– Tankowanie potrwa okolo dziesieciu minut – powiedzial morderca. – To chinska wersja zmodernizowanego DC-3.
Samolot zatrzymal sie, silniki umilkly. Pod skrzydla podtoczono drabiny i ludzie z obslugi zaczeli sie na nie wspinac. Przy akompaniamencie ciaglej paplaniny otworzyli wlewy paliwa i wsuneli w nie koncowki wezy. Nagle w srodku kadluba otworzyl sie luk i na ziemie opadla metalowa drabinka. Zeszli po niej dwaj mezczyzni w mundurach.
– Kapitan i drugi pilot – rzekl Bourne. – I wcale nie wyszli po to, zeby rozprostowac nogi. Sprawdzaja, co ci ludzie tam robia. Musimy wszystko bardzo dokladnie zgrac, majorze, a kiedy dam haslo, ruszamy.
– Prosto do luku – przytaknal morderca. – Jak tylko ten drugi facet postawi noge na pierwszym stopniu.
– Wlasnie.
– A moze odwrocimy ich uwage?
– W jaki sposob?
– Ubieglej nocy zupelnie niezle ci sie to udalo. Urzadziles sobie prywatne obchody Czwartego Lipca.
– Nie da rady. A poza tym, zuzylem juz wszystkie… Poczekaj. Cysterna!
– Jak ja wysadzisz, szlag trafi takze samolot. A poza tym nie bedziesz mogl tego zgrac w czasie z wejsciem zalogi na poklad.
– Nie mysle o tej – powiedzial Jason krecac przeczaco glowa i patrzac ponad ramieniem komandosa. – Chodzi mi o jedna z tamtych. – Wskazal blizsza z dwoch czerwonych cystern stojacych na wprost nich w odleglosci okolo dwustu metrow. – Jesli wybuchnie, beda sie przede wszystkim starali zabrac stad ten samolot.
– I znajdzie sie duzo blizej nas. Dobra, robimy to.
– Nie – poprawil go Jason. – Ty to zrobisz. Z moim pistoletem przy glowie i dokladnie w taki sposob, jak ci rozkaze.
Pobiegli w strone ciezarowki, komandos z przodu, Jason tuz za nim, prawie niezauwazalni w slabym swietle i panujacym wokol samolotu zamieszaniu. Kapitan i drugi pilot oswietlali latarkami silniki i warknieciami rzucali obsludze naziemnej ponaglajace rozkazy. Bourne polecil komandosowi kucnac przed soba, a nastepnie otworzyl plecak i wyciagnal z niego rolke gazy. Wydobyl z pochwy przy pasie mysliwski noz, odczepil zwiniety waz, rzucil go na ziemie i przesunal po nim dlonia do miejsca, w ktorym laczyl sie ze zbiornikiem.
– Sprawdz, co robia – polecil komandosowi. – Ile czasu im to jeszcze zajmie. I poruszaj sie wolno, majorze. Mam cie na oku.
– Przeciez powiedzialem, ze chce sie stad wyniesc. Nie mam zamiaru spieprzyc sprawy.
– Pewnie, ze chcesz sie wydostac. Ale odnosze wrazenie, ze wolalbys to zrobic w pojedynke.
– Nawet mi to nie przyszlo do glowy.
– A wiec nie jestes moim sobowtorem.
– Bardzo dziekuje.
– Nie, naprawde tak mysle. Bo mnie by taki pomysl przyszedl do glowy… Jak dlugo jeszcze?
Sadze, ze od dwoch do trzech minut.
– A coz warte sa twoje sady?
– – Dwadziescia czy cos kolo tego misji w Omanie, Jemenie i na poludniu. Samoloty o podobnej konstrukcji i wyposazeniu. Wiem o nich wszystko, kolego. To nie jest dla mnie nowy numer. Dwie do trzech minut, nie dluzej.
– Dobra. Wracaj tutaj. – Jason naklul waz czubkiem noza i zrobil niewielkie naciecie. Wystarczajaco duze, by paliwo wyciekalo swobodnie, ale na tyle male, ze pompy prawie nie pracowaly. Wstal i trzymajac morderce pod strzalem, podal mu rolke gazy. – Odwin okolo dwoch metrow i namocz ja w wyplywajacym paliwie. – Zabojca uklakl i wykonal polecenie. – A teraz – ciagnal Jason – wetknij koniec gazy w zrobione przeze mnie naciecie. Glebiej… glebiej. Pomoz sobie kciukiem!
– Moja reka nie jest zbyt sprawna.
– Ale lewa jest! Wcisnij mocniej! – Bourne odwrocil sie szybko, zeby spojrzec na tankowany – zatankowany – samolot. Obliczenia komandosa byly dokladne. Obsluga schodzila ze skrzydel i zwijala weze. Nagle kapitan i drugi pilot zaczeli przeprowadzac ostateczna kontrole. Skieruja sie do luku za niecala minute! Jason siegnal do tylnej kieszeni i rzucil pudelko zapalek pod nogi zabojcy, ani na chwile nie przestajac mierzyc z pistoletu w jego glowe. – Podpal to. Juz.
– Przeciez to pieprznie jak cholerny wagon dynamitu! Wylecimy obaj w powietrze, a ja w pierwszej kolejnosci!
– Jesli zrobisz to prawidlowo, to nic ci nie grozi! Poloz gaze na trawie, jest wilgotna…
– Opozni ogien?
– Pospiesz sie! No juz!
– Gotowe! – Na koncu paska gazy buchnal plomien, po czym przygasl i rozpoczal swa powolna wedrowke. – Cholerny technik – mruknal pod nosem komandos podnoszac sie z ziemi.
– Stan przede mna – polecil Bourne mocujac plecak do paska. – Zacznij isc prosto przed siebie. Skul sie i opusc ramiona, tak jak zrobiles to w Louwu.
– Jezu Chryste! Byles…
– Ruszaj!
Cysterna ruszyla na wstecznym biegu oddalajac sie od samolotu, a potem zatoczyla luk i wyminela stojace drabiny, zmierzajac w strone, gdzie zaparkowana byla pierwsza… nastepnie zakrecila znowu, kierujac sie na swoje miejsce obok dwoch pozostalych czerwonych samochodow. Jason odwrocil gwaltownie glowe i wbil spojrzenie w podpalona tasme. Ogien objal ostatni odcinek! Wystarczy, by choc jedna iskra przedostala sie do cieknacego zaworu, a odlamki eksplodujacego zbiornika przebija wrazliwe kadluby sasiednich pojazdow. To moze sie stac w kazdej sekundzie!
Kapitan skinal dlonia drugiemu pilotowi i obaj ruszyli w strone wlazu.
– Szybciej! – wrzasnal Bourne. – Przygotuj sie do biegu!
– Kiedy?
– Bedziesz wiedzial. Opusc ramiona. Przygarb sie troche, do diabla! – Skrecili w strone samolotu, mijajac idacych z przeciwka mechanikow z obslugi naziemnej, ktorzy wracali do hangaru. – Gongju fie? – zawolal Jason, czyniac wymowke koledze, ze zostawil przy samolocie zestaw cennych narzedzi.
– Gongju? – krzyknal idacy z tylu mezczyzna. Chwycil Bourne'a za ramie i pokazal mu skrzynke z narzedziami. Ich spojrzenia spotkaly sie. Oszolomiony mechanik otworzyl usta i wytrzeszczyl oczy. – Tian a! – wrzasnal.
Stalo sie. Bylo juz za pozno na jakiekolwiek dalsze odkrycia. Cysterna eksplodowala wyrzucajac w niebo pulsujace kleby ognia, a smiercionosne odlamki powykrecanego metalu zaczely przeszywac powietrze nad samochodem i wokol niego. Obsluga naziemna wrzasnela jednym glosem i rozbiegla sie we wszystkie strony, w wiekszosci jednak probujac sie dostac pod oslone hangaru.
– Biegiem! – zawolal Jason.
Mordercy nie trzeba bylo tego powtarzac. Obaj mezczyzni podbiegli do otwartego luku, z ktorego wygladal zdziwiony kapitan. Drugi pilot stal jak skamienialy na drabince.
– Kuai! – wrzasnal Bourne. – Jiufeiji!… – zwrocil sie do pilota usilujac ukryc twarz w cieniu i przygniatajac glowe komandosa do metalowych stopni. Rozkazywal pilotowi wycofac samolot ze strefy zagrozenia i wyjasnial mu, ze jest z obslugi naziemnej i zabezpieczy luk wejsciowy.
„ Druga ciezarowka wyleciala w powietrze zamieniajac sie w sciane ognia i rozpalonych odlamkow metalu.
– W porzadku! – zawolal kapitan po chinsku. Chwycil swego drugiego pilota za koszule i wciagnal go do srodka. Obaj pognali krotkim korytarzykiem w strone kabiny pilotow.
Teraz, pomyslal Jason. Pewnie cos kombinuje. – Wlaz! – rozkazal komandosowi, gdy trzecia cysterna eksplodowala i plomienie buchnely nad polem startowym, wzbijajac sie w jasniejace poranne niebo.
– Dobra! – wrzasnal morderca, po czym uniosl glowe i wyprostowal sie, by wskoczyc na stopnie. I nagle, gdy rozlegla sie kolejna ogluszajaca eksplozja i ryknely silniki samolotu, odwrocil sie gwaltownie na drabince, wyrzucajac prawa stope w kierunku pachwiny Bourne'a, a reka probujac wytracic mu bron.
Jason byl na to przygotowany. Lufa pistoletu walnal komandosa w kostke, po czym podniosl reke i uderzyl go w skron. Z rozcietej glowy poplynela krew. Zabojca wywrocil sie do tylu, a Bourne wskoczyl za nim do samolotu i kopniakiem przesunal cialo nieprzytomnego sobowtora po metalowej podlodze. Nastepnie zatrzasnal pokrywe luku i zabezpieczyl drzwi. Samolot zaczal kolowac, skrecajac w lewo i oddalajac sie od niebezpiecznego pozaru. Jason