najglebszy mrok, porozcinal im ubrania nozem, a potem zwiazal nogi, rece i zakneblowal usta paskami materialu z ich wlasnej odziezy.
Jason przycisnal kolanami do ziemi ramiona drugiego mezczyzny, przylozyl mu ostrze noza do skory pod lewym oczodolem i przekazal jencowi swoje ultimatum:
– Gdzie jest moja zona? Gadaj! W przeciwnym razie stracisz najpierw jedno oko, a potem drugie! Potne cie na kawalki, mozesz mi wierzyc, Zhongguo ren – Wyrwal mu knebel z ust.
– Nie jestesmy twoimi wrogami, Zhangfu – wrzasnal Chinczyk po angielsku, dodajac slowo, ktore po chinsku oznaczalo meza. – Probowalismy ja znalezc! Szukalismy wszedzie!
Jason patrzyl na niego. Noz w jego reku drzal, w skroniach mu tetnilo, jego wlasna galaktyka znalazla sie na granicy eksplozji, z niebios lunal deszcz ognia i niewyobrazalnego bolu.
– Marie! – krzyknal z rozpacza. – Co z nia zrobiliscie? Otrzymalem gwarancje! Po dostarczeniu towaru mialem odzyskac moja zone! Mialem uslyszec jej glos przez telefon, ale telefon nie dzialal! Zamiast tego wysledzono, skad dzwonie i nagle zjawiliscie sie wy, a nie moja zona! Gdzie ona jest?!
– Gdybysmy wiedzieli, bylaby tu razem z nami.
– Klamca! – krzyknal Bourne.
– Ja nie klamie i nie powinien mnie pan zabijac za to, ze nie klamie. Uciekla ze szpitala…
– Szpitala?
– Byla chora. Lekarz nalegal. Bylem tam, przed jej pokojem i pilnowalem jej! Byla oslabiona, ale uciekla…
– O, Chryste! Chora! Slaba? Sama w Hongkongu? Moj Boze, zabiliscie ja.
– Nie, sir! Mielismy rozkaz zadbac o jej wygode…
– Taki mieliscie rozkaz – rzekl Jason Bourne zimnym, twardym glosem. – Ale nie byl to rozkaz waszego taipana. On sluchal innych rozkazow, rozkazow, ktore wydano wczesniej w Zurychu, Paryzu i na Siedemdziesiatej Pierwszej ulicy w Nowym Jorku. Bylem tam – bylismy tam. A teraz zabiliscie ja. Wykorzystaliscie mnie, tak jak wykorzystywaliscie mnie poprzednio i kiedy uznaliscie, ze wszystko sie skonczylo, zabraliscie mi ja. Czymze jest,,smierc jeszcze jednej corki”? Najwazniejsze jest milczenie. – Jason gwaltownie chwycil twarz mezczyzny lewa reka, unoszac noz w prawej. – Kim jest ten tegi mezczyzna? Powiedz mi albo dostaniesz nozem! Kim jest taipan?
– On wcale nie jest taipanem! To oficer, ktory uczyl sie i szkolil w Wielkiej Brytanii, czlowiek, ktorego wszyscy tu szanuja. Wspolpracuje z panskimi rodakami, z Amerykanami. Pracuje w wywiadzie.
– Jestem tego pewien… Od samego poczatku wszystko wygladalo tak samo. Tylko ze tym razem nie byl to Szakal, ale ja. Przesuwano mnie po szachownicy do chwili, kiedy nie mialem innego wyboru, jak zaczac polowac na samego siebie – na przedluzenie samego siebie, czlowieka, ktory nazywa sie Bourne. „A kiedy go sprowadzi, zabijcie go. Zabijcie ja. Za duzo wiedza”.
– Nie! – zawolal Chinczyk. Twarz mial mokra od potu i szeroko rozwartymi oczami wpatrywal sie w ostrze wbijajace sie w jego cialo. – Powiedziano nam niewiele, ale nie slyszalem nic takiego, o czym pan mowi!
– Wobec tego, co tu robicie? – spytal ostro Jason.
– Mielismy tylko obserwowac, przysiegam! I nic wiecej!
– Dopoki nie zjawia sie likwidatorzy? – stwierdzil lodowatym tonem Bourne. – Zeby twoj trzyczesciowy garniturek pozostal czysty, zeby nie bylo plam krwi na twojej koszuli ani zadnych sladow prowadzacych do tych ludzi bez twarzy i nazwisk, dla ktorych pracujesz.
– Myli sie pan! Nie jestesmy tacy, nasi zwierzchnicy tez nie sa tacy!
– Mowilem ci, ze juz przez to przeszedlem. Jestes taki sam, wierz mi… A teraz cos mi powiesz. Cokolwiek to jest, jest to paskudne, brudne i calkowicie bezpieczne. Nikt nie prowadzi operacji takiej jak ta bez zakonspirowanej bazy. Gdzie to jest?
– Nie rozumiem pana.
– Dowodztwo albo Baza Numer Jeden, albo zakonspirowany dom, albo tajny Osrodek Dowodzenia… nie obchodzi mnie, jak to, u diabla, nazwiesz. Gdzie to jest?
– Prosze, nie moge…
– Mozesz. I powiesz. Jesli tego nie zrobisz, bedziesz slepy, bo ci wydlubie oczy. Juz!
– Mam zone i dzieci!
– Ja tez. Remis. Trace cierpliwosc. – Jason przerwal, minimalnie zmniejszajac nacisk na ostrze. – Poza tym jezeli jestes tak pewny, ze masz racje… ze twoi przelozeni nie sa tacy, za jakich ich uwazam, to w czym problem? Moze zdolamy dojsc do porozumienia.
– Tak! – krzyknal przerazony mezczyzna. – Porozumienie! To dobrzy ludzie. Nie zrobia panu krzywdy!
– Nie beda mieli szansy – szepnal Bourne.
– Slucham, sir?
– Nic. Gdzie to jest? Gdziez jest ten ustronny osrodek dowodzenia? Juz!
– Victoria Peak! – powiedzial zmartwialy z przerazenia pracownik wywiadu. – Dwunasty dom po prawej stronie, otoczony wysokim murem…
Bourne wysluchal opisu zakonspirowanego domu, spokojnej, strzezonej posiadlosci, polozonej miedzy innymi posesjami w zamoznej dzielnicy. Uslyszal to, co chcial uslyszec, i nie potrzebowal juz nic wiecej. Rabnal mezczyzne w glowe ciezka, rogowa rekojescia, umiescil ponownie knebel w jego ustach i wstal. Spojrzal w gore na drabinke przeciwpozarowa i slabo widoczny zarys ciala sobowtora.
Chcieli miec Jasona Bourne'a i byli gotowi posunac sie do zabojstwa, zeby go zdobyc. Dostana dwoch Jasonow Bourne'ow i zgina za swoje klamstwa.
ROZDZIAL 31
Ambasador Havilland spotkal Conklina w korytarzu szpitalnym, w poblizu dyzurki policyjnej. Decyzja dyplomaty, aby przeprowadzic rozmowe z czlowiekiem z CIA w tym ruchliwym, jasnym korytarzu, podyktowana zostala faktem, ze bylo to miejsce ruchliwe – pielegniarki i salowe, lekarze i specjalisci przechodzili tedy nieustannie, naradzajac sie ze soba i odbierajac telefony, ktore nie przestawaly dzwonic. W tych warunkach bylo malo prawdopodobne, aby Conklin pozwolil sobie na glosny, ostry spor. Dyskusja mogla byc pelna oskarzen, lecz spokojna; ambasador mogl w takich okolicznosciach wiecej zdzialac dla sprawy.
– Bourne nawiazal kontakt – rzekl Havilland.
– Wyjdzmy na zewnatrz – powiedzial Conklin.
– Nie mozemy – stwierdzil dyplomata. – Lin jest w bardzo ciezkim stanie, ale moze za chwile bedziemy mogli sie z nim zobaczyc. Nie wolno nam stracic tej okazji, a lekarz wie, ze tu jestesmy.
– Wejdzmy wiec z powrotem do srodka.
– W dyzurce jest pieciu innych ludzi. Chyba panu nie mniej niz mnie zalezy na tym, aby nas nie podsluchiwano.
– Chryste! Boi sie pan o swoj tylek, co?
– Musze myslec o nas wszystkich. Nie o jednym czy drugim, ale o wszystkich!
– Czego pan ode mnie chce?
– Kobiety, oczywiscie. Wie pan o tym.
– Oczywiscie, wiem. Co jest mi pan gotow zaoferowac?
– O, Boze, Jasona Bourne'a!
– Chce Dawida Webba. Chce meza Marie. Musze sie dowiedziec, ze zyje i ze jest bezpieczny w Hongkongu. Chce go zobaczyc na wlasne oczy.
– To niemozliwe.
– Niech mi pan lepiej powie dlaczego.
– Zanim sie ujawni, chce rozmawiac ze swoja zona przez trzydziesci sekund. Taka jest umowa.
– Powiedzial pan przed chwila, ze to on nawiazal kontakt!
– Tak. Nie moglismy tego zrobic bez Marie Webb.
– Pokonaliscie mnie – rzekl Conklin ze zloscia.
– On postawil swoje wlasne warunki, nie rozniace sie w zasadzie od panskich. Obaj byliscie…