– Niech sie pani nie zatrzymuje! Prosze isc dalej! Nie wchodzic do srodka!
– Skad pan wie, ze tu mieszkam?
– Malo jest rzeczy, ktorych nie wiemy.
– A jezeli wejde do hotelu… w srodku jest portier…
– Prosze pamietac, ze jest takze Lavier – przerwal jej Bourne. – Straci pani prace i nie znajdzie drugiej na Saint-Honore. A jak sie obawiam, bedzie to pani najmniejszy problem.
– Kim pan jest?
– Nie jestem wrogiem. – Jason spojrzal na dziewczyne. – Ale niech mnie pani nie zmusza, abym nim zostal.
– Wiec to pan jest tym Amerykaninem, o ktorym mowila Janine! I Claude Oreale!
– Carlos – dodal Bourne.
– Carlos? Co za obled?! Przez cale popoludnie nic tylko Carlos! I numery! Kazdy ma numer, o ktorym nigdy przedtem nie slyszal. Rozmowy o zasadzkach, ludzie z bronia! To istny obled!
– Zgadza sie. Niech pani idzie dalej! Bardzo prosze! Dla pani wlasnego dobra.
Szla juz mniej pewnym krokiem. Poruszala sie sztywno jak marionetka niepewna swych sznurkow.
– Jacqueline Lavier rozmawiala z nami o tym. – Jej glos zdradzal napiecie. – Powiedziala, ze to wszystko nie ma sensu, ze to… ze pan chce zniszczyc „Les Classiques”, ze pewnie zaplacila panu za to inna firma!
– A co innego mogla powiedziec?
– Jest pan wynajetym prowokatorem! Powiedziala nam prawde!
– A czy powiedziala wam takze, zebyscie zachowali dyskrecje? Zebyscie nie mowili nikomu ani slowa?
– Oczywiscie!
– A przede wszystkim – ciagnal Jason, jakby jej nie slyszal – zebyscie nie kontaktowali sie z policja, co w tej sytuacji wydawaloby sie najrozsadniejszym wyjsciem. Moze nawet jedynym.
– Tak, oczywiscie…
– To wcale nie jest takie oczywiste – powiedzial Bourne. – Ja wam tylko przekazuje informacje. Jestem lacznikiem, pionkiem niewiele wiekszym od pani. Nie przyszedlem pani przekonywac, ale przekazac informacje. Sprawdzamy Dolbert; otrzymala od nas falszywa wiadomosc.
– Janine?… – Zdumieniu Monique Brielle towarzyszyla coraz wieksza dezorientacja. – Mowila nieprawdopodobne rzeczy! Rownie nieprawdopodobne jak histeryczne krzyki Claude’a, jak to, co mowili Claude. Ale to, co ona powiedziala, bylo sprzeczne z jego wersja.
– Wiemy o tym, to celowa robota. Jest w kontakcie z Azurem.
– Z firma Azura?
– Niech ja pani sprawdzi jutro. Powie jej o tym.
– Ale o czym?
– Po prostu prosze to zrobic. To moze miec pewien zwiazek.
– Z czym?
– Z zasadzka. Azur moze pracowac dla Interpolu.
– Interpol? Zasadzki? Ten sam obled! Nikt nie bedzie wiedzial, o czym pan mowi!
– Lavier wie. Musi pani skontaktowac sie z nia natychmiast. – Doszli do nastepnej ulicy i Jason wzial ja za ramie. – Zostawie pania tu na rogu. Prosze wracac do hotelu i zadzwonic do Jacqueline. Niech pani jej powie, ze sprawa jest o wiele powazniejsza, niz myslelismy. Wszystko sie wali. Najgorzej, ze ktos przeszedl na ich strone. Nikt z branzy handlowej, ktos znacznie wyzej, ktos, kto wie wszystko.
– Przeszedl na ich strone? Co to znaczy?
– W „Les Classiques” jest zdrajca. Prosze jej powiedziec, zeby uwazala. Na kazdego. Inaczej moze sie to zle skonczyc dla nas wszystkich.
Bourne puscil jej reke. Zszedl z kraweznika, przecial jezdnie. Znalazl brame i szybko sie w niej schowal. Przysunal twarz do muru i wyjrzal. Monique Brielle zawrocila i szybko wracala do hotelu. Zaczela sie panika. Pora zadzwonic do Marie.
– Martwie sie, Jasonie. Juz sie prawie zalamal. Malo brakowalo, a rozplakalby sie przez telefon. Co bedzie, kiedy ja zobaczy? Musi to bardzo przezywac.
– Da sobie rade – powiedzial Bourne, przygladajac sie ruchowi na Champs Elysees ze szklanej budki. Zalowal, ze nie zna lepiej Andre Villiersa. – Jezeli nie, to zginie przeze mnie. Nie chcialbym miec go na sumieniu, ale to ja go do tego namowilem. Powinienem byl dopasc ja sam i trzymac moja glupia gebe na klodke.
– Musiales tak zrobic. Widziales na schodach d’Anjou i nie dostalbys sie do srodka.
– Moglem cos wymyslic. Obydwoje wiemy, ze pomyslow mi nie brakuje; mam ich az nadto.
– Ale tylko w ten sposob cos osiagniesz! Wywolujac panike zmuszasz tych, ktorzy pracuja dla Carlosa, by sie zdemaskowali. Beda musieli jakos powstrzymac panike, a sam mowiles, ze Jacqueline Lavier do tego nie wystarczy. Jasonie, gdy go zobaczysz, bedziesz wiedzial, ze to on. Dostaniesz go! Na pewno!
– Mam nadzieje, mam nadzieje. Dokladnie wiem, co robie, ale czasami… – Bourne zamilkl. Nie chcial o tym mowic, ale musial. – Mam metlik w glowie. Jakbym sie rozpadal na dwie cholerne czesci. Jedna mowi: ratuj sie. Druga na moje nieszczescie wola: scigaj Carlosa.
– I robisz to przez caly czas, prawda? – powiedziala lagodnie Marie.
– Carlos nic mnie nie obchodzi! – wrzasnal Jason ocierajac pot z czola. Czul, ze jest mu zimno. – Mozna oszalec – dodal, nie wiedzac do konca, czy powiedzial te slowa na glos, czy w mysli.
– Jasonie!
– Co?
– Wracaj. Wracaj, kochanie, bardzo prosze.
– Dlaczego?
– Jestes zmeczony. Musisz odpoczac.
– Musze pojsc do Trignona. Pierre’a Trignona, tego ksiegowego.
– Odloz to do jutra. Mozna z tym poczekac do jutra.
– Nie. Nie jestem generalem, zeby czekac do jutra.
– Posluchaj – rzekla Marie nie dajac za wygrana. – Cos sie z toba dzieje. To zdarzalo sie juz przedtem, obydwoje o tym wiemy, kochanie, i wiemy takze, ze kiedy to sie dzieje, musisz wszystko zostawic. Wracaj do hotelu, Jasonie. Prosze.
Bourne zamknal oczy. Pot wysychal, zamiast zgrzytania slyszal znow halas z ulicy. Widzial gwiazdy na zimnym nocnym niebie, zniklo oslepiajace slonce i nieznosny upal. Wszystko zniklo.
– Czuje sie dobrze. Naprawde, wszystko w porzadku. Mialem po prostu pare zlych chwil.
– Jasonie – Marie mowila wolno zmuszajac go do sluchania. – Co je wywolalo?
– Nie wiem.
– Widziales sie z ta kobieta, z Brielle. Czy powiedziala ci cos? Cos, co nasunelo ci jakies skojarzenia?
– Nie jestem pewien. Bylem zbyt pochloniety tym, co mam jej powiedziec.
– Zastanow sie, kochanie, prosze!
Bourne zamknal oczy probujac sobie przypomniec. Czy rzeczywiscie? Czy zostalo cos powiedziane mimochodem lub tak szybko, ze umknelo jego uwagi?
– Nazwala mnie prowokatorem – powiedzial Jason nie rozumiejac, dlaczego powtarza to slowo. – Ale w gruncie rzeczy jestem prowokatorem, prawda? Tym sie wlasnie zajmuje.
– Tak – powiedziala Marie.
– Musze sie brac do roboty – ciagnal Bourne. – Trignon mieszka zaledwie pare domow stad. Chce sie z nim spotkac przed dziesiata.
– Uwazaj na siebie – powiedziala Marie, a jej glos wydawal sie nieobecny.
– Bede uwazal. Kocham cie.
– Wierze w ciebie – powiedziala Marie St. Jacques.