Kim jestes?! – wrzasnal oszalaly Bourne, trzymajac starca za gardlo i przyciskajac go do sciany.
– Delta, przestan! – rozkazal d'Anjou. – Twoj glos! Ludzie cie uslysza. Pomysla, ze go mordujesz. Zadzwonia do recepcji.
– Moge go zabic, a telefony nie dzialaja! – Jason wypuscil falszywego samozwanca, a w kazdym razie puscil jego gardlo, chwytajac za koszule i rozdzierajac ja, gdy rzucil mezczyzne na fotel.
– Drzwi – nalegal spokojnie, lecz ze zloscia d'Anjou. – Wstaw je na miejsce, najlepiej jak umiesz, na litosc boska. Chce sie wydostac z Pekinu zywy, a kazda sekunda w twoim towarzystwie zmniejsza moje szanse. Drzwi!
Na wpol oszalaly Bourne obrocil sie dokola, chwycil rozbite drzwi i wepchnal je we framuge, dopasowujac boki i kopniakami wciskajac je na miejsce. Starzec rozmasowal sobie gardlo, a potem nagle sprobowal poderwac sie z fotela.
– Non, mon ami – oswiadczyl Francuz, zagradzajac mu droge. – Zostan, gdzie jestes. Nie przejmuj sie mna, tylko nim. Widzisz, on naprawde moze cie zabic. W swoim szale nie ma szacunku dla zlotego wieku, ale poniewaz ja sam sie do niego zblizam, posiadam go.
– Szale? To jest zniewaga! – wykrzykiwal goraczkowo starszy pan. – Walczylem pod El-Alamejn i, Jezu Chryste, bede walczyl teraz! – znow probowal wydostac sie z fotela i znowu d'Anjou pchnal go na miejsce widzac, ze Jason wraca.
– Och, heroicznie powsciagliwy Brytyjczyk – skomentowal
Francuz. – Przynajmniej byles na tyle laskaw, by nie wymieniac bitwy pod Agincourt.
– Dosc bzdur! – krzyknal Bourne. Odsunal d'Anjou na bok i pochylil sie nad fotelem z rekami na poreczach, wpychajac wlasnym cialem starca z powrotem na miejsce. – Powiesz mi, gdzie on jest, i powiesz bardzo szybko albo bedziesz zalowal, ze wydostales sie spod El-Alamejn.
– Gdzie jest kto, ty wariacie?
– Nie jestes tym samym czlowiekiem, ktory byl na dole. Nie jestes Josephem Wadsworthem, ktory mial zamieszkac w pokoju trzysta dwadziescia piec!
– To jest pokoj trzysta dwadziescia piec, a ja jestem Josephem Wadsworthem! Brygadierem w stanie spoczynku, Krolewscy Saperzy!
– Kiedy sie zameldowales?
– Oczywiscie oszczedzono mi tego klopotu – odrzekl dumnie Wadsworth. – Specjalistom zaproszonym przez rzad naleza sie pewne wzgledy. Przeprowadzono mnie przez kontrole celna i zaprowadzono wprost tutaj. Przyznac musze, ze obslugi w pokojach nie mozna uznac za zadowalajaca; Bogu wiadomo, ze to nie hotel Connaught, a ten cholerny telefon nawala przez wiekszosc czasu.
– Spytalem cie k i e d y?
– Zeszlego wieczoru, ale poniewaz samolot spoznil sie o szesc godzin, powinienem raczej powiedziec, ze dzisiaj rano.
– Jakie miales instrukcje?
– Uwazam, ze to nie twoja sprawa. Bourne wyszarpnal zza pasa mosiezny noz do papierow i przycisnal ostrze do gardla starszego pana.
– Moja, jesli chcesz wstac zywy z tego fotela.
– Dobry Boze, on naprawde zwariowal!
– Masz racje. Nie zostalo mi duzo czasu na zachowanie zdrowia psychicznego. Prawde mowiac, nie zostalo nic. Instrukcje!
– Calkiem niewinne. Mieli po mnie przyjsc gdzies okolo poludnia, a poniewaz jest juz po trzeciej, mozna przyjac, ze Rzad Ludowy nie bardziej stosuje sie do zegara niz jego linia lotnicza.
D'Anjou dotknal ramienia Bourne'a.
– Samolot o jedenastej trzydziesci – powiedzial spokojnie Francuz. – Ten tutaj jest tylko przyneta i nie wie nic.
– Wiec twoj Judasz jest w innym pokoju – rzucil Jason przez ramie. – Musi byc!
– Nie mow nic wiecej, beda go przesluchiwac. – Nagle i nieoczekiwanie d'Anjou wladczo odsunal Jasona od fotela i przemowil zniecierpliwionym tonem wyzszego oficera. – Posluchaj, brygadierze, przepraszamy za klopoty, wiem, ze to bylo cholernie nieprzyjemne. To juz trzeci pokoj, do ktorego sie wlamujemy; dowiedzielismy sie nazwisk wszystkich gosci, by dokonac przesluchan metoda szoku.
– Metoda czego? Nie rozumiem.
– Jedna z czterech osob na tym pietrze przeszmuglowala narkotyki wartosci ponad pieciu milionow dolarow. Poniewaz to nie byl nikt z was trojga, mamy naszego czlowieka. Prosze powiedziec, ze wdarl sie do pana alkoholik w delirium, rozwscieczony warunkami panujacymi w hotelu, co zreszta mowia wszyscy. Masa takich rzeczy tu sie dzieje i najlepiej jest nie sciagac na siebie podejrzen, nawet przez bledne skojarzenia. Tutejszy rzad czesto reaguje nazbyt gwaltownie.
– Tego bysmy sobie nie zyczyli – wybelkotal Wadsworth, Krolewski Saper w stanie spoczynku. – Z tej cholernej emerytury nie da sie wyzyc. Ta podroz miala pozwolic na dodatkowe wyscielenie mojego starego gniazdka w Surrey.
– Drzwi, majorze – rozkazal Jasonowi d'Anjou. – I ostroznie. Prosze sie postarac, by staly prosto. – Francuz zwrocil sie do Anglika. – Brygadierze, niech pan bedzie w pogotowiu, ale wstrzyma sie od dzialania. Po prostu prosze sie tym nie zajmowac i dac nam dwadziescia minut na schwytanie naszego czlowieka, a potem moze pan robic, co sie panu zywnie podoba. Prosze zapamietac: pijak w delirium. Dla pana wlasnego dobra.
– Tak, tak, oczywiscie. Pijak. Delirium.
– Idziemy, majorze!
Zabrali swoje torby z korytarza i szybkim krokiem skierowali sie w strone schodow.
– Pospieszmy sie! – powiedzial Bourne. – Jeszcze zdazymy. On musi zmienic wyglad… ja bym musial! Sprawdzimy wyjscia na ulice, postoje taksowek i postaramy sie wybrac dwie logiczne ewentualnosci albo, do ciezkiej cholery, dwie nielogiczne. Kazdy z nas zajmie sie jedna i ustalimy system sygnalow.
– Najpierw jeszcze dwoje drzwi – przerwal zdyszany d'Anjou. -
W tym korytarzu. Wybierz, ktore chcesz, ale zrob to szybko. Wywal je kopniakami i wrzeszcz obrazliwe slowa, belkotliwym jezykiem oczywiscie.
– Wiec mowiles mu to powaznie?
– Najpowazniej w swiecie, Delta. Jak sami moglismy zauwazyc, wyjasnienie jest calkowicie prawdopodobne, a klopotliwa sytuacja nie pozwoli im na zadne oficjalne sledztwo. Dyrekcja z cala pewnoscia przekona naszego brygadiera, by trzymal jezyk za zebami. Grozilaby jej utrata cieplych posad. A teraz szybko! Wybieraj i bierz sie do roboty!
Jason zatrzymal sie przy nastepnych drzwiach z prawej strony. Napial miesnie, a potem rzucil sie przed siebie, walac barkiem w slaba sklejke. Drzwi puscily natychmiast.
– Boska potego! – wrzasnela w hindi kobieta, na wpol rozebrana z sari, ktore opadlo jej na nogi.
– Co, u diabla, tu sie dzieje! Czy ten cholerny zamek znow sie zepsul? – wykrzyknal nagi mezczyzna wybiegajac z lazienki z genitaliami ledwie zakrytymi skapym recznikiem.
Oboje znieruchomieli zagapieni na rozwscieczonego intruza, ktory zataczal sie z blednym wzrokiem, stracajac przedmioty z najblizszej komody i wyjac chrapliwym, pijackim glosem.
– Parszywy hotel! Toalety nie dzialaja, telefony nie dzialaja. Jezu… to nie moj pokoj! Szszepraszszam…
Bourne wytoczyl sie na zewnatrz, zatrzaskujac za soba drzwi.
– Znakomicie! – pochwalil d'Anjou. – Oni juz mieli klopoty z tym zamkiem. Pospiesz sie. Jeszcze jeden. O, ten! – Francuz wskazal drzwi po lewej. – Wewnatrz slyszalem smiech. Dwa glosy.
Jason znow natarl na drzwi, rozwalajac je na rozciez i pijackim glosem wywrzaskujac swoje skargi. Ale zamiast natknac sie na dwoje zdumionych gosci, znalazl sie przed para mlodych ludzi. Oboje byli nadzy do pasa, oboje ze szklistym wzrokiem zaciagali sie skretami, wdychajac gleboko dym.
– Witaj, sasiedzie – powiedzial mlody Amerykanin niepewnym glosem, wymawiajac slowa wyraznie, choc cztery razy wolniej niz normalnie. – Nie przejmuj sie tak rzeczami. Telefony nie dzialaja, ale nasza toaleta owszem. Skorzystaj z niej, podzielimy sie. Nie badz taki spiety.
– Co, u diabla, robicie w moim pokoju? – zawyl Jason jeszcze bardziej pijacko, belkotliwie placzac slowa.
