– Czy ona wie o moim istnieniu?

– Tak. Wlasnie ona powiedziala, ze to nie moze byc prawda. Ze pan nie moglby byc zwiazany z Carlosem. Ja sadzilem, ze tak.

– Moze ja kiedys poznam.

– Malo prawdopodobne. Dopoki Carlos nie zostanie schwytany – o ile mozna go schwytac – nikt nie powinien nas widziec w panskim towarzystwie. Akurat nie w panskim. Pozniej – jesli bedzie jakies „pozniej” – byc moze nie bedzie pan chcial byc widziany w naszym towarzystwie. W moim. Jestem z panem szczery.

– Rozumiem to i doceniam. W kazdym razie prosze tej kobiecie podziekowac w moim imieniu. Prosze jej podziekowac za to, ze myslala, iz nie moglbym pracowac dla Carlosa.

Bourne skinal glowa.

– Czy ma pan pewnosc, ze panska prywatna linia nie jest na podsluchu?

– Absolutna. Jest regularnie sprawdzana, tak jak wszystkie aparaty, ktore pozostaja w gestii Brevet.

– Kiedy bedzie sie pan spodziewal; ze zadzwonie, to prosze samemu podniesc sluchawke i dwa razy odchrzaknac. Wtedy poznam, ze to pan. Gdyby z jakichs wzgledow nie mogl pan rozmawiac, to niech pan powie, zebym rano zatelefonowal do panskiej sekretarki. Zadzwonie jeszcze raz za dziesiec minut. Jaki to numer?

Villiers podal mu go.

– Panski hotel? – zapytal general.

– „Terrasse”. Rue de Maistre, Montmartre. Pokoj czterysta dwadziescia.

– Kiedy pan zacznie?

– Jak tylko bedzie to mozliwe. Dzis w poludnie.

– Niech pan bedzie jak stado wilkow – powiedzial stary zolnierz, pochylajac sie do przodu, niczym dowodca wydajacy instrukcje swoim oficerom. – Niech pan szybko atakuje.

27

– Ona byla taka czarujaca, doprawdy musze zrobic jej jakas przyjemnosc – wykrzykiwala Marie do telefonu emfatyczna francuszczyzna. – I temu uroczemu mlodemu mezczyznie; on mi tyle pomogl. Mowie panu, ta sukienka to byl succes fou! Taka jestem im wdzieczna.

– Pani opis, madame – odpowiedzial kulturalny mezczyzna z centralki telefonicznej „Les Classiques” – upewnia mnie, ze chodzi pani o Janine i Claude’a.

– Tak, oczywiscie, Janine i Claude, teraz sobie przypominam. Przesle obojgu bileciki z wyrazami wdziecznosci. Czy zna pan moze ich nazwiska? Chodzi mi o to, ze byloby bardzo niegrzecznie zaadresowac koperty tylko imionami „Janine” i „Claude”. Przypominaloby to listy do sluzby, nie sadzi pan? Czy moglby pan zapytac Jacqueline?

– To zbyteczne, madame. Ja je znam. I pozwoli pani, ze zauwaze, iz jest pani nie tylko laskawa, ale i delikatna. Janine Dolbert i Claude Oreale.

– Janine Dolbert i Claude Oreale – powtorzyla Marie, patrzac na Jasona. – Janine jest zona tego sympatycznego pianisty, prawda?

– Nie wydaje mi sie, by Mademoiselle Dolbert byla czyjakolwiek zona.

– Oczywiscie. Pomylilam ja z kims.

– Jesli pani pozwoli, madame, nie doslyszalem pani nazwiska.

– Ze tez o tym zapomnialam? – Marie odsunela aparat i zaczela mowic glosniej: – Wrociles, kochanie, i to tak wczesnie! Wspaniale. Rozmawiam z tymi przemilymi ludzmi z „Les Classiques”… Tak, zaraz, moj drogi. – Przyblizyla mikrofon do ust: – Ogromnie dziekuje. Byl pan naprawde bardzo uprzejmy.

Odlozyla sluchawke.

– Jesli kiedys zdecydujesz sie porzucic ekonomie – powiedzial Jason, ktory zaglebil sie w paryskiej ksiazce telefonicznej – to zajmij sie sprzedawaniem czegos. Kupilem kazde twoje slowo.

– Czy opisy byly dokladne?

– Co do joty. To z tym pianista swietnie zagralas.

– Uswiadomilam sobie, ze jezeli ona jest mezatka, to telefon figuruje na nazwisko meza…

– Nie – przerwal Bourne. – Jest tutaj. Dolbert, Janine, rue Losserand. – Zanotowal adres. – Oreale, z O na poczatku, prawda? Nie Au?

– Chyba tak. – Marie zapalila papierosa. – Naprawde wybierasz sie do nich do domu?

Bourne przytaknal.

– Gdybym pojechal po nich na Saint-Honore, zauwazyliby to ludzie Carlosa.

– Co z reszta? Lavier, Bergeron, ten ktos z centralki?

– Jutro. Dzisiaj zajmuje sie wzburzaniem fal.

– Czym?

– Chce ich wszystkich naklonic do mowienia. Zeby biegali tu i tam, mowiac rzeczy, ktorych nie powinni by mowic. Jeszcze przed zamknieciem caly sklep bedzie poinformowany dzieki tej Dolbert i Oreale’owi. Z ta dwojka skontaktuje sie dzisiaj wieczorem, a oni zatelefonuja do pani Lavier i tego faceta z centralki. Po pierwszym uderzeniu fali nastapi drugie. Telefon generala rozdzwoni sie dzis po poludniu. Do rana powinna zapanowac calkowita panika.

– Dwa pytania – odezwala sie Marie, ktora wstala z brzegu lozka i podeszla do niego. – Jak zamierzasz wydostac dwoje pracownikow z „Les Classiqes” w godzinach pracy? I do kogo chcesz dotrzec dzis wieczorem?

– Nikt nie zyje w bezruchu – odrzekl Bourne, spogladajac na zegarek. – Zwlaszcza w haute couture. Teraz jest jedenasta pietnascie; kolo poludnia dojade do mieszkania tej Dolbert i poprosze konsjerza, zeby zadzwonil do niej do pracy. On jej powie, zeby natychmiast wracala do domu. Pojawil sie pewien nie cierpiacy zwloki, jak najbardziej osobisty problem i byloby dobrze, gdyby sie nim zajela.

– Jaki problem?

– Nie wiem, ale ktoz ich nie ma?

– To samo zrobisz z Oreale’em?

– Prawdopodobnie odniesie to nawet lepszy skutek.

– Jestes okropny, Jasonie.

– Jestem smiertelnie powazny – rzekl Bourne, znowu wodzac palcem po kolumnie nazwisk. – Jest tutaj. Oreale, Claude Giselle. Bez objasnien. Rue Racine. Dotre do niego kolo trzeciej; kiedy z nim zalatwie sprawe, on popedzi z powrotem na Saint-Honore i rozkrzyczy sie.

– Co z pozostala dwojka? Kto to jest?

– Uzyskam ich nazwiska od Oreale’a albo od tej Dolbert, albo od obojga. Nie wiedzac o tym, pomoga mi wywolac drugie uderzenie fali.

Jason stal we wnece pod drzwiami domu na rue Losserand. Dzielilo go piec metrow od wejscia do niewielkiej kamienicy, w ktorej mieszkala Janine Dolbert – gdzie nieco wczesniej stropiony i dosc otyly konsjerz przysluzyl sie nieznajomemu, wyslawiajacemu sie elegancko mezczyznie, telefonujac do Mademoiselle Dolbert do pracy i mowiac jej, ze juz dwa razy zjawil sie jakis pan, ktory przyjezdzal limuzyna z kierowca i pytal o nia. Teraz znowu przyjechal, co konsjerz ma zrobic?

Zajechala niewielka czarna taksowka i doslownie wyskoczyla z niej podekscytowana, trupio blada Janine Dolbert. Jason ruszyl sie szybko spod drzwi i dopadl ja na chodniku, tuz przy wejsciu.

– To nie trwalo dlugo – odezwal sie, ujmujac ja za lokiec. – Jakze sie ciesze, ze pania znowu widze. Bardzo mi pani wtedy pomogla.

Janine Dolbert patrzyla na niego z otwartymi ustami – bo go rozpoznala i byla zdziwiona.

– Pan? Ten Amerykanin – powiedziala po angielsku. – Pan Briggs, prawda? Czy to pan jest tym, ktory…?

– Zwolnilem kierowce na godzine. Chcialem zobaczyc sie z pania prywatnie.

– Ze mna? Jakaz moglby pan miec do mnie sprawe?

– Nie wie pani? Dlaczego wiec spieszyla sie pani tutaj?

Jej wielkie oczy, ponizej krotko obcietych wlosow, spotkaly sie z jego oczami; na sloncu cere miala jeszcze

Вы читаете Tozsamosc Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату