– Nie pytaj mnie o to.
– Ale ja pytam!
– Posluchaj, Marie. Od dwudziestu czterech godzin nie bylem w domu. A przez ostatnie dwanascie czekalem tu na twoj telefon. Postaraj sie mnie zrozumiec; nie ja radze ci wracac. Takie sa rozkazy od twojego rzadu.
– Rozkazy? Bez zadnych wyjasnien?
– Tak to wyglada… Tylko tyle powiem. Chca, zebys wyniosla sie stamtad. Chca, zeby zostal sam… Tak to wyglada.
– Przykro mi, Alan! To wcale tak nie wyglada. Do widzenia! – Z trzaskiem odlozyla sluchawke i natychmiast zacisnela dlonie, zeby opanowac drzenie rak.
Mezczyzna w tradycyjnie skrojonym garniturze obslugujacy centralke telefoniczna pstryknal czerwonym przelacznikiem blokujacym linie. Od tej chwili wszyscy dzwoniacy z miasta slyszeli sygnal zajety. Robil tak raz czy dwa na godzine, chocby tylko po to, zeby dac odpoczac umyslowi i wymazac z pamieci te wszystkie bzdury, ktore musial wyglosic w ciagu ostatnich minut. Potrzeba milczenia ogarniala go zawsze po szczegolnie nudnej rozmowie, a wlasnie taka skonczyl. Zona posla do Zgromadzenia Narodowego probowala zataic przed mezem bezwstydna cene jednego zakupu, rozkladajac ja na kilka pozycji. Dosc! Potrzebowal kilku minut wytchnienia.
Uderzyla go ironia tej sytuacji. Jeszcze nie tak dawno temu inni obslugiwali na jego polecenie centralki telefoniczne. W kompaniach handlowych w Sajgonie czy osrodkach lacznosci na jego olbrzymich plantacjach w delcie Mekongu. A teraz on siedzial przed pulpitem centralki nalezacej do kogos innego w eleganckim otoczeniu Saint-Honore. Swietnie ujal to angielski poeta: sa rzeczy na niebie i ziemi, o ktorych nie snilo sie filozofom.
Uslyszal smiech na schodach; podniosl wzrok. To Jacqueline wychodzila wczesniej, z pewnoscia z jednym z tych holubionych przez nia, bogatych znajomych. Nie bylo co do tego watpliwosci: Jacqueline miala talent, jesli chodzi o wydobywanie zlota z dobrze strzezonych kopalni, a nawet brylantow od De Beersa. Nie widzial dokladnie mezczyzny idacego obok Jacqueline. Szedl po jej drugiej stronie, a glowe trzymal dziwnie odwrocona.
Nagle zobaczyl go na moment; ich spojrzenia zderzyly sie gwaltownie. Siwowlosemu operatorowi zaparlo dech w piersi. Zamarl na chwile, niedowierzajacym wzrokiem wpatrujac sie w te twarz, glowe, ktorej nie widzial od tylu lat! Wtedy widywal ja prawie zawsze w ciemnosciach, bo pracowali noca… umierali noca.
O moj Boze, to on! Wrocil z zywych – martwych – koszmarow nocnych o tysiace mil stad. To byl on!
Niczym w transie siwowlosy mezczyzna wstal od centralki, sciagnal z glowy sluchawki z mikrofonem i upuscil je z brzekiem na podloge. Centralka rozblysla zgloszeniami polaczen, na ktore jedyna odpowiedzia bylo nieharmonijne buczenie. Mezczyzna w srednim wieku zszedl z platformy i szybko ruszyl w strone przejscia, zeby miec lepszy widok na Jacqueline Lavier i upiora, ktory jej towarzyszyl. Upior byl zabojca – bardziej niz ktokolwiek na swiecie. Mowili, ze to moze sie zdarzyc, ale im nie wierzyl. Teraz uwierzyl! To byl ten czlowiek!
Teraz widzial ich wyraznie. Widzial jego. Schodzili w strone centralnego przejscia prowadzacego na zewnatrz. Musi ich zatrzymac. Zatrzymac Jacqueline! Ale gdyby narobil halasu, podniosl krzyk, podpisalby na siebie wyrok smierci. Natychmiastowy strzal w glowe.
Doszli do drzwi; tamten je otworzyl i wypuscil ja na chodnik. Siwowlosy wyskoczyl ze swojej kryjowki i przebiegl przejsciem miedzy stoiskami do frontowej witryny. Tamten przywolal taksowke, otworzyl drzwiczki i gestem zaprosil Jacqueline do srodka. O Boze! Odjezdzala!
Mezczyzna w srednim wieku odwrocil sie i najszybciej jak mogl pobiegl w strone schodow. Zderzyl sie z para zdumionych klientow i sprzedawczynia, odpychajac brutalnie cala trojke na bok. Wbiegl po schodach i przemknal przez balkon i korytarz w strone otwartych drzwi od pracowni.
– Rene! Rene! – wrzasnal, wpadajac do srodka. Zdumiony Bergeron podniosl wzrok znad szkicownika.
– Co sie stalo?
– Ten facet z Jacqueline! Kto to jest? Jak dlugo tu byl?
– O prawdopodobnie to Amerykanin – odpowiedzial projektant. – Nazywa sie Briggs. Wypchany pieniedzmi bubek; zrobil dzis u nas niezle zakupy.
– Dokad pojechali?
– W ogole nie wiedzialem, ze gdzies wyjechali.
– Wyszla z nim!
– Nasza Jacqueline wciaz zachowuje klase, co? I zdrowy rozsadek.
– Znajdz ich! Skontaktuj sie z nia!
– Dlaczego?
– On wie. Zabije ja!
– Co?
– To on! Przysiegam! Ten czlowiek to Kain!
15
– Ten czlowiek to Kain – powiedzial pulkownik Jack Manning dobitnie, jak gdyby spodziewal sie, ze co najmniej trzech sposrod czterech cywili siedzacych przy stole konferencyjnym w Pentagonie zaprzeczy mu. Kazdy z nich byl starszy niz on i kazdy uwazal sie za bardziej doswiadczonego. Zaden nie zdobylby sie na to, by przyznac, ze armia uzyskala informacje tam, gdzie jego macierzystej organizacji to sie nie udalo. Znajdowal sie tam jeszcze czwarty cywil, ale jego zdanie nie liczylo sie. Byl on czlonkiem Komisji Nadzoru w Kongresie i z tego wzgledu nalezalo odnosic sie do niego z szacunkiem, lecz nie traktowac powaznie.
– Jesli sie teraz nie ruszymy – mowil dalej Manning – nawet ryzykujac ujawnienie wszystkiego, czego sie dowiedzielismy, to on moze znowu wymknac sie z sieci. Jedenascie dni temu przebywal w Zurychu. Jestesmy przekonani, ze jeszcze tam jest. I, prosze panow, to naprawde jest Kain.
– To nie byle jakie oswiadczenie – stwierdzil lysiejacy, podobny z wygladu do ptaka naukowiec z Rady Bezpieczenstwa Narodowego, kiedy przeczytal wreczony kazdemu z oddelegowanych do rozmow przy tym stole arkusz ze sprawozdaniem dotyczacym Zurychu. Nazywal sie Alfred Gillette i byl specjalista od doboru i oceny kadr, a w Pentagonie uwazano, iz jest inteligentny, msciwy i ma wysoko postawionych przyjaciol.
– Mnie ono zaskakuje – dodal Peter Knowlton, jeden z wicedyrektorow Centralnej Agencji Wywiadowczej, mezczyzna po piecdziesiatce, ktory zachowal na zawsze sposob ubierania sie, aparycje i maniery czlonka Ivy League sprzed trzydziestu lat. – Wedlug naszych informatorow Kain byl w tym samym czasie, jedenascie dni temu, w Brukseli, a nie w Zurychu. Nasi informatorzy rzadko kiedy sie myla.
– To dopiero jest nie byle jakie oswiadczenie – powiedzial trzeci cywil, jedyny przy tym stole, ktorego Manning naprawde szanowal. Byl to najstarszy z obecnych, czlowiek nazwiskiem Dawid Abbott, dawny plywak olimpijczyk, o intelekcie, ktory dorownywal jego sprawnosci fizycznej. Teraz zblizal sie juz do siedemdziesiatki, ale nadal trzymal sie prosto, umysl mial tak samo bystry jak zawsze i jego wiek zdradzala jedynie twarz – pomarszczona za sprawa nigdy przez niego nie ujawnianych, burzliwych przezyc. „On wie, co mowi” – pomyslal pulkownik. Obecnie Abbott nalezal co prawda do wszechmocnego Komitetu Czterdziestu, ale z CIA zwiazany byl od czasu, kiedy wylonila sie ona z OSS. Koledzy z wywiadu przezwali go Milczacym Mnichem z Tajnych Sluzb.
– Kiedy ja pracowalem w agencji – mowil dalej ze smiechem Abbott – informatorzy przeczyli sobie nawzajem rownie czesto, jak sie zgadzali ze soba.
– My mamy inne metody sprawdzania – obstawal przy swoim wicedyrektor. – Bez urazy, panie Abbott, ale nasze urzadzenia do przekazywania informacji dzialaja doslownie blyskawicznie.
– To sa urzadzenia, a nie sprawdzanie. Ale nie bede sie spieral; zdaje sie, ze mamy tu roznice zdan. Bruksela czy Zurych.
– Argumenty przemawiajace na korzysc Brukseli sa niepodwazalne – jeszcze raz stanowczo stwierdzil Knowlton.
– Wysluchajmy ich – powiedzial lysawy Gillette, poprawiajac okulary. – Mozemy wrocic do sprawozdania na temat Zurychu; mamy je przed soba. Rowniez nasi informatorzy maja cos do zaoferowania, choc nie przeczy to pobytowi w Brukseli czy tez w Zurychu. Wydarzylo sie to szesc miesiecy temu.
Siwowlosy Abbott spojrzal na Gillette’a.
– Szesc miesiecy temu? Nie przypominam sobie, zeby Rada Bezpieczenstwa Narodowego dostarczyla jakas