– Nie mam co do tego watpliwosci – zgodzila sie Lavier tonem, w ktorym pobrzmiewal szacunek dla kregow finansjery. – Niedlugo wroce, monsieur.

Na pewno, pomyslal Bourne, kiedy dyrektorka „Les Classiques” opuscila gabinet. Mme Lavier nie dopusci do tego, zeby zmeczony i bogaty bubek mial zbyt wiele czasu do namyslu. Wroci tu z najbardziej kosztownymi kreacjami, ktore w pospiechu uda sie jej zebrac. W takim razie – o ile w pokoju znajdowalo sie cos, co moglo rzucic swiatlo na system kontaktow Carlosa lub na sposob dzialania tego mordercy – nie mial czasu do stracenia. Jezeli cos takiego tu bylo, powinien szukac na biurku lub w jego poblizu.

Jason krazyl wokol wspanialego krzesla stojacego pod sciana. Udawal ozywione zainteresowanie fotografiami, ale uwage skoncentrowal na biurku. Lezaly na nim faktury, pokwitowania, nie zaplacone rachunki, a obok czekajace na podpis Lavier urzedowe listy z ponagleniami dluznikow. Notatnik z adresami lezal otwarty; na stronie widnialy cztery nazwiska. Jason zblizyl sie, by lepiej widziec. Byly to nazwy firm z wyszczegolnionymi w nawiasach kontaktami, przy czym stanowisko danej osoby w firmie zostalo podkreslone. Zastanawial sie wlasnie, czy powinien zapamietac kazda firme i kazde z nazwisk, kiedy jego spojrzenie natrafilo na wystajacy kawalek kartki z numerami telefonow. Widac bylo jedynie brzeg; reszte zakrywal aparat telefoniczny. Dostrzegl tam jeszcze cos, cos ledwo widocznego – kartke przyklejona do blatu biurka za pomoca biegnacego wzdluz krawedzi paska przezroczystej tasmy. Tasma wydawala sie stosunkowo nowa, niedawno naklejona na papier i polerowane drewno. Zadnych zagietych brzegow ani sladow, ktore swiadczylyby, ze jest tu juz od dawna.

Instynkt.

Bourne wzial do reki telefon, chcac odstawic go na bok. Nagle drgania rozbrzmiewajacego dzwonka przebiegly mu przez dlon – przenikliwy, paralizujacy dzwiek. Odlozyl aparat na biurko i odsunal sie od niego w chwili, gdy z korytarza wpadl do pokoju mezczyzna bez marynarki. Stanal, wpatrujac sie w Jasona przestraszonym, lecz ostroznym spojrzeniem. Telefon zadzwonil ponownie. Mezczyzna szybko podszedl do biurka i podniosl sluchawke.

– Allo? – Zapadla cisza, podczas ktorej intruz z pochylona glowa wsluchiwal sie w to, co mowi rozmowca. Byl sniadym, muskularnym mezczyzna w nieokreslonym wieku, zamaskowanym rowna opalenizna. Napieta twarz o waskich ustach okalaly krotko ostrzyzone, ciemnobrazowe wlosy. Kiedy przekladal sluchawke z reki do reki, widac bylo, jak pracuja mu miesnie pod skora golych ramion.

– Pas ici maintenant. Je ne sais pas la reponse. Appelez encore – powiedzial ochryple, odlozyl sluchawke i spojrzal na Jasona. – Ou est Jacqueline?

– Prosze troche wolniej – sklamal Bourne. – Moj francuski jest bardzo ubogi.

– Przepraszam – powiedzial opalony mezczyzna. – Szukalem Madame Lavier.

– Wlascicielki?

– Mozna tak powiedziec. Gdzie ona jest?

– Wlasnie ogolaca mnie z gotowki – odparl z usmiechem Jason, podnoszac szklanke do ust.

– O! A kim pan jest, monsieur?

– A pan?

Mezczyzna uwaznie przyjrzal sie Bourne’owi.

– Rene Bergeron.

– Na Boga! – wykrzyknal Jason. – Ona wlasnie pana szuka. Pan jest znakomity, panie Bergeron. Madame Lavier kazala mi spogladac na panskie kreacje jako na dzielo nowego mistrza. – Bourne ponownie usmiechnal sie. – Byc moze z pana powodu bede musial zadepeszowac na Wyspy Bahama po wielka sume pieniedzy.

– Jest pan bardzo uprzejmy, monsieur. I przepraszam za obcesowe wtargniecie.

– Lepiej, ze to pan odebral telefon, a nie ja. Berlitz [1] bardzo by sie na mnie zawiodl.

– Sami kupcy, dostawcy, wrzeszczacy idioci. Z kim, monsieur, mam zaszczyt rozmawiac?

– Briggs – powiedzial, nie majac pojecia, skad wzielo mu sie to nazwisko. Byl zdziwiony, ze pojawilo sie tak szybko, w tak naturalny, sposob. – Charles Briggs.

– Milo mi pana poznac. – Bergeron wyciagnal dlon. Mial mocny uscisk. – Wspomnial pan, ze Jacqueline mnie szuka?

– Obawiam sie, ze z mojego powodu.

– Znajde ja. – Projektant pospiesznie wyszedl.

Nie odrywajac wzroku od drzwi Bourne szybko podszedl do biurka i polozyl dlon na telefonie. Przesunal go na bok, odslaniajac przylepiona kartke. Zobaczyl dwa numery; poczatkowe cyfry pierwszego wskazywaly na centrale telefoniczna w Zurychu; drugi z pewnoscia byl paryski.

Instynkt. Mial racje, pasek przezroczystej tasmy okazal sie tym jedynym, potrzebnym mu sygnalem. Zapamietal oba numery. Postawil telefon na miejsce i odsunal sie.

Ledwo udalo mu sie odejsc od biurka, kiedy do pokoju wpadla Madame Lavier ze sterta sukienek przewieszonych przez ramie.

– Spotkalam Rene na schodach. Entuzjastycznie poparl moj wybor. Powiedzial mi rowniez, ze nazywa sie pan Briggs.

– Sam bym sie przedstawil. – Bourne usmiechnal sie w reakcji na uraze w glosie Lavier. – Ale nie przypominam sobie, zeby pani o to pytala.

– Tropy w puszczy, monsieur. Prosze, oto prawdziwa uczta dla oczu! – Z namaszczeniem rozlozyla sukienki na kilku krzeslach. – Jestem swiecie przekonana, ze to jedna z najlepszych kolekcji, jaka dostarczyl nam Rene.

– Dostarczyl? – zapytal Jason. – To on tu nie pracuje?

– Tak tylko sie mowi; jego pracownia jest na koncu korytarza. Ale to jego sanktuarium. Nawet ja drze, kiedy musze tam wejsc.

– Sa cudowne – mowil Bourne, przechodzac od jednej kreacji do drugiej. – Ale ja nie chce jej oszolomic, lecz tylko udobruchac – dodal, wskazujac na trzy sukienki. – Wezme te.

– Dobry wybor, Monsieur Briggs!

– Jesli mozna, prosilbym o zapakowanie ich razem z reszta rzeczy.

– Oczywiscie. Panska wybranka musi byc szczesliwa.

– Owszem, milo spedza sie z nia czas, ale to jeszcze dziecko. Obawiam sie, ze zepsute dziecko. Tymczasem ja duzo wyjezdzalem i nie poswiecalem jej wystarczajaco wiele uwagi. W tej sytuacji powinienem zaproponowac pokoj. To jeden z powodow, dla ktorego wyslalem ja do Cap Ferrat. – Usmiechnal sie i wyjal portfel od Louisa Vuittona. – La facture, s’il vous plait?

– Jedna z dziewczat niezwlocznie dopilnuje wysylki. – Madame Lavier nacisnela guzik interkomu stojacego obok telefonu. Jason przygladal sie jej czujnie; gdyby spojrzenie kobiety spoczelo na nieco przesunietym aparacie, powiedzialby, ze to Bergeron odebral telefon. – Envoyez Janine ici avec les vetements sur comptoir cinq. Aussi la facture. – Wstala. – Jeszcze jedno brandy, Monsieur Briggs?

– Merci bien.

Bourne wyciagnal kieliszek. Wziela go od niego i podeszla do barku. Jason wiedzial, ze jeszcze nie nadszedl czas na to, co sobie zaplanowal; ta chwila juz niedlugo nadejdzie – kiedy rozstanie sie z pieniedzmi – ale jeszcze nie teraz. Mogl jednakze w dalszym ciagu urabiac grunt pod przyszla spolke z dyrektorem i wspolwlascicielka „Les Classiques”.

– Ten Bergeron – zaczal. – Wspomniala pani, ze w kontrakcie z nim ma pani zagwarantowana wylacznosc?

Madame Lavier odwrocila sie z kieliszkiem w dloni.

– Och, tak. Jestesmy jakby rodzina.

Bourne przyjal brandy, podziekowal skinieniem glowy i usiadl w fotelu obok biurka.

– To dobry uklad – zauwazyl bez wyraznego zwiazku.

Wysoka, chuda jak szczapa sprzedawczyni, z ktora Bourne rozmawial na poczatku, weszla do gabinetu z ksiega rachunkowa w dloni. Padly szybkie instrukcje i sumy; kazda z sukienek zostala osobno wyceniona, podczas gdy ksiega przeszla z rak do rak. Lavier podala ja Jasonowi do sprawdzenia.

– La facture – powiedziala.

Bourne potrzasnal glowa, odmawiajac sprawdzenia.

– Combien? – zapytal.

Вы читаете Tozsamosc Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату