jest.

– Powinien. Byl w grupie operacyjnej na dworcu w Koulunie.

– Prosil, zebym panu pogratulowal i powiedzial, ze panski olimpijczyk byl szybszy. Uciekl.

– Jest sprytny.

– Wie, gdzie go znalezc, ale szkoda mu czasu.

– Jeszcze sprytniejszy, niz sadzilem. Strata jest zawsze strata. Powiedzial panu cos jeszcze, a poniewaz mialem okazje uslyszec panska pochlebna opinie na temat mojej przeszlosci, to moze zechcialby mi pan powiedziec, co to bylo?

– A wiec mnie pan wyslucha?

– Jesli tego nie zrobie, to wyniosa mnie stad w pudelku. Albo moze w pudelkach? Czy mam jakis inny wybor?

– No tak, slusznie – przyznal dyplomata. – Wie pan, ze musze brnac dalej.

– Wiem, ze pan wie, Hen General.

– To obrazliwe.

– Pan tez byl taki. Co jeszcze powiedzial major?

– Terrorystyczna organizacja Tong z Makau zadzwonila do Poludniowochinskiej Agencji Prasowej i oznajmila, ze jest odpowiedzialna za to podwojne zabojstwo. Twierdza jedynie, ze smierc kobiety byla przypadkowa, poniewaz ich wlasciwy cel stanowil kierowca. Byl tubylcem i jako czlonek znienawidzonej brytyjskiej sluzby bezpieczenstwa dwa tygodnie temu zastrzelil na bulwarze Wanchai jednego z ich przywodcow. To prawdziwa informacja. Kierowca stanowil ochrone, ktora przydzielilismy Catherine Staples.

– Klamstwo! – krzyknal Conklin. – To ona byla celem.

– Lin stwierdzil, ze podazanie falszywym tropem byloby strata

czasu.

A wiec on wie?

Ze zostalismy zinfiltrowani?

Coz innego, u diabla? – odparl poirytowany agent CIA.

– Lin jest dumnym Zhongguo renem i czlowiekiem o bystrym umysle. Nie znosi jakichkolwiek niepowodzen, zwlaszcza teraz. Podejrzewam, ze rozpoczal juz polowanie… Niech pan siada, panie Conklin. Mamy pewne sprawy do omowienia.

– Nie moge w to uwierzyc! – zawolal McAllister zduszonym glosem. – Mowicie panowie o zabojstwach, o celach, o ludziach „nie do uratowania”… o sfingowanym samobojstwie. Potencjalna ofiara rozmawia o swojej wlasnej smierci… I wszystko w taki sposob, jakbyscie rozprawiali o notowaniach na gieldzie albo o restauracyjnym menu! Co z was za ludzie?

– Juz panu mowilem, panie podsekretarzu – powiedzial lagodnie Havilland. – Ludzie, ktorzy robia to, czego inni nie chca, nie moga albo nie powinni robic. Nie ma w tym zadnej mistyki, nie konczylismy zadnych diabolicznych uniwersytetow ani nie powoduje nami przemozna zadza zniszczenia. Zajelismy sie tym, poniewaz byly wolne miejsca, a kandydatow brakowalo. Wszystko to jest, jak przypuszczam, dosc przypadkowe. A po pewnym czasie czlowiek przekonuje sie, czy ma do tego dryg, czy nie. Bo ktos musi to robic. Zgadza sie pan ze mna, panie Conklin?

– To tylko strata czasu.

– Nie, jestem innego zdania – zaoponowal dyplomata. – Prosze wyjasnic to panu McAllisterowi. Niech mi pan wierzy, jest dla nas cenny i potrzebujemy go. Musi nas zrozumiec.

Conklin popatrzyl na podsekretarza stanu. W jego spojrzeniu nie bylo milosierdzia. – On nie potrzebuje zadnych moich wyjasnien, to analityk. Rozumie wszystko rownie dobrze jak my, jesli nie lepiej. On doskonale wie, co jest grane, tylko nie chce sie do tego przyznac, a najlatwiej sie od sprawy zdystansowac udajac oburzenie. Niech pan sie strzeze tego swietoszkowatego intelektualisty na kazdym kroku. Rekompensuje sobie wszystko, co wnosi dzieki swemu umyslowi, rzucajac falszywe oskarzenia. Jest jak diakon zbierajacy w burdelu material do kazania, ktore napisze po powrocie do domu onanizujac sie.

– Mial pan racje – rzekl McAllister odwracajac sie w strone drzwi. – To strata czasu.

– Edwardzie? – Havilland odezwal sie ze wspolczuciem do podsekretarza. Byl najwyrazniej wsciekly na kulawego agenta CIA. -

Nie zawsze mozemy wybierac ludzi, z ktorymi pracujemy. I to najwyrazniej jest ten przypadek.

– Rozumiem – odparl chlodno McAllister.

– Sprawdz caly personel Lina – ciagnal ambasador. – Moze o nas wiedziec najwyzej dziesieciu, dwunastu ludzi. Pomoz mu. To nasz przyjaciel.

– Czy to doprawdy bylo potrzebne? – warknal Havilland, gdy zostali wreszcie z Conklinem sami.

– Tak. Bylo. Jezeli mnie pan przekona, ze to, co pan zrobil, bylo jedynym mozliwym wyjsciem – w co watpie – albo jezeli nie przedstawi mi pan alternatywy, dzieki ktorej bedzie mozna ocalic Marie i Dawidowi przynajmniej zycie, jesli nie zdrowe zmysly, wtedy bede z panem wspolpracowal. Rozwiazanie typu „nie do uratowania” nie wchodzi w rachube z kilku powodow, glownie osobistych, ale rowniez dlatego, ze jestem to winien Webbom. Czy w tych sprawach jestesmy zgodni?

– Pracujemy razem, tak czy inaczej. Mat.

– Chce, zeby ten sukinsyn McAllister, ten krolik, wiedzial, skad sie wzialem. Siedzi w tym po uszy rownie gleboko jak my i lepiej bedzie, zeby ten jego umysl zanurkowal w to szambo i wylowil kazda mozliwosc i kazdy prawdopodobny trop. Chce wiedziec, kogo powinnismy zabic – nawet tych luzno zwiazanych ze sprawa – zeby zmniejszyc nasze straty i wyciagnac Webbow. Chce, by McAllister wiedzial, ze na zbawienie duszy trzeba sobie zasluzyc. Jezeli nam sie nie uda, to nie uda sie rowniez jemu i nie bedzie juz mogl wiecej uczyc w szkolce niedzielnej.

– Jest pan dla niego zbyt surowy. Jest analitykiem, nie katem.

– A jak pan sadzi, skad kaci dostaja wytyczne? Skad my dostajemy wytyczne? Od kogo? Paladynow z Kongresu? Specjalistow od niedopatrzen?

– Znowu mat. Jest pan rzeczywiscie tak dobry, jak mowia. Zdobyl informacje o przelomowym znaczeniu. Dlatego tu jest.

– Prosze mi wszystko powiedziec, sir – rzekl Conklin. Usiadl wyprostowany na krzesle, jego proteza wykrecona byla nienaturalnie. – Chce uslyszec panska historie.

– Ale najpierw o kobiecie. Czy zona Webba czuje sie dobrze i jest bezpieczna?

– Odpowiedz na panskie pierwsze pytanie jest tak oczywista, ze zastanawiam sie, czemu w ogole pan o to pyta. Nie, nie czuje sie dobrze. Jej maz zaginal i ona nie wie, czy zyje, czy jest martwy. Jesli chodzi o drugie pytanie, to tak, jest bezpieczna. Ze mna, nie z panem. Mam mozliwosc manewru i mam swoje dojscia. Pan musi tu tkwic.

– Jestesmy w rozpaczliwej sytuacji – odezwal sie blagalnym tonem dyplomata. – Ona jest nam potrzebna!

– Ale wydaje sie pan zapominac, ze jestescie zinfiltrowani. Nie bede jej narazal.

– Ten dom to twierdza!

– Wystarczy jeden trefny kucharz. Albo jeden szaleniec na klatce schodowej.

– Conklin, niech mnie pan poslucha! Przeprowadzilismy kontrole danych paszportowych – wszystko sie zgadza. To on, wiemy. Webb jest w Pekinie. W tej wlasnie chwili. Nie pojechalby tam, gdyby nie scigal celu – jedynego celu. Jezeli jakims cudem ten panski Delta dostarczy towar, a jego zony nie bedzie na miejscu, zabije czlowieka, ktory stanowi nasze jedyne dojscie, jedyny trop. Bez niego jestesmy zgubieni. Wszyscy jestesmy zgubieni.

– A wiec tak wygladal scenariusz od samego poczatku. Reductio ad absurdum. Jason Bourne poluje na Jasona Bourne'a.

– Owszem. Bolesnie proste, ale gdyby nie te dodatkowe komplikacje, nigdy by sie nie zgodzil. Siedzialby wciaz w tym starym domu w Maine nad swoimi naukowymi papierzyskami. Nie mielibysmy naszego mysliwego.

– Alez z pana kawal sukinsyna – rzekl Conklin wolno, lagodnie i z pewnym podziwem w glosie. – Czy jest pan przekonany, ze on temu podola? Ze poradzi sobie w dzisiejszej Azji w taki sam sposob, jak przed laty jako Delta?

– Kiedy korzystal z rzadowej ochrony, co trzy miesiace przechodzil badania lekarskie. Jest w doskonalej kondycji – o ile sie orientuje, ma to cos wspolnego z jego obsesyjnym uprawianiem biegow.

– Niech pan zacznie od samego poczatku. – Funkcjonariusz CIA rozsiadl sie na krzesle. – Chce poznac

Вы читаете Krucjata Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату