Trzask. Odlozona sluchawka.

To bylo to! Telefonistki w Hongkongu nie bez powodu mialy opinie najbardziej apodyktycznych na swiecie. Nie tracily czasu, bez wzgledu na to, jak natarczywy byl klient. Intensywna praca w tym zatloczonym, rozgoraczkowanym finansowym megalopolis po prostu na to nie pozwalala. A jednak mimo to druga telefonistka miala anielska wyrozumialosc… Trudno mi cos powiedziec o innych numerach. Jezeli mi je pan poda, chetnie je dla pana sprawdze… Zechce mi pan podac swoj adres… Chyba ze poda mi pan swoj adres… Adres! I wlasciwie nie zastanawiajac sie nad pytaniem, Jason instynktownie sobie na nie odpowiedzial. Nie, nie moge go podac. Gdzies gleboko w jego podswiadomosci wlaczyl sie alarm.

Slad! Grali z nim w dwa ognie, trzymajac go wystarczajaco dlugo przy telefonie, zeby namierzyc, skad dzwoni! Automaty telefoniczne najtrudniej bylo zlokalizowac. Najpierw nalezalo ustalic rejon, nastepnie miejsce i dopiero potem konkretny aparat, ale i tak byla to sprawa minut i ulamkow minut pomiedzy pierwszym a ostatnim etapem. Czy trzymali go przy telefonie wystarczajaco dlugo? A jesli tak, to dokad ich to doprowadzilo? Do najblizszej okolicy? Do hotelu? Do samego automatu? Jason probowal zrekonstruowac rozmowe z telefonistka – druga telefonistka, od ktorej rozpoczelo sie namierzanie. Goraczkowo, ale z cala precyzja, na jaka bylo go stac, probowal odtworzyc rytm wypowiadanych przez nich slow, ich glosow, uswiadamiajac sobie, ze kiedy on zaczynal przyspieszac, ona zwalniala. Zajmie mi to duzo czasu… Wlasciwie nie, prosze pana. Przepisy dotyczace zastrzezonych numerow sa w Hongkongu bardzo surowe – wyklad! Och, niech pan poczeka. Mial pan racje, na moim ekranie pojawila sie… – uspokajajace wytlumaczenie, granie na czas. Czas! Jak mogl do tego dopuscic? Ile to trwalo?…

Dziewiecdziesiat sekund, najwyzej dwie minuty. Rejestrowal uplyw czasu w sposob instynktowny, pamietal rytm rozmowy. Powiedzmy dwie minuty. Wystarczy namierzyc rejon, a byc moze takze najblizsza okolice, ale biorac pod uwage setki tysiecy kilometrow odgalezien telefonicznych, najprawdopodobniej nie udalo sie zlokalizowac konkretnego aparatu. Z jakichs niejasnych powodow odzyly w jego pamieci rozmazane ksztalty budek telefonicznych, kiedy to wraz z Marie biegali od jednej do drugiej po paryskich ulicach i wykonywali na slepo nie dajace sie namierzyc rozmowy, w nadziei na rozszyfrowanie zagadki, jaka byl Jason Bourne. Cztery minuty. Tyle czasu to zajmie, ale musimy sie wynosic z tego rejonu. Do tej pory juz ustalili numer.

Ludzie taipana – jezeli w ogole istnial ten wielki, tlusty taipan – mogli namierzyc hotel, ale bylo malo prawdopodobne, ze umiejscowili automat telefoniczny albo pietro, na ktorym sie znajduje. Ten dodatkowy czas mogl zadzialac na jego korzysc, pod warunkiem jednak, ze on sam bedzie dzialal szybko. Jezeli zlokalizowano hotel, to zakladajac, ze mysliwi sa z Hongkongu, na co wskazywalaby pierwsza cyfra numeru telefonu, dotarcie do poludniowego Mongkoku zajmie im troche czasu. Kluczowa sprawa w tej chwili bylo tempo dzialania. Szybko.

– Oczy bedziesz mial nadal zawiazane, majorze, ale ruszamy stad – powiedzial do mordercy odwiazujac knebel i linki. Zwinal je i wsunal do kieszeni kurtki komandosa.

– Co? Co powiedziales?

– Tak bedzie lepiej – odparl Bourne, podnoszac glos. – Wstawaj. Idziemy na spacer. – Jason chwycil plecak, otworzyl drzwi i sprawdzil korytarz. Do pokoju po lewej stronie wszedl chwiejnym krokiem jakis pijak i zatrzasnal za soba drzwi. Korytarz po prawej byl pusty az do samego automatu telefonicznego i znajdujacego sie tuz przy nim wyjscia ewakuacyjnego. – Ruszaj – rozkazal Bourne popychajac swego wieznia.

Zadne towarzystwo ubezpieczeniowe z pewnoscia nie zatwierdziloby tej drogi przeciwpozarowej. Metalowe stopnie byly przezarte rdza, a porecze powyginane. Gdyby ktos uciekal przed ogniem, raczej wybralby wypelniona dymem klatke schodowa. Skoro jednak prowadzila w dol, w ciemnosc i mimo wszystko sie nie zawalila, to tylko to sie liczylo. Jason zlapal komandosa za klape i ciagnal go w dol po zgrzytajacych, metalowych stopniach do chwili, gdy znalezli sie na pierwszym podescie. Na ulice ponizej prowadzila zlamana w polowie swej dlugosci drabinka. Od trotuaru dzielilo ja nie wiecej niz dwa metry, odleglosc, ktora latwo mozna bylo pokonac w obie strony:

zeskakujac w dol, jak rowniez, co wazniejsze, wracajac potem na gore.

– Spij dobrze – powiedzial Bourne i mimo slabego swiatla celnie trafil kostkami palcow w kark komandosa. Morderca runal na podest, a Bourne wyciagnal sznury, przywiazal go do stopni i poreczy, a wreszcie obciagnal poszewke i owinal ja linka, kneblujac Anglikowi usta. Nocne odglosy Yau Ma Ti i polozonego w sasiedztwie Mongkoku z pewnoscia zaglusza wszelkie okrzyki, jakie Allcott-Price moglby wydawac, gdyby przypadkiem zdolal sie sam obudzic, choc Jason bardzo w to watpil.

Bourne zszedl po drabince, zeskoczyl na chodnik waskiej alejki na kilka sekund przed tym, jak od strony ruchliwej ulicy nadbiegli trzej mlodzi ludzie. Zadyszani, przystaneli w cieniu wejscia do budynku. Jason pozostal skulony na kleczkach, majac nadzieje, ze jest niewidoczny. U wylotu alejki przebiegla wydajac wsciekle okrzyki druga grupa mlodych ludzi. Trzej mezczyzni wyskoczyli z mroku i pognali w przeciwna strone, uciekajac przed swoimi przesladowcami. Bourne podniosl sie, zblizyl do wylotu alejki, a potem odwrocil sie, spogladajac na drabinke przeciwpozarowa. Sobowtora nie bylo widac.

Naraz zderzyl sie z dwoma rozpedzonymi cialami. Odbil sie od nich i wpadl na mur. Domyslil sie, ze te wyrostki nalezaly do grupy scigajacej trojke, ktora ukrywala sie w wejsciu do budynku. Jeden z chlopakow trzymal w reku noz. Jason nie chcial zadnej bijatyki, nie mogl do niej dopuscic! Zanim wyrostek zorientowal sie, co sie dzieje, Bourne skoczyl do przodu, chwycil go za przegub i wykrecal mu reke az do chwili, gdy chlopak wrzasnal z bolu i wypuscil noz.

– Wynocha stad! – krzyknal Jason ostro w kantonskim dialekcie. – Wasz gang nie ma rownych szans ze starszymi i lepszymi od was. Jesli zobaczymy tu ktoregos z was, wasze matki dostana zwloki swoich synow. Wynocha!

– Aiya

– Szukamy zlodziei! Tych z polnocy! Oni kradna…

– Precz!

Wyrostki uciekly, znikajac w ulicznym tloku Yau Ma Ti. Bourne potrzasnal reka, ktora zabojca probowal mu zmiazdzyc drzwiami w hotelu. W zamieszaniu zupelnie zapomnial o bolu – byl to najlepszy sposob na jego przezwyciezenie.

Podniosl glowe uslyszawszy dzwiek – dzwieki. Dwa ciemne samochody nadjechaly z pelna predkoscia Shek Lung Street i zatrzymaly sie przed hotelem. Na pierwszy rzut oka mozna sie bylo zorientowac, ze sa to sluzbowe pojazdy. Jason obserwowal z niepokojem wysiadajacych z nich mezczyzn – dwoch z pierwszego, trzech z drugiego.

O, Boze, Marie! Przegrywamy! Zabilem nas… O Boze… zabilem nas!

Spodziewal sie, ze pieciu mezczyzn wpadnie do hotelu, aby wypytac recepcjoniste, zajac pozycje i rozpoczac dzialania. Dowiedza sie, ze nikt nie widzial, by goscie z pokoju 301 opuszczali hotel, a wiec najprawdopodobniej sa wciaz na gorze. W ciagu minuty wlamia sie do pokoju, droge przeciwpozarowa odkryja pare sekund pozniej. Co moze zrobic? Czy ma wspiac sie ponownie na gore, oswobodzic zabojce, sprowadzic go na alejke i uciec? Musi to zrobic! Zanim popedzil w strone drabinki, spojrzal jednak jeszcze raz w strone hotelu.

I zatrzymal sie. Dzialo sie cos dziwnego, cos nieoczekiwanego, zupelnie nieoczekiwanego. Jeden z mezczyzn z pierwszego samochodu zdjal marynarke – swoj urzedowy stroj – i rozluznil krawat. Nastepnie rozczochral sobie wlosy i ruszyl – chwiejnym krokiem? – w strone wejscia do nedznego hotelu. Jego czterej towarzysze oddalali sie od samochodow spogladajac w gore na okna. Dwoch szlo w prawo, a dwoch w lewo w strone wylotu zaulka – w jego strone! Co sie tu dzieje? Ci ludzie nie postepowali tak, jakby dzialali oficjalnie. Zachowywali sie jak przestepcy, jak mafiosi, ktorzy osaczaja ofiare, ale nie chca, by im ja pozniej przypisywano, ktorzy zastawiaja pulapke z czyjegos polecenia, nie dla siebie. Dobry Boze, czyzby Aleks Conklin mylil sie wtedy na waszyngtonskim lotnisku Dullesa?

Graj wedlug scenariusza. To jest rzeczywiste i jest tutaj. Rozgrywaj to. Stac cie na to. Delta!

Nie ma czasu. Nie ma czasu na to, by myslec dluzej. Nie moze tracic drogocennych chwil na zastanawianie sie, czy istnieje, czy tez nie istnieje wielki, tlusty taipan, zbyt operatywny, by byl prawdziwy. Dwaj mezczyzni idacy w jego kierunku spostrzegli alejke. Zaczeli biec w te strone – w strone „towaru”, w strone zniszczenia i smierci – wszystkiego, co bylo dla Jasona cenne na tym parszywym swiecie. Swiecie, ktory chetnie by porzucil, gdyby nie Marie.

Sekundy mijaly porozbijane na milisekundy zaplanowanej przemocy, na ktora sie natychmiast zdecydowal. Dawid Webb zostal uciszony i znowu Jason Bourne objal niepodzielnie dowodztwo. Odejdz ode mnie! Tylko to nam pozostalo!

Pierwszy mezczyzna upadl z polamanymi zebrami, pozbawiony glosu uderzeniem w gardlo. Drugiego Jason potraktowal lagodniej. Ten czlowiek musial byc w pelni swiadomy tego, co nastapi. Bourne zawlokl obu w

Вы читаете Krucjata Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату