potwierdzi wszystkie fakty. A druga historie, tego calkowicie falszywego oswiadczenia o kradziezy milionow z Gerneinschaft, przyczepiono do rownie falszywej informacji, ze jestem poszukiwana za zabicie trzech osob w Zurychu. Zostala dodana. Rozmyslnie.
– Wyjasnij mi to, prosze.
– Wyjasnienie jest tutaj, Jasonie. Wierz mi, kiedy ci to mowie. Mamy je przed soba.
– Co?
– Ktos probuje przeslac nam wiadomosc.
19
Ciezki wojskowy woz pedzil przez Manhattan East River Drive w kierunku poludniowym, a jego reflektory oswietlaly wirujace resztki marcowej sniezycy. Major na tylnym siedzeniu drzemal, jego dluga postac wtulona byla w kat, nogi wyciagniete na ukos. Na kolanach mial teczke. Cienka nylonowa linka przymocowana metalowym zaciskiem do raczki przeciagnieta byla przez prawy rekaw munduru i w dol do paska. Tylko dwa razy w ciagu ostatnich dziewieciu godzin zdjal zabezpieczenie. Raz, kiedy wyjezdzal z Zurychu, i drugi, kiedy przyjechal na lotnisko Kennedy’ego. W obu tych miejscach jednakze urzednicy z ramienia rzadu Stanow Zjednoczonych nadzorowali celnikow – scislej, nadzorowali teczke. Nie powiedziano im dlaczego; po prostu dostali rozkaz obserwowania kontroli celnej. W razie najmniejszego odchylenia od zwyklej rutyny – jak nieuzasadnione zainteresowanie teczka – mieli interweniowac. Nawet przy uzyciu broni.
Nagle rozleglo sie ciche dzwonienie; major otworzyl oczy i podniosl lewa reke do twarzy. Byl to zegarek; nacisnal guziczek i mruzac oczy zerknal na druga tarcze dwustrefowego zegarka. Pierwsza wskazywala czas w Zurychu, druga – w Nowym Jorku; sygnal zostal nastawiony przed dwudziestu czterema godzinami, kiedy oficer otrzymal rozkazy telegraficznie. Lacznosc bedzie za trzy minuty. To znaczy, pomyslal major, bedzie, jezeli Zelazny Zad jest tak punktualny, jak tego zada od podwladnych. Oficer wyprostowal sie, niezgrabnie manewrujac teczka, po czym pochylil sie.
– Sierzancie, niech pan nastawi radio na czternascie trzydziesci megahercow.
– Tak jest. – Sierzant pstryknal dwoma przelacznikami w radiu pod deska rozdzielcza, a potem przekrecil galke na czestotliwosc 1430. – Juz jest, panie majorze.
– Dziekuje. Czy mikrofon siegnie tu do tylu?
– Nie wiem. Nigdy nie probowalem, panie majorze. – Kierowca wyjal z uchwytu maly plastikowy mikrofon i rozciagnal zwiniety spiralnie sznur. – Mysle, ze tak.
Z glosnika buchnal jazgot zaklocen, gdy odbiornik automatycznie wybieral i zagluszal pasma. Polaczenie mialo nastapic w ciagu paru sekund, i rzeczywiscie nastapilo.
– Treadstone? Treadstone, zglos sie.
– Tu Treadstone – powiedzial major Gordon Webb. – Slysze was dobrze. Odbior.
– Podac polozenie.
– Okolo mili na poludnie od Triboro na East River Drive – powiedzial major.
– Masz niezly czas – dal sie slyszec glos z glosnika.
– Bardzo mi milo. Bede mial szczescie…
Nastapila krotka przerwa, uwaga majora nie zostala dobrze przyjeta.
– Jedz do jeden-cztery-zero, Siedem-Jeden Wschodnia. Powtorzyc.
– Jeden-cztery-zero, Siedemdziesiata Pierwsza Wschodnia.
– Pojazd trzymac z daleka. Przejsc pieszo.
– Zrozumiano.
– Koniec. Bez odbioru.
– Bez odbioru – Webb wylaczyl nadawanie i zwrocil kierowcy mikrofon. – Sierzancie, niech pan zapomni ten adres. Pana nazwisko jest teraz na bardzo scislej liscie.
– Jasne, panie majorze. Zreszta i tak nic prawie nie bylo slychac. Ale skoro nie wiem, gdzie to jest i nie mozemy tam pojechac samochodem, to gdzie mam pana wysadzic?
Webb usmiechnal sie.
– Nie dalej niz w odleglosci dwoch przecznic. Zasnalbym po drodze, gdybym mial isc dalej.
– To moze na rogu Lex i Siedemdziesiatej Drugiej?
– A to beda dwie przecznice?
– Nie wiecej niz trzy.
– Jak to sa trzy przecznice, to ty jestes szeregowy.
– To bym nie mogl pana majora zabrac z powrotem. Szeregowcy nie maja takich uprawnien.
– Jak tam chcesz, kapitanie. – Webb zamknal oczy. Po dwoch latach mial wreszcie zobaczyc Treadstone-71. Wiedzial, ze powinien byc podniecony, ale nie byl. Odczuwal tylko zmeczenie i bezsilnosc. Co sie stalo?
Nieustanny szum opon dzialal hipnotyzujaco; rytm ten ulegal ostrym zakloceniom tam, gdzie asfalt i kola do siebie nie przylegaly. Odglosy te przywolaly wspomnienia z dawnych czasow – skrzeczace halasy dzungli splecione w jeden ton. A potem noc – tamta noc – gdy dokola mial tylko oslepiajace swiatla i staccato wybuchow, mowiace o bliskiej smierci. Ale nie umarl; cud, ktory sprawil pewien czlowiek, wrocil mu zycie… mijaly lata, a tej nocy, tych dni mial nigdy nie zapomniec. Co sie, do diabla, stalo?
– Jestesmy, panie majorze.
Webb otworzyl oczy; otarl pot z czola. Spojrzal na zegarek, zlapal teczke i siegnal do klamki.
– Bede tu miedzy dwudziesta trzecia a dwudziesta trzecia trzydziesci, sierzancie. Jezeli nie bedziecie mogli zaparkowac, to po prostu prosze krazyc, a ja was znajde.
– Tak jest, panie majorze. – Kierowca obrocil sie w fotelu. – Panie majorze, czy potem jeszcze gdzies jedziemy?
– O co chodzi? Macie jakis kurs?
– Alez skad, pan major wie, ze jestem do pana przydzielony, dopoki mnie pan nie zwolni. Ale te ciezkie wozy ciagna benzyne jak dawne Shermany. Jezeli mamy jechac daleko, to lepiej wziac paliwo.
– Przepraszam. – Major mu przerwal. – Dobrze, i tak musicie sami znalezc, gdzie to jest, bo ja nie wiem. Pojedziemy na prywatne lotnisko w Madison, w New Jersey. Mam tam byc nie pozniej niz o godzinie zero.
– Cos mi sie wydaje – rzekl kierowca – ze od dwudziestej trzeciej trzydziesci to mozemy sie nie wyrobic, panie majorze.
– A wiec o dwudziestej trzeciej. Dziekuje. – Webb wysiadl z wozu, zamknal drzwi i odczekal, az brazowy pojazd wlaczy sie w strumien ruchu na Siedemdziesiatej Drugiej Ulicy. Zszedl z kraweznika i skierowal sie na poludnie w strone Siedemdziesiatej Pierwszej.
Cztery minuty pozniej stal przed dobrze utrzymanym domem z brunatnego piaskowca. Jego stonowany bogaty wystroj pasowal do pozostalych domow na tej wysadzanej drzewami ulicy. Byla to cicha ulica, zamozna, a pieniadze stare. Tego miejsca na Manhattanie nikt by nie podejrzewal o to, ze moze byc siedziba jednej z najtajniejszych operacji wywiadowczych w kraju. A od dwudziestu minut major Gordon Webb byl jedna z osmiu czy dziesieciu osob, ktore wiedzialy o jej istnieniu.
Treadstone-71.
Szedl po schodach, zdajac sobie sprawe z tego, ze wywolany jego ciezarem nacisk na stalowe siatki wtopione w kamien uruchomil urzadzenia elektroniczne, ktore z kolei wlaczyly kamery przekazujace jego obraz na monitory wewnatrz. Poza tym wiedzial niewiele, z wyjatkiem tego, ze Treadstone-71 jest zawsze czynne – obslugiwane i nadzorowane dwadziescia cztery godziny na dobe przez kilka starannie dobranych osob o nieznanej tozsamosci.
Wszedl na najwyzszy stopien i zadzwonil. Zwykly dzwonek, ale nie przy zwyklych drzwiach, major nie mial co do tego watpliwosci. Ciezkie drewno przynitowane bylo do plyty stalowej, zelazne ozdoby w rzeczywistosci byly nitami, a wielka mosiezna galka maskowala czujnik, ktory powodowal, ze przy wlaczonym alarmie stalowe rygle wskakiwaly w stalowe gniazda za dotknieciem ludzkiej reki. Webb spojrzal w gore na okna. Kazda szyba, jak wiedzial, miala grubosc dwoch do trzech centymetrow i wytrzymywala pocisk kalibru 30. Treadstone-71 bylo forteca.
Drzwi otworzyly sie i major bezwiednie usmiechnal sie do postaci, ktora w nich stala – tak bardzo wydala mu