mnie bez znaczenia. Za pare minut nie bedziesz mnie w ogole obchodzil, ale do tego czasu jestes czescia planu, mojego planu! Czy umrzesz pozniej, bedzie juz zalezalo od ciebie, nie ode mnie. Daje ci szanse, ktora jest czyms wiecej, niz ty kiedykolwiek zrobiles dla czlowieka, na ktorego polowales. Teraz wstawaj! Rob wszystko, co ci kaze, bo inaczej twoja szansa zostanie zdmuchnieta razem z twoja glowa – dokladnie to im obiecalem.
Zatrzymali sie znowu przy samochodzie. Delta podniosl swoj plecak, wyjal strzelbe, ktora zdobyl w Pekinie, i wyciagnal ja w strone komandosa.
– Blagales mnie o bron na lotnisku w Jinan, pamietasz? – Morderca skinal glowa, jego oczy byly szeroko otwarte, a w rozciagnietych ustach tkwil szmaciany knebel. – Jest twoja – ciagnal Jason Bourne matowym, obojetnym glosem. – Kiedy znajdziemy sie za tamtym murem – a ty bedziesz szedl przede mna – dam ci ja. – Zabojca zmarszczyl brwi, jego oczy zwezily sie. – Zapomnialem – rzekl Delta. – Nie mogles zobaczyc. Jest tam dobrze strzezony dom, niecale dwiescie metrow stad, idac wzdluz tej drogi. Pojdziemy tam. Ja zostane na zewnatrz i wyciagne stamtad, kogo bede mogl. A ty? Masz dziewiec naboi, dostaniesz jeszcze cos. Jedna „bombke”. – Meduzyjczyk wyjal z plecaka ladunek plastiku i pokazal go swemu wiezniowi. – Tak jak ja to widze, nigdy nie wydostaniesz sie z powrotem przez mur, oni cie wykoncza. I tak mozesz sie wydostac tylko przez brame, to bedzie gdzies w prawo na skos. Zeby tam dotrzec, bedziesz musial torowac sobie droge bronia. Zapalnik czasowy na plastiku mozna nastawic na minimum dziesiec sekund. Radz sobie z tym, jak chcesz. Nie obchodzi mnie to. Capisce?
Zabojca podniosl zwiazane rece, a nastepnie wskazal na knebel. Wydajac tlumione jeki dawal Jasonowi do zrozumienia, ze powinien uwolnic jego rece i usunac tampon.
– Przy murze – powiedzial Delta. – Kiedy bede gotowy, przetne ci te liny. Ale kiedy juz to zrobie, gdybys sprobowal usunac knebel, zanim ci pozwole, bedzie po twojej szansie. – Zabojca popatrzyl na niego i skinal glowa.
Jason Bourne i morderca samozwaniec poszli droga na Yictoria Peak w kierunku zakonspirowanego domu.
Conklin kustykajac zbiegal po schodach szpitala najszybciej jak mogl, trzymajac sie srodkowej poreczy i goraczkowo rozgladajac sie po podjezdzie za taksowka. Nie bylo zadnej. Zamiast niej zobaczyl pielegniarke w fartuchu, ktora stojac samotnie czytala South China Times korzystajac z oswietlenia nad drzwiami wejsciowymi. Co pewien czas wzrok jej kierowal sie w strone wjazdu na parking.
– Przepraszam pania – wysapal z trudem Aleks. – Czy mowi pani po angielsku?
– Troche – odpowiedziala kobieta, najwyrazniej zauwazajac jego ulomnosc i podniecony glos. – Czy ma pan jakies trudnosci?
– Wiele trudnosci. Musze znalezc taksowke. Musze natychmiast do kogos dotrzec, a nie moge zalatwic tego telefonicznie.
– Wezwa taksowke dla pana z recepcji. Wzywaja co wieczor dla mnie, kiedy wychodze.
– Pani czeka?…
– Wlasnie nadjezdza – rzekla kobieta, gdy zblizajace sie swiatla reflektorow pojawily sie przy wjezdzie na parking.
– Prosze pani! – krzyknal Conklin. – To jest pilne. Czlowiek umiera, a inny moze umrzec, jezeli sie do niego nie dostane. Prosze! Czy moglbym…
– Bie zhaoji – krzyknela kobieta, proszac, aby sie uspokoil. – Panu sie spieszy. Mnie nie. Niech pan wezmie moja taksowke. Sprowadze sobie inna.
– Dziekuje – rzekl Aleks, gdy taksowka zatrzymala sie przy krawezniku. – Dziekuje! – dodal otwierajac drzwi i wsiadajac do samochodu. Kobieta uprzejmie skinela glowa i wzruszyla ramionami odwracajac sie, by wejsc z powrotem po schodach. Szklane drzwi na gorze otworzyly sie szeroko i Conklin widzial przez tylna szybe, jak kobieta omal nie zderzyla sie z dwoma ludzmi Lina. Jeden z nich zatrzymal ja i cos do niej mowil, drugi dobiegl do kraweznika i zmruzyl oczy wpatrujac sie w ciemnosc.
– Pospiesz sie – powiedzial Aleks do kierowcy, gdy przejezdzali przez brame. – Kuai yidiar, jezeli wyrazam sie poprawnie.
– Zrobie to – odparl taksowkarz plynna angielszczyzna. – ffurry brzmi jednak lepiej.
Nathan Road stanowila iscie galaktyczny wjazd do mieniacego sie barwami swiata, jakim byla Golden Mile. Jaskrawo kolorowe swiatla, swiatla, ktore tanczyly, mrugaly i iskrzyly sie na murach tej zatloczonej, miejskiej doliny ludzkosci, gdzie kupujacy wciaz czegos poszukiwali, a handlarze krzykiem zachwalali swe towary. Byl to bazar bazarow, z dziesiatkami jezykow i dialektow przekrzykujacych sie nawzajem, z nieustannie plynacymi tlumami ludzi. Tutaj wlasnie, w tym zakatku handlowego zgielku, Aleks Conklin wysiadl z taksowki. Mimo bolu – kalectwo dawalo mu sie we znaki, zyly na nodze pozbawionej stopy nabrzmialy – ruszyl spiesznie wzdluz wschodniej strony ulicy, bladzac wzrokiem w roznych kierunkach; przypominal zbika szukajacego swych mlodych na terytorium opanowanym przez hieny.
Dotarl do konca czwartego kwartalu, ostatniego kwartalu. Gdzie oni sa? Gdzie jest szczuply, niepozorny Panov i wysoka, uderzajaco piekna, kasztanowlosa Marie? Jego instrukcje byly jasne, bezdyskusyjne. Pierwsze cztery kwartaly w kierunku polnocnym po prawej stronie, wschodniej stronie. Mo Panov powtorzyl je z pamieci. O, Chryste! Szukal dwoch osob, a jedna z nich mogla przypominac setki ludzi w tych czterech zatloczonych kwartalach. Jego oczy szukaly wiec wysokiej, ciemnorudej kobiety – a przeciez ona wygladala juz inaczej. Miala wlosy przemalowane na siwo, z bialymi pasemkami! Aleks zawrocil w strone Salisbury Road, jego oczy wypatrywaly teraz tego, czego powinien szukac, a nie tego, co chcialby znalezc, a co podsuwaly mu jego wspomnienia.
Sa! Na skraju tlumu otaczajacego ulicznego sprzedawce, na ktorego straganie lezaly stosy jedwabi roznych gatunkow – tkaniny niepewnego pochodzenia, z metkami rownie autentycznymi jak sfalszowane podpisy.
– Chodzmy – powiedzial Conklin biorac oboje pod rece.
– Aleks! – krzyknela Marie.
– Czy u ciebie wszystko w porzadku? – spytal Panov.
– Nie – powiedzial agent CIA. – Ani u nikogo z nas.
– Dawid, tak? – Marie mocno chwycila Conklina za ramie.
– Nie teraz. Pospieszmy sie. Musimy sie stad wydostac.
– Oni sa tutaj? – Marie oddychala ciezko, jej siwowlosa glowa odwracala sie to w prawo, to w lewo, a w oczach malowal sie strach.
– Kto?
– Nie wiem! – zawolala przekrzykujac zgielk.
– Nie, nie ma ich tutaj – powiedzial Conklin. – Chodzcie. Pen zamowil dla mnie taksowke.
– Co za Pen? – spytal Panov.
– Mowilem ci. Hotel Peninsula.
– Ach tak, zapomnialem.
Cala trojka ruszyla wzdluz Nathan Road. Aleks – co dla Marie i Morrisa Panova bylo oczywiste – szedl z trudem.
– Mozemy zwolnic, prawda? – zapytal psychiatra.
– Nie mozemy!
– Ale ciebie boli – powiedziala Marie.
– Skonczcie z tym. Oboje. Nie potrzebuje waszej zasranej litosci.
– Powiedz nam w takim razie, co sie stalo – domagala sie Marie, gdy przechodzili przez ulice wymijajac samochody, kupujacych i sprzedawcow, a takze turystow, ktorzy ciagneli w kierunku egzotycznego tlumu na Golden Mile.
– Oto taksowka – powiedzial Conklin, gdy zblizyli sie do Salisbury Road. – Predzej. Kierowca wie, dokad jechac.
Wewnatrz samochodu, gdzie Panov usiadl miedzy Marie i Aleksem, jeszcze raz siegnela reka w strone Conklina zaciskajac ja na jego ramieniu.
– To Dawid, prawda?
– Tak. Wrocil. Jest tutaj, w Hongkongu.
– Dzieki Bogu!
– Masz nadzieje. Mamy nadzieje.
– Co to wszystko znaczy? – zapytal ostro psychiatra.