodzi po ulicach podlaczony do ladunkow wybuchowych o sile tysiacfuntowej bomby. Ale poradzimy sobie i z tym. Nasi strzelcy wyborowi beda na miejscu; jeden celny strzal w glowe i sprawa zalatwiona.
–
Nagle Bourne spojrzal na zegarek.
– Zabralem pani dosc czasu. Musi pani wracac do zakladu, a ja na moj punkt obserwacyjny. Prosze pamietac, jesli mnie pani zobaczy na zewnatrz, to nie zna mnie pani. Jesli wejde do „Les Classiques”, to prosze mnie traktowac jak bogatego klienta. Chyba ze dostrzeze pani klienta, ktory wyda sie pani tym, o ktorego nam chodzi; wtedy prosze mi o tym niezwlocznie powiedziec… Jeszcze raz przepraszam za wszystko. Nastapila przerwa w lacznosci i tyle. To sie zdarza.
–
Jason przytaknal, obrocil sie na piecie i szybko ruszyl przejsciem miedzy budynkami w strone ulicy. Zatrzymal sie i obejrzal na Janine Dolbert. Stala bez ruchu pod sciana; w jej rozumieniu elegancki swiat
Siedzial przy oknie od ulicy blisko drzwi kafejki na rue Racine, gotow wstac i wyjsc w chwili, gdy zobaczy, ze pod drzwiami starego domu po przeciwnej stronie zjawil sie Claude Oreale. Jego pokoj znajdowal sie na czwartym pietrze, w mieszkaniu, ktore dzielil z dwoma innymi mlodymi mezczyznami; dojsc tam mozna bylo tylko po wysluzonych, stromych schodach. Bourne przewidywal, ze Oreale nie bedzie spokojnie szedl, gdy sie faktycznie pojawi.
Claude Oreale, ktory podczas rozmowy z Jacqueline Lavier na innych schodach, na Saint-Honore, wykazywal