sie nie na miejscu. Byla to drobna, siwowlosa, elegancka kobieta o delikatnych, arystokratycznych rysach i manierach wskazujacych na dobre urodzenie i pieniadze. Jej glos potwierdzil te ocene; byla to wymowa znad srodkowego Atlantyku, doskonalona w najlepszych szkolach i na niezliczonych meczach polo.
– Jak to milo z pana strony, ze pan wpadl, panie majorze. Jeremy pisal, ze pan sie wybiera. Niechze pan wejdzie. Milo znow pana widziec.
– Mnie rowniez milo znowu pania zobaczyc – odpowiedzial Webb, wchodzac do urzadzonego ze smakiem foyer. Gdy drzwi sie zamknely, dodal: – Ale nie wiem, gdzie sie spotkalismy.
Kobieta rozesmiala sie.
– Jak to, przeciez tyle razy jedlismy razem kolacje.
– Z Jeremym?
– Oczywiscie.
– A kto to jest Jeremy?
– Oddany nam siostrzeniec, ktory jest rowniez oddanym przyjacielem pana; szkoda, ze nie istnieje. – Wziela go pod reke i poprowadzila dlugim korytarzem. – To wszystko na uzytek sasiadow, ktorzy mogliby akurat tedy przechodzic… Prosze dalej, czekaja na pana.
Weszli do obszernego pokoju goscinnego; major rozejrzal sie w srodku. Pod oknami stal wielki fortepian, a za nim harfa. Wszedzie – na fortepianie i na gladkich stolikach, lsniacych w swietle przycmionych lamp – znajdowalo sie mnostwo oprawionych w srebro fotografii, pamiatek z przeszlosci pelnej bogactwa i uroku. Jachty, mezczyzni i kobiety na pokladach statkow pasazerskich, kilka portretow wojskowych… oraz, tak, dwa amatorskie zdjecia kogos w stroju do gry w polo siedzacego na koniu. Byl to pokoj, ktory pasowal do tej eleganckiej ulicy.
Doszli do konca korytarza, do wielkich mahoniowych drzwi, ktorych gleboki relief i zelazny ornament sluzyly tyle ozdobie, co bezpieczenstwu. Jezeli byla tu gdzies kamera do zdjec w podczerwieni, to Webb nie mial pojecia, gdzie umieszczono obiektyw. Siwowlosa kobieta nacisnela niewidoczny dzwonek; major uslyszal cichy brzeczyk.
– Panowie, jest wasz przyjaciel. Konczcie pokera i bierzcie sie do roboty. Obudz sie, Jezuito.
– Jezuito? – spytal Webb zdumiony.
– Stary kawal – odpowiedziala kobieta. – Pochodzi z czasow, kiedy pan zapewne gral w kulki i straszyl male dziewczynki.
Drzwi sie otworzyly i ukazala sie podstarzala, ale w dalszym ciagu wyprostowana sylwetka Dawida Abbotta.
– Ciesze sie, ze pana widze, majorze – powiedzial dawny Milczacy Mnich z Tajnych Sluzb, wyciagajac reke.
– Milo mi, ze tu jestem. – Webb uscisnal mu dlon. Inny starszy mezczyzna o imponujacym wygladzie stanal obok Abbotta.
– To na pewno przyjaciel Jeremy’ego – powiedzial z nuta humoru w glosie. – Straszna szkoda, ze brak czasu na odpowiednia prezentacje, mlody czlowieku. Chodz, Margaret. Tam na gorze jest cudowny ogien w kominku. – I zwrocil sie do Abbotta: – Dasz mi znac, Dawidzie, jak bedziesz wychodzil?
– Mysle, ze tak jak zwykle – odrzekl Mnich. – Pokaze tym dwom, jak maja do ciebie dzwonic.
Wtedy dopiero Webb zauwazyl trzeciego mezczyzne; stal w cieniu w drugim koncu pokoju i major poznal go natychmiast. Byl to Elliot Stevens, wyzszy doradca prezydenta Stanow Zjednoczonych – jego alter ego, jak niektorzy twierdzili. Mial niewiele po czterdziestce, byl szczuply, nosil okulary i roztaczal aure bezpretensjonalnego autorytetu.
– …bedzie dobrze – mowil nobliwy mezczyzna, ktory nie mial czasu sie przedstawic; Webb go nie slyszal, poniewaz skierowal uwage na doradce Bialego Domu. – Bede czekal.
– No to do zobaczenia – podjal Abbott podnoszac cieply wzrok na siwowlosa kobiete. – Dziekuje, Siostro Meg. Pamietaj, zebys miala wyprasowany habit.
– Ciagle trzymaja sie ciebie zarty, Jezuito.
Tych dwoje wyszlo, zamykajac za soba drzwi. Webb stal przez chwile, potrzasajac glowa i usmiechajac sie. Mezczyzna i kobieta z Siedemdziesiatej Pierwszej Wschodniej numer sto czterdziesci pasowali do pokoju na koncu korytarza, tak jak ten pokoj pasowal do eleganckiego domu – a to wszystko bylo czescia cichej, zamoznej, wysadzanej drzewami ulicy.
– Zna ich pan od dawna, prawda?
– Od zawsze, rzec mozna – odpowiedzial Abbott. – To czlowiek zwany Zeglarzem, ktorego wykorzystywalismy do wypadow na Adriatyk podczas operacji Donovana w Jugoslawii. Michajlowicz powiedzial kiedys, ze plywa na zasadzie czystego zuchwalstwa, najgorsza pogode naginajac do swojej woli… no i niech pana nie zmyli urok Siostry Meg. Byla jedna z dziewczyn „Interpidu”, to pirania z naprawde ostrymi zebami.
– Jak widze, ta para to cala historia.
– Nikt jej nigdy nie uslyszy – powiedzial Abbott, konczac temat. – Chce, zeby pan poznal Elliota Stevensa. Chyba nie musze panu mowic, kto to jest. Webb – Stevens. Stevens – Webb.
– To brzmi jak nazwa kancelarii adwokackiej – rzekl Stevens zblizajac sie z wyciagnieta reka. – Milo mi pana poznac. Mial pan dobra podroz?
– Wolalbym samolot wojskowy. Nie cierpie tych cholernych linii lotniczych. Myslalem, ze celnik na lotnisku Kennedy’ego potnie mi podszewke walizki.
– Wyglada pan zbyt dostojnie w tym mundurze – rozesmial sie Mnich. – Dlatego biora pana za przemytnika.
– Dalej nie rozumiem sensu wystepowania w mundurze – powiedzial major, niosac teczke do dlugiego skladanego stolu pod sciana i odpinajac nylonowa zylke od paska.
– Nie musze panu chyba mowic – rzekl Abbott – ze najwyzsza tajnosc uzyskuje sie czesto przez ostentacyjna jawnosc. Oficer wywiadu wojskowego grasujacy akurat teraz po Zurychu w cywilu moglby wywolac zaniepokojenie.
– To ja tez nie rozumiem – powiedzial doradca Bialego Domu stajac obok Webba przy stole i przygladajac sie manewrom majora z zylka i zamkiem. – Czy jawna obecnosc nie wzbudza jeszcze wiekszych podejrzen? Przeciez chyba sama idea tajniakow zaklada mniejsze prawdopodobienstwo ujawnienia.
– Wyjazd Webba do Zurychu to byla rutynowa kontrola konsularna, przewidziana w planach G-2. Nikt chyba nie ma watpliwosci co do charakteru tych wyjazdow; sa tym, czym sa. Ustanawianie nowych zrodel, oplacanie informatorow. Rosjanie robia to stale; nawet sie nie fatyguja, zeby to ukrywac. My tez nie, szczerze mowiac.
– Ale to nie byl powod jego podrozy – rzekl Stevens, ktory zaczynal rozumiec. – Tak wiec jawnosc kryje niejawnosc.
– Wlasnie.
– Moze panu pomoc? – Doradca prezydenta byl wyraznie zaintrygowany teczka.
– Dzieki – powiedzial Webb. – Prosze tylko wyciagnac zylke. Stevens spelnil zyczenie.
– Zawsze myslalem, ze to jest lancuszek na nadgarstku – powiedzial.
– Za duzo rak zostalo w ten sposob odcietych – wyjasnil major, usmiechajac sie na widok miny czlowieka z Bialego Domu. – W zylce jest drut stalowy. – Odczepil teczke i otworzyl ja na stole, rozgladajac sie po wytwornej bibliotece. Na koncu pokoju byly dwie pary drzwi balkonowych, ktore zapewne wiodly do ogrodu, a przez grube szyby widac bylo zarys wysokiego muru z kamienia. – A wiec to jest Treadstone-71. Nie tak je sobie wyobrazalem.
– Zaciagnij zaslony, Elliot, dobrze? – powiedzial Abbott. Doradca prezydenta wykonal polecenie. Abbott podszedl do szafy bibliotecznej, otworzyl znajdujacy sie pod nia schowek i siegnal w glab. Rozlegl sie cichy warkot; cala biblioteczka wyjechala ze sciany i powoli obrocila sie w lewo. Po drugiej stronie znajdowala sie elektroniczna konsola radiowa, jedna z najwymyslniejszych, jakie Gordon Webb widzial. – Czy to bardziej odpowiada panskim wyobrazeniom? – spytal Mnich.
– O Jezu… – major gwizdnal przygladajac sie tarczom, galkom, polaczeniom kabli i przyrzadom wbudowanym w tablice. Wojenne pomieszczenia operacyjne Pentagonu zawieraly urzadzenia znacznie bardziej skomplikowane, ale to rownalo sie wiekszosci dobrze wyposazonych stacji wywiadowczych – w miniaturze.
– Ja tez bym gwizdnal – powiedzial Stevens stojac przed gruba zaslona. – Ale pan Abbott juz wczesniej zrobil dla mnie pokaz. To tylko poczatek. Jeszcze piec guzikow i mamy baze Dowodzenia Strategicznego Lotnictwa w Omaha.
– Te same guzik i zamieniaja to pomieszczenie z powrotem w urocza biblioteke w East Side.