anizeli lowca Carlosa Szakala. Byl Delta, drapieznym zwierzeciem pragnacym tylko zemsty za odebrana mu powtornie bezcenna czesc jego zycia. Jak msciwy drapieznik dzialal w ustalonym tempie z instynktowna logika, w stanie zblizonym do transu, kiedy kazda decyzja jest precyzyjna, a kazdy ruch niesie smierc. Oczy sledzily ofiare, a ludzki umysl stal sie zwierzecy.
Przemierzal brudne ulice Yau Ma Ti, ciagnac za soba wieznia ze skrepowanymi wciaz nadgarstkami, znajdowal to, co chcial znalezc, placac tysiace dolarow za rzeczy warte zaledwie ulamek placonej sumy. Do Mongkoku dotarla wiesc o dziwnym czlowieku i jego jeszcze dziwniejszym, cichym towarzyszu, skrepowanym i drzacym o swoje zycie. Niektore drzwi otwieraly sie przed nim, drzwi zarezerwowane dla zbieglych przemytnikow – narkotyki, sprzedawane za granice dziwki, klejnoty, zloto oraz srodki niszczenia, oszustwa i smierci – a wiesci o nim towarzyszyly wyolbrzymione przestrogi przed tym opetanym czlowiekiem, ktorego osoba warta byla tysiace.
Jest maniakiem, jest bialy i zabija szybko. Podobno tym dwom, ktorzy byli wobec niego nieuczciwi, rozpruto gardla. Mowi sie, ze jakis Zhongguo ren zostal zastrzelony, bo oszukal na dostawie. Jest szalony. Daj mu to, czego chce. Placi gotowka. Kto by sie przejmowal? To nie nasz klopot. Niech przyjdzie. Niech odejdzie. Po prostu wez jego pieniadze.
Zanim nadeszla polnoc, Delta zdobyl narzedzia potrzebne do jego morderczego zajecia. Osiagniecie powodzenia bylo teraz najwazniejsze w umysle meduzyjczyka. Musial odniesc sukces. Ofiara byla teraz wszystkim.
Gdzie jest Echo? Potrzebowal Echa. Drogi Echo byl jego dobrym, szczesliwym duchem.
Echo nie zyje, zabity obrzedowym mieczem przez szalenca w pelnym spokoju lesie wsrod ptakow. Wspomnienia.
Echo. Marie.
Zabije ich za to, co wam zrobili!
W Mongkoku zatrzymal rozgruchotana taksowke i pokazujac szoferowi pieniadze, kazal mu wysiadac.
– Tak, co jest, panie? – zapytal czlowiek lamana angielszczyzna.
– Ile jest wart twoj samochod? – powiedzial Delta.
– Nie rozumiec.
– Ile? Pieniadze? Za twoj samochod!
– Ty fengkuang!
– Bul – krzyknal Delta, dajac do zrozumienia kierowcy, ze nie postradal zmyslow. – Ile chcesz za swoj samochod? – ciagnal dalej po chinsku. – Jutro rano mozesz powiedziec, ze go ukradli. Policja go odnajdzie.
– To moje jedyne zrodlo utrzymania, a ja mam duza rodzine! Pan jest szalony!
– Cztery tysiace, amerykanskich?
– Aiya. Wziac to!
– Kuai! – rzekl Jason, kazac mezczyznie pospieszyc sie. – Pomoz mi z tym chorym. On ma drgawki i musi byc przywiazany, zeby sie nie poranil.
Wlasciciel taksowki widzac banknoty w reku Bourne'a, pomogl mu wrzucic zabojce na tylne siedzenie i przytrzymal go, gdy czlowiek z „Meduzy” obwiazywal nylonowa linka kostki, kolana i lokcie komandosa, ponownie kneblowal mu usta i zawiazywal oczy paskami materialu pochodzacymi z taniej hotelowej poszewki. Nie rozumiejac, o czym mowili – a wlasciwie krzyczeli po chinsku – wiezien mogl stawiac jedynie bierny opor. Nie byla to tylko kara nalozona na jego przeguby, jaka odczuwal przy kazdym ruchu wyrazajacym sprzeciw, bylo to cos, co dostrzegl, gdy przygladal sie czlowiekowi, ktory go pojmal. W Jasonie Bournie dokonala sie zmiana, znalazl sie w innym swiecie, w swiecie duzo mroczniejszym. Zabojstwo krylo sie w coraz dluzszych okresach milczenia meduzyjczyka. Bylo w jego oczach.
Jadac zatloczonym tunelem z Koulunu na wyspe Hongkong, Delta przygotowywal sie do ataku, wyobrazal sobie przeszkody, jakie napotka, przywolywal z pamieci mozliwe sposoby przeciwdzialania, ktore mogly byc przydatne. Wszystko to bylo nadmiernie przesadne przygotowywal sie jednak na najgorsze.
Zrobil to samo w dzungli Tam Quan. Nie bylo niczego, czego nie bralby pod uwage, i wyprowadzil ich wszystkich – wszystkich oprocz jednego. Kawalka smiecia, czlowieka bez duszy, ktory chcial tylko jednego – zlota; zdrajcy, ktory za niewielka nagrode sprzedalby zycie swoich towarzyszy. To tam wszystko sie zaczelo. W dzungli Tam Quan. Delta zlikwidowal smiecia, przestrzelil mu kula skron, gdy tamten przekazywal Wietkongowi przez radio informacje o ich polozeniu. Ten smiec to czlowiek z…Meduzy” – Jason Bourne, pozostawiony, aby zgnic w dzungli. To on byl poczatkiem szalenstwa. Jednak Delta wyprowadzil ich wszystkich, rowniez swego brata, ktorego nie pamieta. Przeprowadzil ich przez dwa tysiace mil na terytorium nieprzyjaciela, poniewaz przestudiowal przedtem prawdopodobienstwa i mogl wyobrazic sobie fakty nieprawdopodobne – te ostatnie o wiele bardziej istotne dla ich ucieczki, bo rzeczywiscie sie zdarzyly, a jego umysl przygotowany byl na niespodzianki. Teraz bylo to samo. Dom na Victoria Peak nie mogl byc taka zasadzka, ktorej on by nie pokonal. Na smierc trzeba odpowiedziec smiercia.
Ujrzal wysokie mury otaczajace budowle i minal je nie zwracajac na pozor wiekszej uwagi – powoli, jak moglby to uczynic gosc lub turysta, niepewny kierunku, pojechal dalej wzdluz okazalej drogi. Dostrzegl szklo ukrytych reflektorow, zauwazyl drut kolczasty rozciagniety gesto nad murem. Wypatrzyl dwoch straznikow w glebi ogromnej bramy. Znajdowali sie w cieniu, lecz ich polowe mundury piechoty morskiej polyskiem zdradzaly swoj kolor – to niewlasciwe:
material powinien byc bardziej matowy lub tez nalezalo wybrac stroj o mniej militarnym charakterze. Wysoki mur konczyl sie w tym miejscu, to byl rog ogrodzenia; z prawej strony kamienna sciana ciagnela sie jak okiem siegnac. Dla wprawnego wzroku dom byl zakonspirowana baza. Dla kogos nie wtajemniczonego byl najwyrazniej rezydencja wysoko postawionego dyplomaty, moze ambasadora, ktory wymagal ochrony ze wzgledu na niespokojne czasy. Terroryzm czail sie wszedzie, chwytano zakladnikow, srodki bezpieczenstwa byly nakazem chwili. O zmierzchu podawano koktajle wsrod cichych smiechow elity, ktora decydowala o losach rzadow, lecz na zewnatrz w ciemnosciach czekala przygotowana do strzalu bron. Delta to rozumial. Dlatego zabral ze soba swoj pekaty plecak.
Wyjechal swym sponiewieranym samochodem z pobocza. Nie bylo potrzeby go ukrywac. Nie bedzie wracal. Nie zalezalo mu na tym, by wrocic. Nie bylo Marie i wszystko sie skonczylo. Jakiekolwiek byly kolejne etapy jego zycia – byly skonczone. Dawid Webb. Delta. Jason Bourne. To byla przeszlosc. Chcial tylko spokoju. Bol przekroczyl granice jego wytrzymalosci. Spokoj. Ale najpierw musi zabic. Swoich wrogow. Wrogow Marie. Wrogow wszystkich ludzi, gdziekolwiek sie znajduja, ktorzy sa sterowani przez bezimiennych manipulatorow bez twarzy. Wszyscy oni dostana nauczke. Oczywiscie niewielka nauczke, jako ze znawcy udziela odpowiednich wyjasnien, ktore beda mozliwe do przyjecia dzieki zawilym slowom i zafalszowanym polprawdom. Klamstwa. Odrzuc watpliwosci, wyklucz pytania, czuj sie zniewazony, tak jak czuja sie ludzie, i podazaj, az zabrzmia werble pojednania. Celem jest wszystko, niewazni gracze to tylko konieczne cyfry w smiertelnych rownaniach. Wykorzystaj ich, wycisnij, zabij, jezeli bedziesz musial. Wykonaj to, poniewaz my tak mowimy. My rozumiemy – inni nie. Nie zadawaj nam pytan. Nie masz dostepu do naszej wiedzy.
Jason wyskoczyl z samochodu, otworzyl tylne drzwi i nozem przecial wiezy krepujace nogi zamachowca. Zdjal mu z oczu opaske, knebla nie ruszal. Chwycil wieznia za ramie i…
Cios byl paralizujacy! Zabojca obrocil sie w miejscu, jego prawe kolano huknelo Bourne'a w lewa nerke, a w chwili gdy Delta sie wygial, zwiazane rece wyladowaly mu na gardle. Drugie kolano trafilo Bourne'a w klatke piersiowa; upadl na ziemie, a komandos puscil sie droga. Nie. To nie moze sie stac! Potrzebuje jego karabinu, jego ognia. To jest czescia mojej strategu.
Delta podniosl sie i z rozsadzajacym piersi i bok bolem rzucil sie w pogon za biegnaca droga sylwetka. Za pare sekund morderca zniknie w ciemnosciach! Czlowiek z „Meduzy” biegl szybciej, zapomniawszy o bolu, a funkcjonujaca jeszcze czesc jego umyslu skoncentrowana byla wylacznie na zabojcy. Szybciej, szybciej! Nagle u podnoza gory rozblysly reflektory oswietlajac postac uciekiniera. Komandos rzucil sie w bok, aby uniknac swiatla. Bourne do ostatniej chwili trzymal sie prawej strony drogi, wiedzac, ze w czasie gdy przejezdza tamtedy samochod, jego odleglosc od przeciwnika zmniejsza sie o cenne metry. Majac unieruchomione rece oszust potknal sie o niewielki wystep na drodze, jednak wyczolgal sie szybko na asfalt, stanal na nogi i znowu zaczal biec. Ale bylo za pozno. Ramie Delty opadlo na kark wieznia, obaj mezczyzni zwalili sie na ziemie. Gardlowe krzyki komandosa byly rykami zwierzecia opetanego pasja. Jason obrocil morderce na plecy i brutalnie przycisnal mu brzuch kolanem.
– Sluchaj, ty wyrzutku! – mowil bez tchu, a pot splywal mu po twarzy. – To, czy zginiesz, czy nie, jest dla