sciagnal plecak z paska, wyjal drugi kawalek nylonowej linki i przywiazal nadgarstki mordercy do zaciskow mocujacych szeroko rozstawione fotele. Wygladalo na to, ze komandos w zaden sposob nie bedzie mogl sie uwolnic – a w kazdym razie Bourne nie widzial takiej mozliwosci – na wszelki wypadek jednak rozcial linke laczaca kostki Anglika, rozsunal mu nogi i przywiazal je do foteli zamocowanych po dwu stronach przejscia.
Podniosl sie i ruszyl w strone kabiny pilotow. Samolot znajdowal sie juz na pasie startowym i kolowal po jego czarnej nawierzchni. Nagle silniki umilkly. Samolot zaczal hamowac przed budynkiem dworca, gdzie zebrala sie grupa rzadowych dostojnikow, ktora z odleglosci zaledwie kilkuset metrow obserwowala rozprzestrzeniajacy sie gwaltownie pozar.
– Kai ba! – rzekl Bourne, przykladajac lufe do potylicy pierwszego pilota. Drugi pilot odwrocil sie gwaltownie w fotelu. Jason przesunal nieco dlon z pistoletem i powiedzial w czystym dialekcie mandarynskim: – Patrz na przyrzady i przygotuj maszyne do startu, a potem daj mi swoje mapy.
– Nie dostaniemy zezwolenia na start! – krzyknal pilot. – Mamy stad zabrac pieciu komisarzy!
– Dokad?
– Do Baoding.
– To na polnocy – powiedzial Bourne.
– Na polnocnym zachodzie – poprawil go drugi pilot.
– Dobrze. Lecimy na poludnie.
– Nie dostaniemy pozwolenia! – krzyknal kapitan.
– Panskim pierwszym obowiazkiem jest ratowanie samolotu. Nie widzi pan, co sie tu dzieje?! Moze to byc sabotaz, rewolta, powstanie.
Niech pan robi, co kaze, bo w przeciwnym razie obydwaj zginiecie. a mnie na waszym zyciu nie zalezy.
Pilot gwaltownie obrocil glowe i spojrzal w gore na Bourne'a.
– Pan jest Europejczykiem! Mowi pan po chinsku, ale jest pan Europejczykiem! Co pan robi?
– Dowodze tym samolotem. Zostal jeszcze duzy odcinek pasa. Startowac! Na poludnie! I prosze dac mi mapy.
Vrocily wspomnienia. Odlegle dzwieki, odlegle widoki, odlegle grzmoty.
– Damo z Wezem, Damo z Wezem! Zglos sie! Podaj wspolrzedne swojego sektora!
Zmierzali w strone Tam Quan i Delta nie chcial nawiazywac lacznosci radiowej. Wiedzial, gdzie sie znajduja, i tylko to sie liczylo. Dowodztwo w Sajgonie moglo isc do diabla – nie mial najmniejszego zamiaru ujawniac polnocnowietnamskim stacjom nasluchowym, dokad sie udaja.
– Damo z Wezem, jezeli nie mozesz lub nie chcesz sie zglosic, pozostan na wysokosci ponizej dwustu metrow! Mowi przyjaciel, wy dupki! Nie macie ich zbyt wielu tu na dole! Powyzej dwustu piecdziesieciu namierzy was ich radar.
Wiem, Sajgonie, moj pilot tez o tym wie, nawet jesli mu sie to nie podoba, ale mimo wszystko nie nawiaze z toba lacznosci.
– Damo z Wezem, zgubilismy was! Czy ktorys z idiotow bioracych udzial w tej misji potrafi czytac lotnicza mape?
Tak, potrafie ja czytac, Sajgonie. Czy myslisz, ze wystartowalbym ze swoja grupa zdajac sie wylacznie na ciebie? Do diabla, to przeciez moj brat jest tam na dole! Nie ja jestem dla ciebie wazny, ale on!
Zwariowales, Europejczyku! – wrzasnal pilot. – Zaklinam cie na duchy przodkow. To ciezki samolot, a my lecimy tuz nad czubkami drzew!
– Uszy do gory – poradzil mu Bourne wpatrujac sie w mape. – Po prostu lec jak najnizej i nabieraj wysokosci tylko w miare potrzeby. To wszystko.
– Ale to szalenstwo! – krzyknal drugi pilot. – Na tej wysokosci wystarczy jeden prad zstepujacy i znajdziemy sie w lesie! Zginiemy!
– Prognozy meteorologiczne podawane przez wasze radio nie przewiduja zadnej turbulencji…
– Dobrze, ale w gorze – wrzasnal pilot. – Pan sobie nie zdaje sprawy z ryzyka! Na dole jest inaczej!
– Jaki byl ostatni komunikat z Jinan? – spytal Jason, doskonale znajac jego tresc.
– Od trzech godzin probuja nas odnalezc na trasie do Baoding – odparl oficer. – Teraz przeszukuja gory Hengshan… Wielkie duchy, czemu ja to panu mowie? Przeciez sam pan sluchal komunikatow. Po chinsku mowi pan lepiej niz moi rodzice, a oni byli wyksztalconymi ludzmi!
– Dwa punkty dla Ludowego Lotnictwa… Dobra, za dwie minuty niech pan wykona zwrot o sto szescdziesiat stopni i wejdzie na trzysta piecdziesiat metrow. Bedziemy przelatywac nad woda.
– Znajdziemy sie w zasiegu Japonczykow! Zestrzela nas.
– Niech pan wywiesi biala flage. Chociaz moze bedzie lepiej, jesli porozumiem sie z nimi przez radio. Cos wymysle. Byc moze nawet odeskortuja nas do Koulunu.
– Koulunu?! – wrzasnal drugi pilot. – Zostaniemy zastrzeleni!
– Calkiem prawdopodobne – przytaknal mu Bourne. – Ale nie przeze mnie – dodal. – Wie pan, po przeanalizowaniu sytuacji doszedlem do wniosku, ze powinienem sie tam dostac bez waszej pomocy. Prawde mowiac, panowie, nie mozecie zagrac w moim spektaklu. Nie wolno mi do tego dopuscic.
– Przeciez to, co pan mowi, nie ma sensu! – stwierdzil rozwscieczony pilot.
– Prosze po prostu wykonac zwrot o sto szescdziesiat stopni, kiedy panu powiem. – Jason sprawdzil predkosc, po czym odmierzyl na mapie wezly i obliczyl potrzebna odleglosc. Przez okno kabiny widac bylo, jak w oddali za samolotem znika chinskie wybrzeze. Spojrzal na zegarek. Minelo dziewiecdziesiat sekund. – Niech pan skreca, kapitanie – powiedzial.
– I tak sie panu nie uda! – zawolal pilot. – Nie jestem kamikaze. Nie mam zamiaru zginac.
– Nawet dla swojego niebianskiego rzadu?
– Zwlaszcza dla niego.
– Czasy sie zmieniaja – stwierdzil Bourne, ponownie skupiajac uwage na mapie. – Czasy sie zmieniaja.
Damo z Wezem, Damo z Wezem! Wycofajcie sie! Jezeli mnie slyszycie, wynoscie sie stamtad i wracajcie do bazy. To na nic! Czy mnie slyszysz? Wycofajcie sie!
– Co chcesz zrobic. Delta?
– Lec dalej, szefie. Jeszcze trzy minuty i mozesz sie stad wynosic.
– Ja to ja. A co z toba i twoimi ludzmi?
– Zalatwimy to.
– Jestes samobojca. Delta.
– Mow do mnie jeszcze… Dobra, wszyscy sprawdzic spadochrony i przygotowac sie do skoku. Niech ktos pomoze Echu i polozy mu reke na uchwycie linki wyzwalajacej.
– Deraisonnable!
Predkosc samolotu utrzymywala sie ciagle w granicach 600 kilometrow na godzine. Trasa wybrana przez Jasona – na nieduzej wysokosci przez Ciesnine Tajwanska, nad Longhai i Shantou na wybrzezu chinskim i Xinzhu oraz Fengshan na Tajwanie – liczyla ponad 2350 kilometrow. Tak wiec przewidywany przez niego czas przelotu – jakies cztery godziny, z dokladnoscia do paru minut – byl obliczony prawidlowo. Zewnetrzne wyspy polozone na polnoc od Hongkongu powinny byc widoczne za niecale pol godziny.
Podczas lotu dwukrotnie zostali wezwani przez radio. Raz przez garnizon na Quemoy, a drugi raz przez samolot patrolowy kolo Raopingu. W obu wypadkach odpowiadal Bourne. Za pierwszym razem wyjasnil, ze prowadzi poszukiwania uszkodzonego statku przewozacego towary z Tajwanu na kontynent, za drugim zas oznajmil tonem pogrozki, ze sa jednostka Ludowych Sil Bezpieczenstwa i poszukuja statkow przemytniczych, ktore niewatpliwie wymknely sie patrolom z Raopingu. Podczas ostatniego kontaktu radiowego byl nie tylko obcesowo arogancki, ale wykorzystal rowniez nazwisko i oficjalny, scisle tajny numer identyfikacyjny martwego spiskowca, ktory obecnie lezal pod radziecka limuzyna w rezerwacie ptakow Jing Shan. Tak jak przewidywal, to czy mu uwierzono, czy nie, bylo bez znaczenia. Nikt nie mial ochoty zaklocac status quo ante. Zycie i tak jest wystarczajaco skomplikowane. Niech bedzie, niech sobie leca. Czym to moze grozic?
– Gdzie jest panski sprzet? – zapytal Jason pilota.
– Lece nim! – odparl lotnik wpatrujac sie w przyrzady i wyraznie podskakujac przy kazdym trzasku w glosniku, kazdym meldunku z cywilnego samolotu. – Nie wiem, czy pan sie orientuje, czy nie, ale nie mamy planu lotu. Mozemy byc na kolizyjnym kursie z tuzinem innych samolotow!
– Lecimy na to zbyt nisko – rzekl Jason – i mamy doskonala widocznosc. Wierze, ze panski wzrok nie pozwoli panu w cos trzepnac.