– Cos poszlo nie tak. Scenariusz nie wypalil.
– Na litosc boska! – krzyknal Panov. – Mowze po angielsku!
– Jemu chodzi o to – powiedziala Marie wpatrujac sie w czlowieka z CIA – ze Dawid zrobil cos, czego nie powinien byl robic lub tez nie zrobil czegos, co zrobic nalezalo.
– Mniej wiecej. – Wzrok Conklina powedrowal w prawo w kierunku swiatel Portu Wiktorii i wyspy Hongkong. – Zazwyczaj bylem w stanie przewidziec posuniecia Delty. Pozniej, kiedy stal sie Bourne'em, umialem go wytropic, podczas gdy inni tego nie potrafili, poniewaz wiedzialem, jakie ma mozliwosci i ktora z nich wybierze. Tak bylo, zanim to wszystko go spotkalo i juz nikt nie byl w stanie nic przewidziec, poniewaz on stracil kontakt z Delta, ktory w nim tkwil. Ale teraz Delta wrocil i tak jak czesto zdarzalo sie to przed laty, jego wrogowie nie docenili go. Chcialbym sie mylic. Jezu, obym sie mylil!
Z pistoletem wycelowanym w kark sobowtora Delta posuwal sie cicho przez krzaki rosnace przed wysokim murem otaczajacym dom. Zabojca zawahal sie; znajdowali sie okolo trzech metrow od ciemnego wejscia. Wciskajac mocniej bron w cialo komandosa, Delta wyszeptal:
– Nie ma tu zadnych wlaczajacych sie samoczynnie swiatel, ani na murze, ani na ziemi. Co chwila uruchamialyby je szczury, ktorych tu pelno na drzewach. Idz naprzod. Powiem, kiedy masz sie zatrzymac.
Rozkaz padl, gdy znalezli sie niewiele ponad metr od bramy. Delta chwycil swego wieznia za kolnierz i obrocil go, trzymajac wciaz lufe pistoletu przy jego szyi. Czlowiek z „Meduzy” siegnal do kieszeni, wyjal ladunek plastiku i najdalej jak mogl wyciagnal przed siebie reke w kierunku bramy. Przylepna strona przycisnal ladunek mocno do muru; niewielki zapalnik czasowy znajdujacy sie w srodku zostal wczesniej nastawiony na siedem minut, liczbe wybrana na szczescie, a takze po to, by miec czas oddalic sie stamtad o kilkaset metrow.
– Idziemy! – powiedzial szeptem.
Skrecili za rogiem i poszli dalej prosto do miejsca, skad widac bylo w ksiezycowej poswiacie koniec kamiennego muru.
– Poczekaj – powiedzial Delta siegajac do plecaka, ktory przewieszony byl przez klatke piersiowa niczym ladownica i zwisal przy jego prawym boku. Wyjal czarne prostokatne pudelko, ktore mialo 12 cm szerokosci, 7 cm wysokosci i 5 cm glebokosci. Z boku umieszczona byla kilkunastometrowa linka cienkiego, czarnego, plastikowego kabla. Byl to zasilany bateria glosnik. Umiescil go na szczycie muru i nacisnal przelacznik z tylu. Zapalilo sie czerwone swiatelko. Rozwinal cienki kabel i popchnal zabojce do przodu. – Jeszcze z siedem, dziesiec metrow – powiedzial.
Ponad nimi rozposcieraly sie galezie wierzby placzacej, ktore siegaly powyzej muru, a nastepnie opadaly lukiem w dol. Kryjowka.
– Tutaj – szepnal Bourne chrapliwie i zatrzymal komandosa chwytajac go za ramie. Wydobyl z plecaka obcegi do ciecia drutu i przycisnal morderce do ogrodzenia. – Oswobadzam cie, ale nie uwalniam. Rozumiesz? – Komandos skinal glowa, a Delta przecial liny, ktorymi skrepowane byly nadgarstki i lokcie wieznia, trzymajac bez przerwy bron wymierzona w jego glowe. Cofnal sie o krok i stojac przed nim wysunal do przodu zgieta w -kolanie prawa noge, podajac mu jednoczesnie obcegi. – Stan mi na nodze i przetnij druty. Dosiegniesz do nich, jesli troche podskoczysz i przygniesz je reka. Niczego nie probuj. Nie masz jeszcze broni, ja za to mam i jak sadze, zorientowales sie, ze na niczym mi juz nie zalezy.
Wiezien wykonal polecenie. Lekko odbil sie od nogi Jasona, zrecznie przelozyl lewe ramie miedzy drutami i uchwycil sie przeciwleglej krawedzi muru. Bezszelestnie poprzecinal splecione druty przykladajac obcegi tylko z jednej strony, aby wytlumic odglosy. Wolna przestrzen nad nimi miala poltora metra szerokosci.
– Wejdz na gore – rzekl Delta.
Zabojca wypelnil polecenie. W chwili gdy jego lewa noga znalazla sie po drugiej stronie muru, Delta podskoczyl chwytajac sie jego spodni, po czym podciagnal sie w gore i przerzucil lewa noge ponad murem. Obaj siedzieli teraz okrakiem na murze.
– Dobra robota, majorze Allcott-Price – powiedzial Bourne trzymajac w reku maly, okragly mikrofon i mierzac ponownie z pistoletu w glowe mordercy. – Juz niedlugo. Na twoim miejscu zbadalbym teren.
Ponaglany przez Conklina kierowca taksowki pedzil droga na Yictoria Peak. Mineli rozbity samochod stojacy na poboczu;
nie pasowal do tego eleganckiego otoczenia – Aleks wzdrygnal sie na mysl o wypadku drogowym.
– Dom jest tutaj! – krzyknal czlowiek z CIA. – Na litosc boska, niech sie pan pospieszy. Jedzmy do…
Nie dokonczyl – nie mogl. Droge przed nimi wypelnil huk wybuchu, a noc stala sie nagle jasna. Ogien i kamienie rozprysnely sie na wszystkie strony – najpierw runela spora czesc muru, a nastepnie wielka zelazna brama, ktora niesamowitym, spowolnionym ruchem zwalila sie do przodu, prosto w plomienie.
– O, moj Boze, mialem racje – powiedzial cicho Aleksander Conklin. – Delta wrocil. Chce umrzec. I umrze.
ROZDZIAL 32
Jeszcze nie! – ryknal Jason Bourne, gdy kawalki muru rozlecialy sie po wspanialym ogrodzie obsadzonym rzedami bzu i roz. – Powiem ci, kiedy – dodal pospiesznie trzymajac w wolnej rece maly, okragly mikrofon.
Morderca mruknal, znow odezwaly sie w nim pierwotne instynkty;
pragnienie zabijania bylo rownie silne jak pragnienie przezycia, a oba wzajemnie od siebie uzaleznione. Znajdowal sie na skraju obledu i tylko lufa pistoletu Delty powstrzymywala go od szalenczego ataku. Jednak nadal pozostal czlowiekiem i lepiej bylo probowac ocalic zycie, niz skazac sie na smierc nie dotrzymujac zobowiazania. Ale kiedy, kiedy? Nerwowy tik znowu pojawil sie na twarzy Allcotta-Price'a, a dolna warga wykrzywila sie, kiedy wrzaski i krzyki biegajacych w panice ludzi wypelnily ogrod. Rece zamachowca drzaly, gdy przygladal sie Delcie w bladym, migajacym swietle odleglych plomieni.
– Nawet o tym nie mysl – powiedzial czlowiek z,,Meduzy”. – Jezeli sie ruszysz, jestes trupem. Poznales mnie, wiec wiesz, ze nie ma odwolania. Jezeli to zrobisz, to na wlasna odpowiedzialnosc. Przeloz noge przez mur i badz gotowy do skoku, kiedy ci powiem. Nie wczesniej.
Bez uprzedzenia Bourne przysunal nagle mikrofon do ust i nacisnal wlacznik. Gdy mowil, jego naglosnione slowa zadudnily pelnym grozy echem po calym terenie, a jego przenikliwy, donosny glos, towarzyszacy grzmotom eksplozji, brzmial jeszcze bardziej zlowieszczo dzieki swej prostocie i opanowaniu.
– Wy, piechota morska. Ukryjcie sie i trzymajcie od tego z daleka. Nie jest to wasza walka. Nie umierajcie za ludzi, ktorzy was tu sciagneli. Oni moga was poswiecic, tak jak poswiecili mnie. Nie ma w tym zadnych wyzszych racji, nie wchodzi tu w gre ani obrona terytorium, ani honor waszej ojczyzny. Jestescie tutaj tylko dla ochrony zbrodniarzy. Jedyna roznica miedzy nami polega na tym, ze mnie takze wykorzystano, ale teraz chca mnie zabic, bo wiem, czego oni sie dopuscili. Nie gincie za tych ludzi, nie sa tego warci. Daje wam moje slowo, ze nie bede do was strzelal, ale pod warunkiem, ze wy nie bedziecie strzelac do mnie, bo wtedy nie bede mial wyboru. Ale jest tu takze czlowiek, ktory nie zamierza wchodzic w zadne uklady…
Wybuchla strzelanina zagluszajac jego glos; w strone niewidzialnego mowcy na murze posypal sie grad pociskow. Delta byl gotowy; to musialo sie stac. Jeden z manipulatorow bez twarzy i nazwiska wydal rozkaz, ktory zostal wykonany. Jason siegnal do plecaka i wyjal odbezpieczony wczesniej trzydziestopieciocentymetrowy miotacz granatow z gazem lzawiacym. Byl on w stanie roztrzaskac grube szklo z odleglosci czterdziestu pieciu metrow. Bourne wycelowal i pociagnal za spust. Znajdujace sie trzydziesci metrow dalej okno rozlecialo sie na kawalki, a wnetrze pokoju wypelnilo sie gazem. Za strzaskana szyba dojrzal biegajace po pokoju postacie. Lampy i zyrandole zgaszono, zapalajac reflektory umieszczone rzedem pod okapem wielkiego domu i na pniach okolicznych drzew. Nagle caly teren zalalo oslepiajace biale swiatlo. Zwisajace galezie wierzby mogly stac sie latwym celem dla wypatrujacych oczu i wycelowanej broni. Delta rozumial, ze zaden jego apel nie mogl spowodowac cofniecia rozkazow. Zwrocil sie z wezwaniem, ktore mialo byc zarowno uczciwym ostrzezeniem, jak i ratunkiem dla tych resztek sumienia, jakie ocalaly w ledwie myslacym i czujacym, odczlowieczonym mscicielu. Gdzies w mrokach swego umyslu zdawal sobie sprawe, ze nie chce pozbawiac zycia tych mlodych chlopcow, ktorych wezwano tutaj, by sluzyli chorym ambicjom manipulatorow – zbyt wiele takich rzeczy widzial przed laty w Sajgonie. Chcial zabic jedynie tych, ktorzy znajdowali sie w domu i zamierzal tego dokonac. Jasona Bourne'a nikt nie powstrzyma. Oni zabrali mu wszystko i jego osobiste rachunki mialy byc teraz wyrownane. Decyzja zostala podjeta jakby poza nim – byl niczym marionetka, ktora kierowala niepohamowana pasja; procz niej nie istnialo