nic.
– Skacz! – szepnal Delta przekladajac prawa noge przez mur i szturchancem zrzucajac komandosa na ziemie. Skoczyl za nim, gdy tamten byl jeszcze w powietrzu, a kiedy zaskoczony zabojca wyladowal na trawie, chwycil go za ramie. Bourne usunal go z widoku wciagajac do altany gesto obrosnietej zielenia siegajaca prawie dwoch metrow. – Oto twoja bron, majorze – powiedzial prawdziwy Jason Bourne. – Moja wymierzona jest w ciebie, nie zapominaj!
Morderca chwycil karabin i jednoczesnie wyrwal z ust tampon, kaszlac i plujac, gdy nagle gwaltowna seria pociskow przeszyla liscie i galezie wzdluz calej sciany.
– Twoj pieprzony wyklad na nic sie nie zdal, co?
– Spodziewalem sie tego. Prawde mowiac, oni chca ciebie, nie mnie. Widzisz, ja jestem teraz dla nich bezuzyteczny. Od poczatku mieli taki plan. Przyprowadze ciebie i zgine. Moja zona nie zyje. Zbyt duzo wiedzielismy. Ona stracila zycie, poniewaz dowiedziala sie, kim oni sa – musiala, bo byla przyneta – ja, poniewaz skojarzylem pewne sprawy w Pekinie. Jestes uwiklany w zabijanie, majorze. Potezna bomba moze zniszczyc caly Daleki Wschod i tak sie stanie, jesli ci przytomniej myslacy z Tajwanu nie wylapia i nie pozbeda sie tych twoich oblakanych klientow. Ale mnie to juz gowno obchodzi. Prowadz dalej swoje cholerne rozgrywki i szukaj smierci. Ja chce tylko wejsc do tego domu.
Oddzial zolnierzy z podniesionymi do gory, gotowymi do strzalu karabinami biegl wzdluz kamiennego ogrodzenia. Delta wyjal z plecaka drugi ladunek plastiku. Nastawil miniaturowy zapalnik czasowy na dziesiec sekund i rzucil ladunkiem jak mogl najdalej w kierunku muru na tylach ogrodu, z dala od straznikow.
– Chodz – rozkazal komandosowi, wbijajac mu bron w kregoslup. – Ty przodem! Ta sciezka. W strone domu.
– Daj mi jeden z tych ladunkow!
– Raczej nie.
– Na rany Chrystusa, dales mi slowo!
– W takim razie albo klamalem, albo zmienilem zdanie.
– Dlaczego? Czym sie przejmujesz?
– A jednak. Nie wiedzialem, ze jest tu az tyle dzieci. Zbyt duzo dzieci. Moglbys tym wykonczyc dziesiecioro z nich, a okaleczyc duzo wiecej.
– Troche pozno stajesz sie takim pieprzonym chrzescijaninem!
– Kazdy mial zawsze prawo nim byc. Wiem, kogo chce dostac, a kogo nie. Nie zalezy mi na dzieciakach wcisnietych na sile w wojskowe lachy. Musze dopasc tych ludzi w srodku…
Eksplozja nastapila czterdziesci metrow dalej, w glebi ogrodu. Drzewa i ziemia, krzaki i cale rabaty kwiatow buchnely ogniem wzbijajac sie w powietrze – panorama zieleni i brazow z widocznymi tu i owdzie jasniejszymi plamami posrod falujacego szarego dymu, oswietlonego ostrym, bialym swiatlem reflektorow.
– Ruszaj! – szepnal Delta. – Do konca tego rzedu. Jakies dwadziescia metrow od rogu domu sa drzwi… – Bourne zamknal oczy z bezsilnej wscieklosci slyszac serie nie konczacych sie wystrzalow karabinowych dobiegajacych z glebi ogrodu. To byly dzieci. Ogarniete strachem, strzelaly gdzie popadlo niszczac urojone demony, a nie wlasciwe cele. One by nie usluchaly.
Inny oddzial zolnierzy, prowadzony najwyrazniej przez doswiadczonego oficera, zajal rownolegla pozycje na wprost domu. Otaczali go powoli polkolem; wszyscy pochyleni, na ugietych nogach, gotowi do skoku, z bronia skierowana do przodu. Decydenci zawezwali swoja gwardie przyboczna. Niech bedzie. Delta znowu siegnal do plecaka, sprawdzil dotykiem jego zawartosc i wydobyl jedna z dwoch bomb zapalajacych, w ktore zaopatrzyl sie w Mongkoku. W gornej czesci przypominala okragly granat, ale zabezpieczona byla oslona z grubego plastiku. Jej podstawe stanowil pietnastocentymetrowy uchwyt, ktory pozwalal rzucic ladunek wybuchowy duzo dalej i z wieksza dokladnoscia. Cala sztuka polegala na precyzyjnym rzucie i odpowiednim ustawieniu czasu. Po usunieciu plastikowej oslony bombe mozna bylo przyczepic do dowolnej powierzchni dzieki gestemu klejowi, ktory blyskawicznie wysychal pod wplywem powietrza, a w czasie wybuchu chemiczny ladunek rozpryskiwal sie we wszystkich kierunkach wzniecajac plomienie, osiadajac na porowatych przedmiotach, przenikajac je i wypalajac. Od momentu usuniecia oslony do wybuchu uplywalo pietnascie sekund. Sciany tego wspanialego domu, powyzej masywnej podmurowki obite byly drewnem. Delta pchnal zamachowca na krzaki roz, sciagnal plastikowa oslone i umiescil bombe wysoko u gory na oszalowanej czesci budynku w odleglosci okolo dziesieciu metrow na lewo od drzwi balkonowych. Przylgnela do drewna, Pozostalo jedynie przeczekac tych kilkanascie sekund wsrod strzalow, ktore teraz rozlegaly sie coraz rzadziej, az wreszcie calkowicie umilkly.
Sciana domu runela. W ogromnej wyrwie ukazala sie tradycyjna wiktorianska sypialnia z mosieznym lozkiem i ozdobnymi angielskimi meblami. Ogien rozprzestrzenial sie blyskawicznie, coraz to nowe plomienie buchaly ze swego glownego zrodla, strzelaly w gore wzdluz oszalowanych scian przebijajac sie do wnetrza domu.
Rozkaz zostal wydany i ponownie rozszalal sie ogien z broni palnej – grad pociskow docieral do klombow kwiatowych od strony muru w glebi ogrodu, gdzie znajdowal sie teraz oddzial zolnierzy, ktorzy pobiegli na miejsce poprzedniej eksplozji. Dalo sie slyszec sprzeczne rozkazy, wykrzykiwane tonem pelnym zlosci i rozgoryczenia, a nastepnie pojawili sie dwaj oficerowie z bronia boczna w rekach. Jeden z nich obszedl posterunki wartownikow sprawdzajac ich uzbrojenie i przygladajac sie badawczo kazdemu z nich. Drugi skierowal sie w strone muru podazajac ta sama droga, ktora przeszedl pierwszy oddzial, nieustannie zerkajac ku domowi i grzedom kwiatow. Zatrzymal sie pod wierzba i sprawdzil mur, a potem trawe. Podniosl glowe i popatrzyl na zarosnieta altane. Chwyciwszy bron oburacz skierowal sie w jej strone.
Delta obserwowal oficera z zarosli, caly czas przyciskajac pistolet do plecow komandosa. Wydobyl nastepny ladunek plastiku, nastawil mechanizm zegarowy i rzucil ponad krzakami, daleko w strone bocznego muru.
– Przejdz tedy – rozkazal Bourne chwytajac zabojce za ramie i popychajac go w strone rzedu krzakow na lewo. Sam ruszyl za komandosem, trzymajac lufe swego pistoletu tuz przy jego glowie. Po chwili zatrzymal go i siegnal do plecaka. – Jeszcze tylko pare minut, majorze, a potem bedziesz samodzielny.
Czwarty wybuch zrobil dwumetrowa wyrwe w bocznym murze i zolnierze piechoty morskiej, jakby obawiajac sie stamtad inwazji nieprzyjacielskich zastepow, otworzyli ogien w strone walacych sie kamieni. W oddali na drogach Yictoria Peak zawodzily syreny tworzac swym dwutonowym sygnalem akompaniament do odglosow rzezi majacej miejsce wokol zakonspirowanego domu. Delta wydobyl przedostatni ladunek plastiku, nastawil zapalnik na dziewiecdziesiat sekund i cisnal w rog tylnego ogrodzenia, gdzie nie bylo nikogo. Rozpoczal sie ostatni etap jego akcji dywersyjnej. Reszta bedzie juz czysta matematyka. Wyjal miotacz, wsunal granat z gazem lzawiacym i rzekl do komandosa:
– Odwroc sie. – Zamachowiec odwrocil sie, a lufa pistoletu Bourne'a znalazla sie na wysokosci jego oczu. – Wez to – powiedzial Delta. – Mozesz to trzymac jedna reka. Gdy dam ci znak, rzuc tym w dom, na prawo od drzwi balkonowych. Gaz sie rozejdzie i oslepi wiekszosc tych chlopaczkow. Nie beda mogli strzelac, nie marnuj wiec naboi, bo nie masz ich za duzo.
Morderca nie odpowiadal. Zamiast tego podniosl swoja bron i wycelowal Bourne'owi w glowe.
– Teraz jestesmy jeden na jednego, panie Oryginale – rzekl. – Powiedzialem ci, ze znioslbym kule w leb. Czekam na to od lat. Ale ty, jak mi sie zdaje, nie wyobrazasz sobie, ze moglbys nie dostac sie do tego domu. – Nagle rozlegly sie krzyki i nowa seria strzalow; to oddzial piechoty morskiej rzucil sie w strone zawalonego bocznego muru. Delta obserwowal, czekal na krotki moment dekoncentracji mordercy. Ten moment jednak nie nadchodzil. Komandos ciagnal spokojnie, wpatrujac sie w Bourne'a, a w jego glosie czulo sie kontrolowane napiecie. – Pewnie sie spodziewaja napasci, glupie gesi. Gdy nie jestes pewien, atakuj, dopoki twoje flanki sa oslaniane, zgadza sie, panie Oryginale? Usun z plecaka swoje niespodzianki, Delta. Tak sie chyba nazywasz, co?
– Nic juz nie zostalo. Bourne odbezpieczyl swoj automat. Zabojca uczynil to samo.
– Sprawdzmy wiec – powiedzial komandos wyciagajac powoli reke i dotykajac plecaka, ktory Delta mial przewieszony przez ramie. Ich spojrzenia zderzyly sie. Morderca pomacal material; nacisnal szorstka tkanine w kilku miejscach. Powoli cofnal reke. – Wsrod tych wszystkich „nie bedziesz” w tej cholernej wielkiej Ksiedze nie wspomina sie o klamstwie, prawda? Tylko o falszywym swiadectwie, ale to oczywiscie nie to samo. Sadze, ze wziales sobie to zaniedbanie do serca, stary. Tam w srodku jest bron automatyczna i dwa lub trzy magazynki, ktore maja, sadzac po ksztalcie, przynajmniej po piecdziesiat naboi.
– Scisle mowiac czterdziesci.
– To duzo amunicji. Wystarczy mi, aby sie stad wydostac. Dawaj! Albo jeden z nas zostanie tutaj. Zaraz.
Piaty z kolei wybuch plastiku wstrzasnal ziemia. Zaskoczony zabojca zamrugal oczami. To wystarczylo. Reka